Rezygnując z prezydentury arcygracz Donald Tusk postawił wszystko na jedną kartę. I jeżeli ta decyzja wynika z logicznej kalkulacji, to stanowi czytelny sygnał, że premier konsekwentnie dąży do upragnionego celu - wzmocnienia władzy pochodzącej z wyborów pośrednich, a nie tej, za którą stoi kaprys trzydziestomilionowego elektoratu.
Król sondaży nie oddawałby przecież lekką rączką najważniejszego stanowiska w państwie, gdyby w jego mniemaniu rzeczywiście było najważniejszym. Listopadowe pomysły premiera o radykalnym ograniczeniu władzy prezydenckiej należałoby rozpatrywać zatem w kontekście wczorajszej decyzji. Ergo urząd prezydenta jest li tylko reprezentacyjny, w nim uosobiony jest "majestat Rzplitej" ale to wszystko. Prezydent ma panować, lecz od rządzenia wara - zgodnie z postulatem Jana Zamoyskiego, kanclerza wielkiego koronnego, było nie było.
Przy takim założeniu jak najbardziej można namawiać Bronisława Komorowskiego czy Radka Sikorskiego do startu w wyborach, szczególnie że żaden z ich nie jest utożsamiany z "jądrem PO", a przez to zarówno jeden (którego nie wiedzieć czemu wprost nie trawię), jak i drugi (tego zaś darzę pewnym sentymentem jako b. słuchacz RWE i czytanych tam w odcinkach "Prochów świętych") przyciągnąć potencjalnych wyborców.
No i najlepiej, aby zmierzyli się w ogólnoplatformerskich prawyborach, do których stanąłby może jeszcze Janusz Palikot czy Jarosław Gowin. Adrenalinki byłoby co niemiara, a potem w przegranych pozostałby męski uraz, nigdy rzecz jasna nie wypowiedziany acz wyczuwalny. Ponadto Polacy nagle by zobaczyli też, że Platforma zaiste jest Obywatelska, tak jak to zapowiadała u progu dekady (rok 2001 pamiętamy…).
A Tusk? A Tusk by wówczas stał sobie z boku, nie angażował się w rywalizację niedoszłych diadochów i nikomu by swej kreski nie dawał. Rządził by sobie po prostu. A dodając do tego jeszcze i fakt, że kule krytyki premiera się nie imają, to można przypuszczać, że w przyszłorocznych wyborach do Sejmu PO zachowa swoją pozycję, a to pozwoliłoby na postulowane przez Tuska drobne zmiany w konstytucji.
Premier gra swoją popularnością, a gra to poniekąd hazardowa, lecz z dużymi szansami na wygraną. Oczywiście mogę się mylić, może we wczorajszej decyzji rozumu było mało a dyktowało ją pana premierowe widzimisie i nastrój chwili. I tak być mogło. Nikt w końcu nie jest wolny od emocji, a szczególnie w Polsce.
Inne tematy w dziale Polityka