Jarosław jot-Drużycki Jarosław jot-Drużycki
1677
BLOG

Fotografia przesłuchujących esbeków ze Słupska obiegła w 1970 r. duńskie media

Jarosław jot-Drużycki Jarosław jot-Drużycki Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 11

W grudniu 1970 r. czytelnicy duńskiego „Ekstra Bladet” zobaczyli twarze polskiego ubeka i dwóch milicjantów ze Słupska. Zdjęcie zrobił po kryjomu jeden z fotoreporterów podczas przesłuchania, na które skandynawscy dziennikarze zostali wezwani zaraz po spacyfikowaniu manifestacji solidarnościowej ze stoczniowcami Gdańska.
image
Jegomość w cywilu siedzi przy prostym drewnianym stoliku, obok niego znudzony milicjant z przewieszoną niedbale nogą podpiera głowę na łokciu, a z drugiej strony stołu stoi oparty być może o drugi stół zapewne niższej rangi funkcjonariusz w sznurowanych wojskowych butach z wciągniętymi weń nogawkami spodni. Słuchają kogoś spoza kadru – to któryś z pięciu zatrzymanych dziennikarzy coś się tłumaczy...

W tym gronie znajdowało się dwóch Duńczyków współpracujących z popularnym bulwarowym „Ekstra Bladet”. Jeden z nich, Ole Henning Hansen (rocznik 1941) jest autorem zdjęcia, drugi,  Jakob Andersen (ur. w 1936), przed zatrzymaniem zdołał przedyktować telefonicznie do redakcji treść swojej korespondencji. Zarówno ona, jak i owa fotografia, została w miesiąc później zamieszczona na łamach wydawanego w Londynie miesięcznika „Na Antenie – mówi Rozgłośnia Polska Radia Wolna Europa” w nr 94 (1/1971) i poniżej przytaczam ją w całości.

* * *

Słupsk, 17 grudnia [1970 – przyp. jot]. W chwili gdy piszę te słowa, wokół hotelu, w którym znaleźliśmy schronienie toczą się walki uliczne. Słupsk – 35-tysięczne miasto z piękną katedrą z 1300 roku – w ciągu paru godzin Zamienił się ze spokojnego miasta w kocioł kipiący nienawiścią i terrorem.

Eksplozje granatów z gazem łzawiącym i huk strzałów zagłuszają stukot mojej maszyny, a w hallu wstrząśnięty recepcjonista stara się drżącym głosem, odpowiadać na pytania gości.

Rozruchy zaczęły się o godz. 18.30, kiedy wielkie tłumy mieszkańców, zgromadziły się w śródmieściu w celu zamanifestowania poparcia dla robotników Gdańska. Reakcja władz nastąpiła niemal natychmiast w postaci niekończących się kolumn samochodów policyjnych z wyjącymi syrenami. Policjanci w stalowych hełmach wyskoczyli z pojazdów i rzucili się na tłum. W ciągu dwóch minut znaleźliśmy się w centrum walk.

Pękały z brzękiem szyby wystaw sklepowych, na jezdni pojawiły się barykady z ławek ulicznych i skrzyń. Wśród rozbieganych na wszystkie strony tłumów nieustannie eksplodowały granaty z gazem łzawiącym. Wkrótce gryzący dym przesłonił niemal wszystko.

Policja – uformowana w grupy od 10 do 15 ludzi – szarżowała, nieustannie spychając ludzi poza centrum miasta. Policjanci napadali na każdego, kto znalazł się na ich drodze. Być może wśród spokojnych demonstrantów byli też rozrabiacze, ale ogromną większość stanowili niewinni przechodnie. Dla policji nie robiło to żadnej różnicy. Z niesłychaną brutalnością rzucali się na każdego, kto się im „nie spodobał”.

Wśród przetaczających się nad ulicą kłębów dymu ujrzałem w pewnej chwili policjanta z gotową do ciosu pałką goniącego starszą kobietę w długim palcie i z chustką na głowie. Kobieta, krzycząc schroniła się do jakichś drzwi. Policjant wpadł tuż za nią. Po chwili z drzwi wyszedł już sam policjant. Wyglądał na zadowolonego z siebie.

Parę minut wcześniej widziałem tę kobietę. Szła spokojnie ulicą.

Znaleźliśmy się wśród gwałtownych walk tak nagle, że pierwszą reakcją była myśl: Nie, to chyba nie dzieje się naprawdę. Tak brutalnej, odrażającej przemocy nie stosuje się przecież nigdy, chyba tylko w regularnej bitwie o zdobycie miasta. Co chwilę musieliśmy – wraz z przerażonymi mieszkańcami – uciekać przed patrolami policji, kryć się na podwórkach i klatkach schodowych. Patrole wyrastały co minutę jak spod ziemi.

W pewnym momencie zwróciły naszą uwagę przeraźliwe krzyki. To mały, może dziesięcioletni chłopiec, sparaliżowany strachem, stał przyciśnięty do muru. Tak jak wszystkich, zaszokowała go gwałtowna napaść policji i teraz drżał w panice. Po chwili jednak opanował się i pobiegł w jedną z bocznych ulic, a my za nim. Tuż za nami pędził patrol policyjny. Szybko wepchnąłem jakąś starszą kobietę do bramy i obejrzałem się. Policyjna pałka wzniosła się do ciosu nad głową naszego fotoreportera Olle
[właśc. Ole – przyp. jot] Henninga Hansena. Nagle Hansen uniósł rękę podtykając coś pod nos policjanta. Cios nie nastąpił. Dowiedzieliśmy się potem, że Olle użył swego duńskiego paszportu jako samoobrony. Odtąd już przez cały dzień trzymaliśmy nasze paszporty w pogotowiu.

Kiedy terror – a jest to właśnie terror, nic innego, jak odrażający terror - trwał już pół godziny, nie można było zorientować się w sytuacji w mieście. Gaz łzawiący palił oczy a tysiące ludzi pędziło we wszystkich kierunkach. Policja atakowała nieustannie.

W jednym .miejscu czterech czy pięciu mężczyzn zostało zmasakrowanych pałkami w drzwiach kawiarni na rogu ulicy. W innym miejscu widziałem jak huragan ciosów spadł na dwie, krzyczące z bólu kilkunastoletnie dziewczynki.

Na rogu jednej z ulic 40-letnia może kobieta została brutalnie pojmana przez trzech policjantów. Ciągnęli ją najpierw przez kilka kroków po chodniku a potem zaczęli bić w jakimś dzikim zapamiętaniu. Dwóch wlokło ją po chodniku a trzeci bił pałką. W końcu głowa kobiety opadła bezwładnie na piersi. Wrzucono ją do wozu policyjnego nadal bijąc pałkami.

Niemal wszyscy obecni na ulicach kierowali się tylko jedną myślą: gdzie się schować. Uciekali we wszystkich kierunkach, wpadając do kawiarni i sklepów, tłocząc się w drzwiach, rzucając się za biurka i stoły. Twarze wszystkich skąpane były w łzach.

W jednym miejscu widzieliśmy wyrwane z chodnika płyty, ale nie zauważyliśmy by demonstranci rzucali kamieniami.

Przemoc i terror przyszły tu z jednej tylko strony – ze strony tych w mundurach.

W tej chwili właśnie wchodzi do mego pokoju jeden ze szwedzkich kolegów. Mówi, że demonstracja zaczęła się od grupy robotników i młodzieży, którzy wołali „Chcemy jeść! Chcemy jeść!” Demonstracja przebiegała spokojnie i przyłączały się do niej setki ludzi”. (W tym miejscu nasz korespondent w Polsce Jacob Andersen został rozłączony przez polskiego telefonistę i linia zamarła. – Redakcja „Extrabledet”
[właśc. „Ekstra Bladet” – przyp. jot]).

* * *

Niebawem dziennikarze musieli opuścić Polskę. Wcześniej Hansenowi skonfiskowano filmy z zamieszek. Jednak funkcjonariusze SB nawet się nie domyślili, że ten wykonał jeszcze lepszą fotkę na pamiątkę – trzech smutnych panów, przesłuchujących jego i jego kolegów.

Zastanawia mnie kilka spraw. Pierwsza to oczywiście identyfikacja tych trzech dżentelmenów z fotografii. Ten stojący młody może jeszcze żyje i pewnie do niedawna pobierał stosowną emeryturę. Ale druga kwestia jest dla mnie jeszcze bardziej interesująca – czy sfotografowani dostali naganę służbową, po tym jak ich zdjęcie obiegło duńską (i nie tylko duńską) prasę? Ciekawe to, bo zostali wszak pięknie wystrychnięci na dudka przez biednego Hansena, który w ten sposób zemścił się za skonfiskowane rolki z filmami, a jednocześnie stał się autorem bezprecedensowego w peerelowskich dziejach wyczynu.

Wtrynia swe trzy grosze od 26 maja 2009 r. "Hospicjum Zaolzie" - rzecz o umieraniu polskości na zachodnim brzegu Olzy Wydawnictwo Beskidy, Wędrynia 2014 Teksty rozproszone (w sieci) Kogo mierzi Księstwo Cieszyńskie. W poszukiwaniu istoty bycia "stela" (Dziennik Zachodni) Mocne uderzenie (obrazki z Wileńszczyzny) (zw.lt) Wraca sprawa Zaolzia (Rzeczpospolita) Cień Czarnej Julki (gazetacodzienna.pl)   Lubczasopismo   Sympatie

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura