Film "Blask" Scott'a Hicks'a z 1996 roku - zostawił we mnie obrażenia w najlepszym tego słowa znaczeniu.
Linię fabularną niech opowie za mnie Andrzej Zwaniecki.
W dobie sztucznej hodowli wirtuozów, wyszukanej promocji muzyki i postępującej bezduszności jej nagrań, Blask uderza w strunę przeżywania muzyki jako namiętności, obsesji i w krańcowym przypadku – obłędu.
Nie ma jednak w tym nic ze staroświeckiej przesady; Blask brzmi wzruszająco i szczerze.
Australijski film w reżyserii Scotta Hicksa oparty jest na losach pianisty Davida Helfgotta, którego świetnie zapowiadającą się karierę przerwał wylew krwi do mózgu.
W chwili pojawienia się na ekranie jest on prawie zapomnianym ekscentrykiem, który nie dotknął klawiatury od 10 lat.
Przypadkowa przyjaźń z właścicielką baru – Sonią Todd, wyzwala w nim długo tłumione emocje i budzi na nowo jego talent.
Hicks przedstawia historię życia Helfgotta poprzez serię zgrabnie splecionych reminiscencji, stopniowo, wraz z bohaterem, dogrzebując się przyczyn jego wzlotu i klęski w stosunkach z ojcem.
David, grany w różnych okresach życia postaci przez Alexa Tafałowicza, Noaha Tylora i ostatecznie Geoffreya Rusha jest pianistą, którego do kariery popycha niesłychanie zaborczy i ambitny ojciec – polski Żyd, ocalały z Zagłady – (Armin Mueller-Stahl).
Emocjonalne zmagania młodego pianisty z muzyką są zarazem próbami zmierzenia się z brzemieniem dominującej osobowości ojca.
Świetnie wyreżyserowana scena wykonania trzeciego koncertu fortepianowego Rachmaninowa (w nagraniu samego Helfgotta) jest kulminacją tych zmagań, za które David płaci udarem mózgu i obłędem.
Dla Hicksa muzyka (sztuka) jest jednak ambiwalentna – bywa demonicznym wyzwaniem, ale i środkiem terapeutycznym.
Ponury los Davida w drugiej połowie filmu rozświetla więc przyjaźń rozmaitych ludzi, którą zyskuje on dzięki bezinteresownie rozdawanemu talentowi i urzekającej osobowości wyzwolonego pomyleńca – Geoffreya Rusha.
W rezultacie, powrót Davida na estradę w finale Blasku nie jest triumfem wirtuozerii, tylko zwycięstwem bezinteresownej miłości do muzyki i ludzi.
Sama opowieść, gra światła i cienia, montaż, sam Geoffrey Rush.
Choć właściwie główna rola przypadła 3 Koncertowi fortepianowemu Rachmaninowa.
To muzczne dzieło stało sie granicą, za którą już był tylko obłęd.
Jedna z najwspanialszych wg mnie scen w kinomatografii światowej - konkursowe wykonanie koncertu młodego bohatera.
Rozbieżność tempa obrazu z tempem partytury. Kadry w zwolnionym tempie. Twarz pianisty, jego dłonie.
Krople potu, które właściwie odliczały minuty do wylewu i zatracenia się w chorobie psychicznej.
Skończył, ukłonił się publiczności i odszedł.
W tym momencie w utratę przytomności.
A potem - bardzo daleko. Poza swą świadomość, poza pamięć, poza sens.
Wygrał konkurs, przegrał siebie.
Nadludzki wysiłek, sadystyczna presja ojca i wrażliwość pianisty.
To musiało się rozsypać zostawiając w dłoniach obłęd.
Została jedynie wirtuozeria w palcach.
Skłamałabym, gdybym napisała że płakałam na tym filmie.
To nie był płacz.
Choć potok mych łez można by tak skwitować. Moje wzruszenie dziwnie przerodziło się w totalne odreagowanie.
Katharsis. I w tym wszystkim winowajca bez winy, mój ukochany Rachmaninow...
Niebawem w kinach pojawi się inny film, mocny faworyt oscarowy - Jak zostać królem.
Co łączy oba obrazy? Na pewno to, że obie historie faktycznie miały miejsce, są prawdziwe.
Jedną z głównych postaci - logopedę przyszłego króla gra Geoffrey Rush, czyli odtwórca z Blasku.
Jednak najważniejszym pomostem jest trud zmagania się ze sobą, ze własnymi słabościami, dysfunkcjami.
Jedynie wektor jest odwrotny. W przypadku Blasku, jesteśmy świadkami sukcesywnego popadania w obłęd, chorobę, niebyt.
W Jak zostać królem, bohater wyprowadzany jest z wady wymowy, demonów lęków i zahamowań.
Mam apetyt na tę nowość filmową - i nie dlatego, że tyle nominacji.
Jest to historia o batalii w przekraczaniu siebie, swoich słabości, batalli z wyzwaniem.
Czyli wszystko to co mnie fascynuje, intryguje i inspiruje.
Kluczowa /rewelacyjna!/ scena z Blasku:
Jak zostać królem:
Inne tematy w dziale Kultura