Być kobietą....
Nie jest potrzebna do tego żadna etykieta, specyficzna proteza terminologiczna, by wypracować własne, godne miejsce w życiu i świecie.
Zbędna jest partykularna "partyjność" usankcjonowana deklaracją - jestem feministką.
Feminizm znaczeniowo jest podrzędny wobec pojęcia jakim jest kobieta. Dla niej powstał.
I jeśli ktoś uważa, że słowa o byciu tylko kobietą są uwłaczające - to rysuje się jawny brak logiki.
Tak, jakby dopiero bycie feministką stanowiło o wyższej wartości bycia kobietą. Jej aksjologicznym dopełnieniu.
Jestem za feminizmem, mam ogromny szacunek do kobiet wymiernie poprawiających wagę praw mojej płci - ale nie ma we mnie zgody na specyficzną dyskryminację zawartą choćby w cichej tęsknocie - czy z pełną świadomością czy bez niej dobrze byłoby, by kobiety odnajdywały sens swych działań pod transparentem feminizmu.
A. Aliti pisze: Zostałyśmy oszukane przez mężczyzn i przez siebie.
Dokonanie dogłębnej kobiecej ekspedycji do własnej tożsamości naprawdę nie wymaga żadnych naddanych deklaracji, poza oczywistą pamięcią, że jest się kobietą. To nie wada, to miły atut. To wystarcza.
Czyli pojęcie kobieta nie jest tożsame z pojęciem feministka.
Ellyn Kaschack w swej "Nowej psychologii kobiety - podejście feministyczne", wyraźnie pisze, że propaguje kobiecość, która jest w niej, a nie feminizm, który jest czymś zewnętrznym.
Dalej - M. Humm w "Słowniku teorii feminizmu" pod hasłem 'feministka' pisze, że nie można utworzyć uniwersalnej definicji.
Dlaczego? Bo mamy feminizm: abolicjonistyczny, anarchistyczny, chrześcijański, Czarny, duchowy, kulturowy, lesbijski, liberalny, marksistowski, radykalny, socjalistyczny, transcendentalny, żydowski etc.
I teraz jeśli nie ma jednolitego hasła 'feministka', a jest udokumentowany podział na odłamy feminizmu - to wynika z tego, iż kobieta deklarująca się jako feministka powinna wskazać jaki profil feminizmu uprawia.
Grace Atkinson napisała: Feminizm jest teorią, lesbizm praktyką.
I tu jest sedno - nie dlatego, że feministki to wyłącznie lesbijki. Chodzi o teorię.
Dlaczego odmawia się kobietom nie deklarującym siebie jako feministka, umiejętności decydowania o sobie, walki o siebie, swoje miejsce w społeczeństwie czy na poziomie relacji damsko-męskiej?
Pomijam już charakter środowisk feministycznych - osobiste doświadczenia - które często przypominają getto.
Byłam na sesjach naukowych związanych z feminologią i feminizmem, gdzie pachniało jawną nienawiścią do mężczyzn /wybrane osoby/. Te osoby publikują, kształtują obraz myśli feministycznej w Polsce.
Co się z tym wiąże - nie muszę mówić.
Zajmuje się tym zagadnieniem od lat, także publikowałam - ale czy już to sytuuje mnie w gronie feministek? Dla niektórych - tylko kreatywne, samodzielne, mobilne kobiety zasługują na miano feministki, a co z tymi, które maja właśnie taki rytm biografii - ale nie czują potrzeby przyklejania sobie dowodu tożsamości - feministka?
Nie odbierajmy - my kobiety - sobie prawa definiowania samej siebie, nawet gdy cechy są analogiczne.
Pewna kobieta napisała do mnie:
Feminizm to nie jest klub do ktorego mozna sie zapisac poprzez zdanie egzaminu z historii feminizmu, lub zasluzyc na przyjecie swoja biografia. To postawa swiatopogladowa.
A bycie 'tylko kobieta' -- coz, slowo tylko jest dosc uwlaczajace -- wyobrazasz sobie mezczyzne, ktory chce byc 'tylko mezczyzna' ? I co to wogole oznacza? Co to znaczy 'tylko kobieta' ? Czy przypadkiem nie jest to zawoalowane stwierdzenie pt 'nie chce by mnie kojarzono z tymi [...] feministkami' ?
Odpowiedziałam jej na to:
O tym mówię, że to kwestia świadomości - a nie klub członkowski, gdzie zdaje się egzaminy.
Trochę mi to eksplikujesz jakbym na temat feminizmu - jego historii, odłamów nic nie wiedziała. Piszesz czym jest, czym się odróżnia etc. Całe lata tym się zajmuję naukowo i bibliografię opracowań wszelakich mam przyswojoną. Piszesz, by nie mieszać pojęcia kobieta i feministka. Chyba mnie nie czytasz uważnie - bo od początku tej miłej wymiany zdań - o tym właśnie mówię.
Znam panów feministów - i dla mnie jednym z najbardziej wiarygodnych jest German Ritz, z którym miałam okazję porozmawiać osobiście.
Oczywiście jego prace są tu istotne. Znam też innych. Ale nie o tym mowa.
Jestem kobietą. Świadomą swych praw. Świadomą siebie. Jestem kobietą...
Dlatego wystarczy mi, iż moja deklaracja zacznie się i skończy na określeniu siebie - jestem tylko kobietą i aż kobietą.
Bo czy "tylko" oznacza moją zgodę na łamanie mych praw, na odbieranie mej suwerenności?
Paradoks polega na tym, że gros ze zdeklarowanych feministek - dopada ineracja, impas wobec życiowych, osobistych zapętleń. Mantry feministyczne kurzą się na strychu rezygnacji z nich.
Takie rozdwojenie jaźni pomiędzy manifestacją, a empirią.
Mężczyzna nie potrzebuje obudowy terminologicznej, by wiedzieć, że ma sie do czynienia z mężczyzną.
Kobieta - podobnież.
A ja?
Propaguję kobiecość, która jest we mnie, a nie feminizm, który jest czymś zewnętrznym...
Inne tematy w dziale Kultura