Przyjeżdża dzisiaj do mnie, w góry mój kuzyn, witamy się - a on dyscyplinując szelmowski uśmiech - pyta, jak odpoczynek....?
Ja:
- A widziałeś moją ścianę?
Przy okazji powiedział mi coś, co sprawiło mi ogromną przyjemność. Że bardzo lubi mnie czytać, że jest w mym pisaniu coś co przyciąga, ze czyta się jednym tchem. Niby znamy się od dziecka, ale pierwszy raz tak pogadaliśmy sobie..
* * *
Zmęczona po podróży - i to nie jednej - dziś opowiem o jednym.
Pewnego dnia odzywa się do mnie Czytelnik mych refleksji,. Coś, tam, coś tam,. ja że nie jestem pewna, czy się uda, bo wypoczywam teraz w górach. On pyta - a gdzie? Odpowiadam precyzyjnie. On, że niedaleko mieszka. Padła propozycja kawy. Spotkaliśmy się.
Cztery godziny naszej rozmowy minęły jak 4 minuty.. Do tego - niewielu spotkałam ludzi tak bardzo naturalnych, bez zadnych manier, póz, czy strategii poznawczej.
Dość powiedzieć, że na drugi dzień właścicielka knajpy pyta mnie, czy to ktoś z rodziny mnie odwiedził. Ja, że pierwszy raz zobaczyłam tego mężczyznę. Ona w szoku, że tokowaliśmy jakbysmy się całe lata znali.
To fakt.
Niebywale bogaty osobowościowo, ekstrawertyczny, skala autentyzmu - taką się spotyka chyba raz na kilka dekad. Serio.
Gdy powiedział, że jest zakumplowany z A. Hopkinsem, rzekłam, że to główny aktor na mej liście do wspólnej kawy:o)
Napisałam coś o tym spotkaniu po spotkaniu na FB...i chwilę potem... Ktoś inny -czy nie warto powtórzyć naszego spotkania... Na luzie pytam - tu w górach czy tam gdzie mieszkam?
Pada answer: i tu, i tam.
Za chwilę konkretyzacja - kawa w Wenecji.
Pytam racjonalnie, czy sobie jaja robi?
On, że nie.
Niewielkie miałam pole manewru, ale jakieś miałam...
W końcu po kikudziesięciu godzinach otrzymuje moje: jadę.
Nie, nie rzuciłam się na tę propozycję. Podobne - jedynie odrzucałam. Ale podróz do tej podrózy trwała prawie dekadę.
Czyste szaleństwo, po prostu wariaci.
W całym pięknie tego wypadu, tej zwariowanej podróży były chwile specyficzne, wręcz magiczne..
Choćby ta, w której po cudownej kolacji wracamy do hotelu i z powodu restrykcyjnych przepisów, polityki wobec gości - bierzemy butelkę wina, wychodzimy na wąską uliczkę, stawiamy butelkę na parapecie restauracji hotelowej, nalewamy do szkła i spokojny nurt naszej rozmowy.
Żadne tam blablabla, żadne wyjadanie sobie z dziobków. Szalenie trudne, ciężkie tematy, takie sięgające po najgłębsze trzewia stanów naszych dusz. Nic miłosnego - śmierć, ciemna strony jaźni, demony etc.
To było cholernie piękne, mocne, bardziej niż prawdziwe....
Czasem życie przypomina sobie o nas. Lubię te przebłyski..
I swoje szaleństwo.
Bo zasluguję na...życie...
Uwielbiam ten moment - zjazd z dachu parkingu:o)