Tuż przy komisariacie policji przy ulicy Mazurskiej okładało się bez pardonu i do ostatniej kropli krwi dwóch wyrostków. – Spadaj, spadaj, spadaj – charczał jeden. – Już ciebie skopię – jęczał drugi. Już leżeli na chodniku, nieopodal sklepu monopolowego, przy którym jak zwykle stała grupka miejscowych smutno-agresywnych. – Uduś go – krzyczał jeden lump. – Zglanuj tamtego! – podburzał lump drugi. Postanowiłem przerwać to wzajemne Polaków „się okładanie”.
Podchodzę do zamontowanego w pobliżu aparatu telefonicznego (były takie), wrzucam żeton do odpowiedniej szparki i widzę kartkę z napisaną odręcznie pisakiem informacją: ałtomat uszkodzony . Rozbawiony i zrezygnowany pobiegłem do gmachu Urzędu Miasta przy placu Armii Krajowej 1 ( wcześniej plac Feliksa Dzierżyńskiego 1 ) , ale tam zostałem zatrzymany przez strajkujących portierów. Ruszyłem na ulicę Zygmunta Felczaka. Tam są dwa publicznego użytku „ałtomaty”. Nieczynne. Uszkodzone. „Ałtomatycznie” ruszyłem w kierunku domu, obserwując kątem oka funkcjonariuszy „ałt”. Przy znaku drogowym czarny kot Lewiatan „miałcząc” oddawał „kau”. – „Bauwan” – „zamruczau” i „siknou” na słup latarni. Później sensacją w Szczecinie stały się obfite niebospady, skyfalls , jak mówią Anglicy.
W roku 1666 rolnik z Wrotham (Kent) obudził się pewnego ranka i ze zdumieniem stwierdził, że powierzchnia pól pokryta jest małymi rybami. Co ciekawe, były to witlinki, ryby z rodziny dorszowatych, żyjące w wodach Oceanu Atlantyckiego, aż do wybrzeży Norwegii, podczas gdy Wrotham leży około 10 mil (16 093 m) od brzegu. Także mieszkańcy Acle (Norfolk) doznali szoku, gdy nagle z nieba zaczęły spadać ogromne ilości ropuch. Było ich tak wiele, że musiano nieszczęsne płazy zbierać i w wiadrach wynosić na odległe pustkowia. Jeszcze straszniej zostało doświadczone przez niebiosa miasto Memphis (Tennessee), gdy w roku 1837 zostało wręcz zasypane tysiącami węży. Miały one około 18 cali (14,7 cm) długości. Ogólnie uważano, iż głównym sprawcą wężowego kataklizmu była potęga huraganu. Trudno jednak sobie wyobrazić miejsce, z którego najpotężniejszy nawet żywioł natury mógłby przynieść tak niewiarygodne ilości węży. W roku 1922, w czasie burzy śnieżnej, na Alpy Szwajcarskie spadł deszcz insektów, pająków, gąsienic oraz mrówek. Miasto Baton Rouge (Luizjana) zostało w roku 1896 nawiedzone dla odmiany ornitologicznym rodzajem skyfalls . Z czystego, błękitnego nieba spadły nagle, bez żadnego widocznego powodu, martwe dzięcioły, dzikie kaczki i wiele, wiele piór. W miejscowej gazecie pisano: „Ulice naszego miasta pokryte są stosami ptaków i ich szczątków”. Podobne zdarzenie miało miejsce w roku 1961, gdy na portowe miasto Capitola (Kalifornia) spadły tysiące martwych i rannych ptaków morskich, wśród których przeważały podobne do mew burzyki, należące do ptaków oceanicznych. Wynik ptasiego deszczu: zablokowane drogi, pozrywane linie wysokiego napięcia, zniszczone anteny telewizyjne. Starano się wyjaśnić przyczyny tego zdarzenia. Bez rezultatu. W mieście Chico (Kalifornia) w okresie od lipca do listopada 1921 roku periodycznie występowały kamienne gradobicia. Kilka z kamiennych niebospadów było tak wielkich, że trudno było objąć je dłońmi. Co dziwne, pięć kolejnych niebiańskich kamieniobić koncentrowało się wyłącznie na jednym miejscu – dachu ogromnego magazynu, który uległ kompletnemu zniszczeniu. Dziwna to doprawdy konsekwencja działania tajemniczej siły wyższej.
Thomas Potter z San Diego (Kalifornia) był właśnie w ogrodzie, gdy nagle na ziemię zaczęły spadać czerwone kamienie, brukując ni z tego, ni z owego skrupulatnie pielęgnowane przez działkowicza grządki. Ale najbardziej nieprawdopodobny typ skyfall s musi zaszokować nawet osoby odporne na wszelkiego rodzaju okropieństwa. Otóż w roku 1851 żołnierze ćwiczący musztrę w Beneficia (San Francisco) niespodziewanie zostali zroszeni kroplami krwawego deszczu, któremu już po chwili wtórował grad dużych kawałków surowego mięsa. Podobne zdarzenie miało miejsce w Kentucky, w marcu 1876 roku, gdy mięsoopady pokryły powierzchnię około 4570 metrów kwadratowych. Badania mikroskopowe wykazały, że była to prawdopodobnie konina ( sic !). Przypuszczano, że mięso to zostało porzucone przez drapieżne ptaki, lecz któż wyjaśni ogromne ilości potencjalnego pieczystego, które pokryły tak wielki obszar.
Natomiast 29 stycznia Anno Domini 1999 w Szczecinie odnotowano masowe niebospady gąsiorów dekarskich, które z niezwykłą celnością trafiały w głowy napuszonych i głupich urzędników, biznesmenów, prezesów, wiceprezesów, członków rad nadzorczych, grup wzajemnego wsparcia i odparcia oraz rezydentów wszelkiej maści. – Co się dzieje? – pytali zainteresowani z guzami na czołach i potylicach. – Skąd to? Mówią, że gąsiory przywiało z sycylijskich chałup, moskiewskich kamienic, a nawet z drapaczy chmur w Chicago. A dlaczego tak? A dlaczego w nas? I to po raz wtóry, lecz w tak ogromnej masie. Czyżby moce tajemne zadziałały podstępnie, a może początek trzeciego tysiąclecia tak gwałtownie reaguje na nasze prekursorskie działania?
– Moje drogie głowy do pozłoty, nie narzekajcie, nie wydziwiajcie, bo skrócę was o głowy – rzekła donośnym głosem zza kotary dzielącej czasoprzestrzeń królowa angielska Elżbieta I Tudor, córka Henryka VIII i Anny Boleyn, a następnie wyszarpała z lutni legiony ciężkich jak ołów nutek i sypnęła nimi i i innymi plagami pokutnymi na Pomorze Zachodnie, a te niczym grad pokryły miasta i wsie, drogi, pola i wszystko na co spadły.
Nagle grom walnął w kombinat szybkich potraw, w którym ucztowała elita miejscowych bubków i nie został kamień na kamieniu. – Sami chcieliście – zabuczał chór karłów z innego świata. - Pazerność, pycha, prymitywność, pachołkowatość, prowincjonalizm... – niosło echo.
- Tylko czekać, to se vrati - szumiało w grzmocie wiatrów.
Komentarze