Navigare necesse est… Krótka zachęta do studiowania bezinteresownego
Czym jest uniwersytet? W łacinie średniowiecznej słowo universitas (a także collegium, societas, conventus, communitas, communio) oznaczało korporację (coś w rodzaju cechu rzemieślniczego). Uniwersytet, jako instytucja w której się naucza, nosił nazwę studium generale w sensie „otwartego dla wszystkich” (znane jest np. studium generale prawa kanonicznego). Późniejsze nazwy to: Doctorum et Discipulorum Universitas (Paryż 1219), Universitas Magistrorum et Scholarium (1221), Doctorum et Scholarium Universitas (1254).W uniwersytecie prowadzone jest nauczanie, pod koniec którego osiąga się (zdobywa) facultas, czyli „zdolność” lub „biegłość” albo licentia docendi czyli zezwolenie na nauczanie. Od wieku XIII termin facultas (fakultet) oznacza ciało złożone z profesorów uprawiających tę samą dyscyplinę naukową. O zakorzenieniu idei uniwersytetu świadczy fakt, że w Europie istnieje obecnie 26 organizacji, które zachowują ciągłość funkcjonowania od przynajmniej 500 lat. Jest to parlament w Westminster, Althing czyli parlament islandzki, Kościół rzymskokatolicki i 23 uniwersytety. Clark Kerr, wygłaszając w roku 1963 w Harvardzie wykład nt. Pożytki z uniwersytetu zauważył, że jedynie 63 instytucje przetrwały od średniowiecza do czasów najnowszych – a 58 z nich to właśnie uniwersytety.
Jak pisze Leo Moulin: „Uniwersytet jest najważniejszym czynnikiem średniowiecznego życia intelektualnego. Przez co najmniej dwa stulecia kształcili się tu najśmielsi myśliciele owej epoki żelaza, ognia i wiary, formowały się najbardziej niezależne i twórcze umysły. Wraz zakonami i Kościołem jest to jedna z tych rzadkich instytucji, które powstawszy w średniowieczu, dotrwały do naszych czasów bez większych zmian, i w organizacji, i w duchu, jaki je ożywia. Świadczy o tym m. in. słownictwo: „fakultet”, „doktor”, „doktor honoris causa”, „bakałarz”, „licencjat”, „profesor”, dziekan”, „kanclerz”, „rektor”, „kandydatura”, „teza”, „dysertacja”, no i oczywiście samo słowo „uniwersytet”.
Uniwersytet jest dziełem […], zrodzonym ze sposobu widzenia Człowieka, Natury i Boga. Czymś równie szczególnym, równie oryginalnym w historii cywilizacji, jak np. śpiew gregoriański czy muzyka polifoniczna. Wszystkie wielkie cywilizacje mają swoją liturgię i swoje katedry, swoich świętych i swoje ewangelie. Wszystkie wiedzą, co jest święte i pobożne. Wszystkie dały dowody zmysłu twórczego w dziedzinie sztuki, myśli i duchowości. Lecz tylko jedna, europejska kultura średniowieczna, stworzyła uniwersytety, od Bolonii po Kraków, od Paryża po Toledo, od Oksfordu po Uppsalę. W roku 1600 na świecie jest ponad 100 uniwersytetów: wszystkie one wpisane są w socjokulturową przestrzeń Europy. Nie ma ani jednego w pozostałych częściach świata (poza Ameryką Łacińską, gdzie uniwersytet stworzony został przez hiszpańskich konkwistadorów)”.
Jednak – pojawia się pytanie - czy dawne uniwersytety były wolne, czy też spętane strachem przed „wszechwładnym” Kościołem z jego trybunałami inkwizycyjnymi? Nic bardziej mylnego! „Inkwizycja rozwija działalność według ściśle określonych reguł prawnych. Stanowią one, że oskarżyciel musi dowieść swych zarzutów: w ciągu 17 lat, kiedy to straszliwy Bernard Gui spełniał obowiązki inkwizytora w Tuluzie, która przecież, jeśli wierzyć klątwom Honoriusza III (1217), była ziemią wydaną na pastwę diabłów i „całkiem nieomal skazaną na ciemności i na cień śmierci”, na 950 podejrzanych skazano niewiele ponad 300, z czego jakimś 100 zmniejszono karę do pielgrzymki i noszenia krzyża (a kilkadziesiąt i z tego później zwolniono). Student, nawet zuchwały, nie miał się więc czego bać. Tym bardziej, że w uczelniach panowała zupełna swoboda; trzeba było posunąć się naprawdę bardzo daleko, aż do prowokacji, by zostać przywołanym do porządku […]. Średniowieczny student, chroniony przez niezliczone przywileje, których zazdrośnie strzegł sam uniwersytet, upajał się swobodą intelektualną i społeczną”.
Uniwersytety powstały jako instytucje demokratyczne. Idea universitas rozumiana była jako wspólnota jednocząca mistrzów i uczniów w jedną wspólnotę. Obie grupy współpracują ze sobą w procesie zdobywania wiedzy, nie ma tutaj podziału na „lepszych” i „gorszych” , mniej lub więcej znaczących – wszyscy są sługami Nauki. Zadaniem universitas jest także kształcenie postaw moralnych i społecznych, wychowywanie ku nowoczesnemu, światłemu społeczeństwu, które potrafiąc korzystać z reguł demokracji, zna jednak jej ograniczenia. Uniwersytet uczy odporności na demagogię i populizm – nie drogą teoretycznego wykładu, lecz własnym przykładem unaocznia to wspólnota akademicka. Jej istnienie jest wyróżnikiem uniwersytetu. Właśnie ona promuje pozytywne postawy, ukazuje wzory, jest oparciem dla jej członków. Jest wspólnotą, do której zawsze odnieść się może zarówno mistrz, jak i uczeń, a także absolwent, który przecież nie przestaje być członkiem universitas.
Sama nauka, ze swej istoty, nie jest demokratyczna: jedni pobierają naukę, inni wykładają, jedni są bardziej, inni mniej zdolni. Trzeba powiedzieć, że znaczny procent pobierających naukę eliminuje się niemal automatycznie. Nauka jest elitarna i zapominając o tym, szeroko otwieramy drogę bylejakości. Jednak do uprawiania nauki wymagany jest duży stopień demokracji. Dotyczy to zarówno pracy badawczej, jak i dydaktycznej. Demokracja to także bowiem wolność od wewnętrznej presji. Zagrożeniem dla tak pojmowanej demokracji jest niewątpliwie nadmierna biurokracja, od której wydziały uniwersyteckie nie są wolne. Tradycyjnym przywilejem uniwersytetów jest wolność uniwersytecka. Nawet władze państwowe mają ograniczony wstęp na teren uczelni. Biurokracja jest niezwykle zdradliwym zagrożeniem tej wolności. Nie wkracza na teren uniwersytetu – jest tam i od wewnątrz działa. Niszczycielskie jej działanie objawia się tym, że udając, iż wspiera działalność naukową – w istocie ją paraliżuje, zamieniając działania badawcze i dydaktyczne w produkowanie papierów, cały ten proces napędzających.
Podział uniwersytetu na wydziały wymusiła konieczność. Przygotowaniem do dalszych specjalistycznych już studiów stały się artes liberales – sztuki wyzwolone (nazywały się tak m.in. dlatego, że zwalniały z pańszczyzny, jeśli ktoś jej dotychczas podlegał). Dawały one coś w rodzaju ogólnego wykształcenia (będącego przepustką do świata kultury i zapewniającego w ten sposób wolność ducha) i bardzo wielu studentów na nich kończyło swoją edukację. Pozostałe trzy wydziały wiązały się z trzema zawodami, bardzo istotnymi dla społeczeństwa: medycyna, prawo, teologia. Te kluczowe kierunki, uzupełnione o mnogość innych, do dzisiaj znajdują się w ofercie wszystkich znaczących uniwersytetów europejskich.
I właśnie studiom prawniczym realizowanym w ramach uniwersyteckich wydziałów prawa pozwolę sobie poświęcić kilka dość luźnych uwag.
Jaki jest cel kształcenia prawnika, jakie cechy powinien posiadać absolwent prawa? Oto kluczowe pytanie, na które musimy sobie odpowiedzieć. W rozwijaniu refleksji na temat facultas (zdolność, biegłość) absolwenta studiów prawniczych z pomocą przychodzą różne szacowne i fachowe gremia. Konferencja dziekanów Wydziałów Prawa opracowała i przyjęła w 2005 r. tzw. sylwetkę absolwenta. Absolwent studiów prawniczych powinien zatem „posiadać umiejętność posługiwania się wiedzą z zakresu przedmiotów objętych programem studiów, a w szczególności z zakresu prawa administracyjnego i sądowo - administracyjnego, prawa i postępowania cywilnego, prawa i postępowania karnego oraz prawa konstytucyjnego. Oznacza to m. in. umiejętność rozumienia tekstów prawnych, posługiwania się regułami logicznego rozumowania, interpretowania przepisów oraz możliwość dalszego specjalizowania się w dowolnej dziedzinie prawa”. Do tego dochodzą kompetencje językowe na poziomie B 2 Europejskiego Systemu Opisu Kształcenia Językowego Rady Europy i umiejętność posługiwania się językiem specjalistycznym z zakresu prawa. Absolwenci winni być przygotowani do podjęcia wszystkich rodzajów aplikacji koniecznych do wykonywania zawodów prawniczych, a także pełnienia funkcji we wszystkich instytucjach lub organizacjach publicznych lub niepublicznych wymagających posiadania wiedzy prawniczej, jak też do dalszego pogłębiania wiedzy w ramach studiów podyplomowych lub doktoranckich”. Jak widać, facultas (kompetencja) naszego absolwenta winna być ogromna! Co uderza w owym wykazie dokonanym przez dziekanów wydziałów prawa? Zupełny brak opisu kwalifikacji „ludzkich”, które powinien posiąść absolwent! Innymi słowy, jakim powinien być człowiekiem – wyliczenie powyższe jest przecież zupełnie zdehumanizowane! Tymczasem wydaje się, iż podstawowym celem uniwersyteckiego nauczania, niezależnie od dyscypliny, jest nauka sztuki twórczego, samodzielnego myślenia. Zatem absolwent prawa musi być człowiekiem światłym i otwartym na nowe prądy i idee, z ukształtowanym jednak kośćcem etycznym, człowiekiem dobrze zaznajomionym z dorobkiem kulturowym swego kraju. Oczywiście, w żadnej mierze nie można zapominać o kompetencjach fachowych. Jednak pamiętajmy, uczelnie winny kształcić Osoby. Parametr „zatrudnialności” absolwenta nie może być decydujący. Zawsze należy patrzeć szerzej!
Co pomaga we wszechstronnym wykształceniu absolwenta prawa? W mojej ocenie – niczego nie ujmując bardzo ważnym dziedzinom dogmatycznym – są to zapoznane i coraz bardziej usuwane na margines studiów prawniczych dyscypliny historyczno prawne oraz ogólne nauki o prawie. To z nimi spotyka się początkujący prawnik na I roku studiów i to one stoją u początków jego przygody z prawem. Kształcą postawy oraz umiejętności, niezbędne w dalszej nauce trudnych i ważnych przedmiotów szczegółowych. Są jak fundament budynku, który zapomniany i niewidoczny, stanowi jednak o stabilności całej konstrukcji. Są pomostem między światem profana a światem wiedzy i umiejętności, w którym funkcjonują prawnicy. To jednak nieco inna rzeczywistość niż ta, którą codziennie widzimy za swoimi oknami.
Czy mogę w tym miejscu uczynić coś lepszego dla obrony sprawy edukacji historyczno prawnej, niż zacytować słowa prof. Czesława Znamierowskiego umieszczone w książce pt. „O naprawie studiów prawniczych”, wydanej w roku 1938? Na str. 46 czytamy: „Ktoby się kształcił na samej tylko dogmatyce, ten nie zdobędzie zrozumienia nauki i jej zadań badawczych. A nie mając go, nie może posiadać wyższego, akademickiego poziomu wiedzy, choćby miał nie wiedzieć jak wielką i rozległą znajomość fakcików i faktów. Poziom akademicki wiedzy polega bowiem nie na ekstensywności, lecz na świadomym rozumieniu celów i metod nauki, na metodycznym i planowym powiązaniu elementów w spójną całość. Stąd wniosek praktyczny, niezmiernie ważny w kontekście naszych rozważań: Kto w toku swoich studiów prawniczych ograniczałby się lub był ograniczony do poznawania ustawodawstwa, jak je podaje tradycyjna dogmatyka prawa, ten nie byłby godzien miana i dyplomu, stwierdzającego wykształcenie wyższe. […] Chcemy wejrzeć w jakość przygotowania intelektualnego, jakie może dać pewien, określony plan studiów. Otóż, wykształcenie prawnicze oparte niemal wyłącznie na dogmatyce [a ku takiemu dążymy obecnie, jak się wydaje – AS], na komentowaniu i zapamiętywaniu przepisów prawa, zaprawia umysł do rutyny, do łatwego zasklepiania się w raz przyjętych formułkach, wyrabia wręcz niezdolność do swobodnego i nieuprzedzonego na rzeczy patrzenia. To znaczy, urabia umysł wręcz przeciwnie do zasad, na jakich należy opierać wykształcenie akademickie, którego zadaniem winno być właśnie swobodne, nieskrępowane niczym, bezstronne i pełne twórczej wyobraźni spojrzenie na rzeczy”.
Kolejny mój postulat wydaje się być jeszcze trudniejszy do realizacji w dzisiejszym obrazkowym świecie. Otóż nauki wprowadzające w świat prawniczy należy studiować bezinteresownie! Dlatego, że istnieją i dlatego, że zgłębiać je ciągle jeszcze można! Dla ich piękna, użyteczności, wbrew nieprawdziwym pogłoskom o ich niepraktyczności, czy zgoła o niedługo spodziewanym ich zgonie. Należy je zgłębiać po prostu dlatego, że istnieją! Jak powiedział Gnejusz Pompejusz Magnus, polityk i wódz rzymski: Navigare necesse est, vivere non est necesse! (Żeglowanie jest koniecznością, życie koniecznością nie jest!). Takie podejście do studiowania prawa zapewnia w moim pojęciu spektakularny sukces zawodowy w przyszłości. Jest jednak dziś wśród studentów więcej niż rzadkie...
Z tego, co do tejpory powiedziano widać, że studia prawnicze są pewną jednością, składającą się jednak z wielu nader różnorodnych elementów. Jako, że już rozważaliśmy, jak prawo studiować, zapytajmy teraz: gdzie najlepiej to czynić? Odpowiedź jest prosta – na dobrej uczelni! Jaka uczelnia jest dobra? Ta, która obok działalności dydaktycznej prowadzi rzetelne i poważne badania naukowe, czyli uniwersytet! Wprawdzie – jak pisze prof. Warylewski z Uniwersytetu Gdańskiego – „dzisiaj obok systemu uniwersyteckich studiów prawniczych funkcjonują szkoły wyższe nie będące uniwersytetami i pozwalające na zdobycie tytułu zawodowego magistra prawa, jednak to właśnie uniwersyteckie studia prawnicze zawsze były i powinny być nadal punktem odniesienia dla refleksji nad modelem edukacji prawniczej w Polsce.[…] Nie można przy tym zapominać, że tak naprawdę jedynie niewielka część absolwentów będzie wykonywała zawody czysto prawnicze, wiążące się z koniecznością uzyskania uprawnień zawodowych. Konstatacja tego faktu musi się przekładać na programy i plany studiów, które m.in. z tego powodu muszą mieć charakter uniwersalny”. W 1937 r. na łamach „Głosu Sądownictwa” przytoczono ciekawą wypowiedź sławnego niemieckiego prawnika Paula Johanna Anzelma von Feuerbacha: „Prawo ludu rzymskiego dojrzewało nie pod wpływem historii, archeologii, krytyki i gramatyki, jako nauka historyczna, lecz pod wpływem doświadczenia”, a „rzymski prawnik nie siedział, jako badacz historii starożytności nad pamiątkami i rękopisami, lecz na rynku albo w domu z klientami, albo na krześle sędziowskim. Jego nauka była wiedzą zaczerpniętą z życia codziennego, mało czytał i uczył się, za to więcej obserwował i myślał, zastanawiał się, wyprowadzał wnioski”. Było to – jak mniemam – możliwe w owych dawnych, wspaniałych czasach, kiedy prawo było młode i można je było zgłębić dumając na kamieniu pod cienistym drzewem. Poza tym - tylko w przypadkach rzadkich, samorodnych talentów prawniczych, wyznaczających swym geniuszem nowe drogi i trendy. Utrzymywanie obecnie, w dobie wysoce wyspecjalizowanych i – cóż tu wiele mówić – masowych studiów prawniczych, że możliwe jest zrealizowanie sugestii prof. von Feuerbacha byłoby równie bliskie prawdzie, jak stwierdzenie, że wobec nielicznych przypadków samowyleczenia pacjenta z choroby, należy zarzucić całą wiedzę medyczną jako zbędną i zgoła nieużyteczną. Powtórzę zatem: właściwym miejscem do studiowania prawa są uniwersytety, czyli te uczelnie, które zapewniają kompleksowe facultas, kształtując Człowieka i jednocześnie dobrego fachowca.
Na zakończenie wypada chyba zachęcić naszych miłych Studentów sentencją, skierowaną przed wiekami przez pewnego mistrza do swoich słuchaczy: „Ucz się pilnie, żaku, gorliwie zgłębiając wiedzę, abyś długo mógł zapominać!”
Inne tematy w dziale Kultura