Lewastronamocy Lewastronamocy
564
BLOG

Szanowny Leszku, czcigodny Januszu

Lewastronamocy Lewastronamocy Polityka Obserwuj notkę 8

 Szanowny Leszku Millerze, czcigodny Januszu Palikocie! Dajcie spokój. Wybory samorządowe, które właśnie się zakończyły pokazały skalę kryzysu. Wyciągnijcie wnioski, zrezygnujcie z prywatnych ambicji, zdejmijcie swoje stopy z szyi coraz słabiej oddychającej lewicy.

 

Od wielu miesięcy Sojusz Lewicy Demokratycznej walczył o rolę hegemona. Tragiczny krajobraz jaki wyłonił się po wyborach parlamentarnych do Sejmu wskazywał na przewagę Ruchu Palikota nad SLD. W przypadku obu partii ich rola w Sejmie była i jest raczej symboliczna. Upokorzenie jakiego doznało SLD w wyborach do Sejmu wyłołało chęć walki o przywództwo na Lewicy. Niestety nie była ona nastawiona na walkę o ustawy czy merytoryczną debatę. Chodziło o ośmieszenie, zniszczenie i upokorzenie rywala. Ruch Palikota z chęcią podjął żenującą walkę i przegrał. Wydawało się, że scenariusz SLD jest skutecznie realizowany, a Leszek Miller to prawdziwy Frank Underwood. Rywal zneutralizowany, innych mocnych przeciwników na Lewicy brak, cała naprzód po 20%.

Niestety 20% nie było, a dwaj liderzy nie dają o sobie zapomnieć. Janusz Palikot poprzez częste stawianie happenerstwa nad merytorykę,  a Leszek Miller przez swoje ego. W efekcie co roku dowiadujemy się, że Leszek Miller wprowadził nas do UE, że za czasów SLD był wzrost gospodarczy, a w ogóle za PRL żyło się świetnie i historia ta jest zakłamywana przez złą prawicę. Być może w dużej mierze tak. Na pewno jednak nie interesuje to ludzi. Żelazny elektorat SLD tęskniący za klimatem poprzedniego systemu pozostaje od pewnego czasu żelaznym elektoratem, ale Jarosława Kaczyńskiego. Pokazuje to poparcie Sojuszu w poszczególnych grupach wiekowych.

Jeszcze bardziej groteskowo wygląda sytuacja w Twoim Ruchu. Janusz Palikot z garstką najwierniejszych przekonujący (bodajże na Placu Zbawiciela), że przechodzi tylko chwilowy kryzys i wróci potężniejszy wygląda śmieszno i straszno. Zarówno jeden i drugi Pan nie pozwalają uwolnić energii, która przecież po lewej stronie drzemie. Oby tylko nie zapadła w śpiączkę.

Na Lewicy „hitami” są transfery Elsnerów i Domarackich czy seksualne preferencje niszowych (choć potrzebnych) działaczy. Hitów na miarę europejskiej prezydentury Tuska nie możemy się niestety póki co spodziewać.

Czerwoną lampką okazały się wybory samorządowe. Kompromitująco zły wynik Twojego Ruchu, który nie wprowadził chyba nigdzie radnych i nie zdołał wystawić list do sejmików w całym kraju (chyba niewiele mniej głosów zdobyli Zieloni) oraz niecałe 9% w wykonaniu SLD. Niecałe 9% zdobyte pod przywództwem starego wyjadacza, który rzekomo miał pokazać młokosom jak Napieralski czy Olejniczak jak o elektorat walczyć. Przykład dał niezbyt dobry. W świecie afer i kompromitacji, „taśm prawdy” i złodziejstwa byłych posłów PiS, po trzech latach od słynnego blamażu, praktycznie bez konkurencji na Lewicy, SLD poprawił wynik o 1-2%. Co ważne niemal dwukrotnie pogorszył go w stosunku do poprzednich wyborów samorządowych. Tym bardziej przygnębiające wrażenie sprawia chęć rozliczania ze strony władz SLD ludzi, którzy ciężko pracowali na wynik, ale nie przebiło się to w świetle narracji narzucanej przez władze partii.

Obraz klęski widzę bardzo dobrze na przykładzie Warszawy. Pojedyńczy radni w poszczególnych dzielnicach, wiceprzewodnicząca SLD (partii parlamentarnej!), która wielce prawdopodobne, że niestety nie wejdzie do rady miasta, oddane walkowerem przez brak zapewnienia dialogu z innymi, zbieżnymi programowo komitetami dzielnice i fatalny wynik wyborów na Prezydenta Warszawy. To rzeczywistość jaka spadła na SLD. Nie tylko w Stolicy. Także na Śląsku czy w Zachodniopomorskiem, gdzie Sojusz nigdy na brak popularności nie narzekał. Mateczniki odczerwieniły się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Tylko daltonista będzie widział dalej dominujący kolor partii-matki. O „konserwatywnych” regionach Polski nawet nie mówię. Boję się sprawdzać wyniki.

Plus jest tylko jeden. Armia  karierowiczów przyssanych do swoich mandatów (czasem od kilku kadencji) obudzi się w nowej, uczciwej rzeczywistości. Eksperci od tego jak żyć za minimum krajowe teraz sami niejednokrotnie sprawdzą się w warunkach polskiego surwiwalu. „Koledzy” nie będą się bowiem raczej przyznawali, a umiejętności pracy raczej w tej grupie teoretyczne. Ich odejście zachęci być może kilka nowych twarzy, które przynajmniej poznały trochę życia w praktyce.

Dość wątków pobocznych. Skąd wzięła się tragedia? Grzechem głównym było całkowice rozminięcie się z oczekiwaniami wyborców. Władze SLD uwierzyły dzięki grupie doradców (często niezmiennych i współodpowiedzialnych od lat za porażki), że Polaków od krzywej jezdni, śmierdzącego nielegalnego wysypiska czy braku żłobka bardziej interesuje pomnik bohatera minionej epoki albo nudna jak flaki z olejem debata „o niczym”. Nawet jeśli nieco przejaskrawiam to dla przeciętnego „Kowalskiego” tak to wygląda.

Rozsądne pomysły, rozsądnych ludzi (bo przecież takich jest mnóstwo), opierające się na wieloletniej pracy może zniweczyć jedna głupia konferencja prasowa odpowiednio skomentowana przez media. A że obecnych liderów Lewicy media raczej nie lubią wiemy nie od dziś. Czy niechęć jest zasadna czy nie, tego nie chcę rozstrzygać. Czasem po prostu trzeba się z tym pogodzić, bo wojny z relacjonującymi rzeczywistość jeszcze nikt na dłuższą metę nie wygrał.

Co zrobić? Zrezygnować z dotychczasowych szyldów, wykorzystać potencjał, nie obrażać się i pogodzić najbardziej wartościowych. Tylko prawdziwi fani betonu, którzy już dawno wybili sobie na nim zęby i pasuje im ich „szczerbatość”  będą upierali się, że partia jest wartością samą w sobie. Otóż nie. Partia jest środkiem do osiągnięcia celu. Celem jest zmiana społeczna i realizacja postulatów, którymi od lat mami PO. Aby go osiągnąć trzeba zdobyć władzę. Celu nie pozwoli osiągnąć Twój Ruch, celu nie da się osiągnąć z SLD, które zbyt wiele negatywnych skojarzeń ma w swoim CV, najprawdopodobniej żadna inna istniejąca partia także na to nie pozwoli.

Jak to zrobić? Na pewno nie tak jak próbowano dotyczas według zasady: najpierw skrzykniemy, potem pomyślimy. Wiem, że w najbliższych tygodniach kilka osób nie wytrzyma ciśnienia, zrobi konferencje prasowe i ogłosi „nową jakość na lewicy”, ale dokona na sobie aborcji. Zginie zanim w ogóle zacznie funkcjonować.

Konieczne jest zwołanie czegoś na wzór kongresu. Bez tajemnic, spisków i układów. Na równych zasadach. W pełni transparentnego. Bajki o budowaniu bez dotychczasowych postaci odłóżmy na bok. Taka formacja potrzebuje struktur dotychczasowych partii, potrzebuje posłanek i posłów, potrzebuje jednak także otwarcia na wszystkich zainteresowanych projektem. Znajdzie się miejsce dla kobiet w roli prawdziwych liderek. Znajdzie się dla Olejniczaka (*a nawet dwóch), Biedronia, Geringer de Oedenberg, Nowackiej, Napieralskiego i Piechny-Więckiewicz. Podobnie dla Grzybek, Szweda, Legierskiego i innych osób, będących obecnie poza głównym nurtem. Dla liderów NGOsów, środowisk naukowych, ekspertów ekonomicznych. Dla Kalisza, Rozenka, Siwca, Łybackiej i Celińskiego. Warunek wejściowy jest jeden – wszyscy swoje ego zostawiamy na dalszym planie, bo nie o jedynki tu chodzi. Jak pogodzić tyle osób? Można rozwiązać to w bardzo prosty sposób o czym od dawna mówi Ryszard Kalisz. Wojny o jedynki zakończmy losowaniem nazwisk na listach podczas wyborów na wszystkich szczeblach. Osoba znana i lubiana wejdzie tam gdzie chce nawet z przedostatniej pozycji. A co gdy ktoś się nie zgodzi? Świadczy to o nim...

Drugi warunek dotyczy przywództwa. Nie może być ono przeznaczone dla osób, które budzą zbyt wiele negatywnych emocji. Dla obecnych liderów, którzy zabierają tlen innym. Nowoczesna lewica nie będzie miała twarzy Leszka Millera ani Janusza Palikota. Ich miejsce w takiej formacji byłoby jednak niezaprzeczalne i niepodważalne. Twarzą powinna być na przykład Nowacka czy lewicowy prezydent SLD – Matyjaszczyk. Tylko takie osoby mogą przełamać hegemonię prawicy w najmłodszych grupach wiekowych.

Co jeśli się nie uda? Zakładajmy stowarzyszenia, współpracujmy z ruchami miejskimi, nie szukajmy wroga wśród swoich i nie wypowiadajmy zbyt krytycznych sądów o ludziach, z którymi być może przyjdzie nam kiedyś współpracować.  Zapomnijmy także o dotychczasowych szyldach.

Wierzę jednak, że przychodzi na to czas, bo jak nie teraz, to kiedy?

 

Bezpartyjny. "Na lewo od PO"

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka