Po przeczytaniu artykułu "Spór o kościół" wSieci, napisałem poniższy list i wysłałem do redakcji. Nigdy nie otrzymałem żadnej odpowiedzi, więc postanowiłem, widząc, że pan Graczyk jest publicystą Salonu, wkleić go tu.
Szanowny Panie Romanie!
W swoim artykule "Spór o Kościół" ( wSieci 37/2013(41)) występuje Pan z pozycji człowieka wierzącego i obywatela, wyraźnie rozróżniając te dwie postawy. Czytając Pana artykuł nasunęły mi się wątpliwości. Nie jako człowiekowi wierzącemu, tu właściwie podpisałbym się pod Pana słowami, ale jako obywatelowi. W moim - obywatelskim podejściu do problemu wiary, religii i kościoła, istotne znaczenie ma przekonanie, że żadna cywilizacja nie może istnieć bez spójnego systemu wiary, który służy do socjalizacji młodych ludzi, przygotowując ich do pełnego udziału w życiu społeczeństwa. Wiara jest - między innymi - narzędziem, dzięki któremu zwykły, przeciętny rodzic jest w stanie wychować dziecko na dobrego człowieka, na członka społeczności. I jest tak zupełnie niezależnie od tego, czy Bóg naprawdę jest - w co osobiście wierzę - czy też Go nie ma. Obiektywny fakt istnienia, bądź nieistnienia Boga nie ma tu istotnego znaczenia. Rzecz w tym, że bez sprawnego, spójnego systemu wiary, bez jasnych, klarownych i przede wszystkim powszechnie uznawanych, stałych zasad, czyli właśnie bez religii, społeczeństwo upada! Dokładnie opisuje to Walter Burkert w książce "Stwarzanie świętości. Ślady biologii we wczesnych wierzeniach religijnych". Jego zdaniem badania naukowe dowodzą, że w całej historii ludzkości nie istniała ani jedna cywilizacja (!), która nie miała spójnego systemu wiary.
Pisze Pan, że nie należy nauczać religii w szkole, bo niewierzący, pozostając w mniejszości, będą czuli się obywatelami drugiej kategorii, a jej dobrowolność jest iluzoryczna, a także, że przedmiot ten zostanie odarty ze swej wyjątkowości. Każda dziedzina szkolnej wiedzy, jest pod pewnymi względami wyjątkowa. Matematyka wymaga inteligencji, literatura zajmuje się uczuciami, fizyka i chemia opisują świat w sposób możliwie najbardziej obiektywny, historię piszą zwycięzcy, filozofia rozważa zagadnienia dotyczące natury świata i człowieka. Gdzie tu miejsce na religię? Religia powinna pewnych rzeczy uczyć. Nauka religii to też pewna wiedza. Ale oczywiście nie tylko. Dobry katecheta musi umieć przekonać słuchaczy o słuszności głoszonych zasad. A to, co moim zdaniem najważniejsze, to powszechność nauki religii. Dzisiejsza polska szkoła po spustoszeniu jakiego w sumieniach ludzi dokonały lata komunizmu, musi trochę, a może nawet więcej niż trochę, zastąpić rodziców w religijnym wychowaniu młodzieży i dzieci. Nie wystarczy napisać: "Przestrzegałem przed masowym odwracaniem się młodzieży od katolicyzmu upolitycznionego, triumfalistycznego..." Trzeba by jeszcze ten masowy odwrót udowodnić i, co trudniejsze, udowodnić, że ten - moim zdaniem, wyolbrzymiony - odwrót nastąpił wskutek obecności religii w szkołach i mediach i upolitycznieniu Kościoła. Osobiście sądzę, że pewien odwrót nastąpił, ale raczej wskutek zapatrzenia się w samobójcze wzorce z Zachodu i wmawianiu społeczeństwu, że księża są od wiary, a nie od polityki, w czym również przodowali publicyści spod znaków GW i Michnika. Religia rozprzestrzenia się przez naśladownictwo i nauczanie werbalne. Co więcej, jak dowodzi Burkert wszyscy mamy skłonność do wiary i jeżeli nie zostaniemy przez naszych wychowawców nakłonieni do przyjęcia wiary w Boga, wcale nie zostaniemy "racjonalistami". Pozostaniemy podatni na wpływy sekt i innych religii. Roman Dmowski w napisanej w 1927 roku rozprawie "Kościół, Naród i Państwo" opisał zaobserwowane przez siebie zmiany jakie w społeczeństwach zachodnich nastąpiły wskutek ich odwrócenia się od tradycyjnych zasad wiary. Według niego, a byłbym skłonny się z nim zgodzić, ludzie odrzucający religię i wiarę są przekonani o tym, że i bez tych drogowskazów, potrafią nadal żyć w społeczeństwie i są w stanie zachować pewne zasady, choć nie mają one już umocowania w nadprzyrodzonych fundamentach, a wynikają z ich własnego przekonania i z sumienia, które choć pozbawione podstaw religijnych, jest jednak równie skuteczne. Dmowski zauważa, że problem pojawia się nie w pierwszym, ale dopiero w następnych pokoleniach. Ludzie niewierzący mają z pokolenia na pokolenie coraz większe trudności w wychowaniu dzieci. O ile pierwsze pokolenie, które odrzuciło Boga radzi sobie nieźle, ponieważ samo zostało wychowane w wierze, to nie wyznając tych samych zasad już nie może ich tak skutecznie przekazać swoim dzieciom. Niewierzący nie mają już odpowiedniego narzędzia, jakim dla ich rodziców była wiara. W naszych polskich warunkach, po prawie stu latach widać te zjawiska opisywane przez Romana Dmowskiego jak na dłoni. Z tego też powodu religia nauczana w szkołach daje społeczeństwu możliwość oddziaływania, poprzez - nazywając to po imieniu - indoktrynację młodych ludzi. Należy walczyć o to, by ta indoktrynacja była możliwie jak najskuteczniejsza, jak najbardziej pokrywała się z ideą, a nie w trosce o odczucia ludzi niewierzących, godzić się na usunięcie religii ze szkoły. Być może będzie tak, że ludzie niewierzący będą w nieco niekomfortowej sytuacji, ale czyż w podobnej sytuacji niezręcznie nie czują się uczniowie nie obdarzeni przez Boga/naturę zdolnościami matematycznymi, co jednak nie sprawia, że naukę matematyki chcemy uczynić dobrowolną. Czy ma sens ocenianie interpretacji dzieł Mickiewicza i Słowackiego? A jednak wymagamy od uczniów takiej wiedzy, takiej właśnie interpretacji, i to zgodnej z wiedzą nauczycieli! Jeśli Burkert ma rację i jeżeli istotnie żadne społeczeństwo nie ma szans przetrwania bez wiary, jest to postępowanie wobec młodych ludzi konieczne. Zwłaszcza w obliczu nadciągającej nieuchronnie w stronę Polski konfrontacji z islamem. Zaręczam Panu, że ideologowie muzułmańscy ani przez chwilę nie zaprzątają sobie głowy uczuciami niewierzących w Allacha uczniów islamskich szkół ani ich rodziców. Jak można się łatwo przekonać już teraz obserwując sytuację w krajach zachodnich, nie wahają się ani przez sekundę. Gdy tylko mogą narzucają swoje zasady wszystkim, nie tylko potomkom muzułmanów, ale też - o ile pozwalają warunki - wszystkim dookoła. Wybór może być prosty. Dbajmy o swoje kościoły, bo inaczej nasze dzieci lub wnuki będą chodzić do meczetów! Oczywiście nikogo chyba nie trzeba przekonywać, że powszechna nauka religii nie może się odbyć bez udziału Kościoła Katolickiego i dlatego postulaty ograniczenia jego wpływów w szkołach godzą w interesy narodu i państwa. Sprawa sumień obywateli jest niezmiernie istotna dla państwa i społeczeństwa i powinno ono robić wszystko by wspomagać , ale też nadzorować Kościół w jego misji szerzenia religii. Oczywiście mówiąc o kontroli Kościoła mam na myśli wyłącznie kontrolę skuteczności działania, a nie przekazywanych treści.
Zupełnie nie przekonują mnie argumenty o konieczności ścisłego rozdziału kościoła i religii od państwa, jego funkcjonariuszy i aparatu. Czy nazwiemy takie państwo wyznaniowym? Jeśli - o czym jestem przekonany - powszechność religii jest dla państwa i społeczeństwa korzystna, to niech się nazywa jak chce! Jeżeli uznamy religię i obecność jej znaków w przestrzeni publicznej za słuszną i konieczną, to wymagajmy od innych szacunku do naszych przekonań i w imię naszej wolności pozwólmy Bogu być wszędzie tam gdzie są wierzący! Właśnie w obliczu nasilających się roszczeń ze strony organizacji LGBT, środowisk promujących ideologię gender, ludzi pokroju Palikota, którzy swą polityczną karierę opierają na antyklerykalizmie posuniętym poza granice absurdu, obecność Kościoła trzeba wzmacniać, a nie osłabiać!Jeżeli postuluje Pan, by Kościół jasno mówił ludziom, że obciążeni są ciągnącym ich w dół ciężarem grzechu pierworodnego i jedynym ratunkiem jest ciągłe staranie o łaskę płynącą ze strony Chrystusa, to jak jednocześnie może Pan chcieć usuwania znaków i symboli religijnych z przestrzeni publicznej. Kościół "wymagający" musi o tych wszystkich prawdach przypominać na każdym kroku. Zresztą tuż za naszą zachodnią granicą istnieje państwo którego przywódcą jest teolog, wieloletni pastor Kościoła protestanckiego Joachim Gauck, który kierował przedtem Urzędem d/s Stasi. Po jego odejściu urzędem tym kieruje Marianne Birthler, była ewangelicka katechetka i działaczka kościelna. Rządząca partia ma w nazwie chrześcijaństwo. Niemieccy katecheci są opłacani przez państwo, a religia, obowiązkowa dla zadeklarowanych członków niemieckiego Kościoła, jest dopuszczona jako przedmiot na maturze. Z mocy prawa we władzach mediów zasiadają przedstawiciele katolików, ewangelików oraz Żydów, którzy za państwowe pieniądze szerzą wartości religijne w państwowych mediach. Zakaz handlu w niedzielę, obowiązujący w Niemczech, wynika wprost z chrześcijańskiej zasady, nakazującej w niedzielę odpoczywać i poświęcać czas raczej Bogu niż zakupom. Z podatków opłaca się kapelanów w Bundeswehrze... A my w imię wolności, równości i braterstwa, w trosce o urażone uczucia mniejszości, wyrzucimy Boga z przestrzeni publicznej! Argument, że: "brak umiaru nieuchronnie prowadził do poczucia niekatolików, że są choćby symbolicznie (podkreślenie moje), obywatelami drugiej kategorii, na to zaś żadne demokratyczne państwo nie może sobie pozwolić", jest zupełnie demagogiczny! Przecież to samo da się powiedzieć o - dosłownie - każdej mniejszości i każdym prawie i zasadzie. Gdyby taki argument brać na serio, nic, dosłownie nic nie dałoby się ustalić ani uporządkować. Dbanie o to, by żadna mniejszość nie poczuła się "choćby symbolicznie" dyskryminowana, uniemożliwi funkcjonowanie każdego państwa. ( Polecam zapoznanie się z mową Josepha Weilera, prawnika, wierzącego Żyda, który przed Trybunałem w Strasburgu bronił krzyża we włoskiej szkole.) Jeżeli twierdzi Pan, że są takie dziedziny współczesnego świata, które nie powinny być łączone z religią, to zapewne nie słyszał Pan o tak zwanych bankach islamskich. Banki islamskie, jak wszystko co w nazwie ma "islam", mogą działać jedynie zgodnie z zasadami Koranu, co oznacza, że między innymi nie mogą pożyczać pieniędzy na lichwę, czyli na procent, oraz nie wolno im obracać nierzeczywistymi pieniędzmi. Jaki więc ma sens tworzenie banku, który nie może pożyczać pieniędzy i na tym zarabiać? Okazuje się, że ma. Zadaniem banku jest wspomaganie lokalnego rozwoju, pomaganie przedsiębiorcom. Jeśli klient przyjdzie do takiego banku i chce uzyskać pieniądze na zakup mieszkania, albo na rozkręcenie swojego biznesu, to bank nie mogąc mu pieniędzy pożyczyć na procent, wchodzi z nim - o ile uzna to za rozsądne - w spółkę, albo na przykład kupuje mieszkanie, które mu potem przez określony czas wynajmuje. Pozornie różnica żadna, ale pozory często mylą. Bank staje się wspólnikiem klienta i musi, chcąc nie chcąc, pomagać mu w interesach, bo plajta dotknie i klienta i bank. Kryzys finansowy zaczął się od tego, że na skutek spadku cen nieruchomości w USA, banki zaczęły nagle wymagać od klientów spłat większej ilości rat za niezabezpieczone wartością nieruchomości kredyty, co tylko nasiliło spadki cen. Bank islamski raczej dojdzie z klientem do porozumienia, bo na nagłej sprzedaży sam również traci. To, oraz fakt, że islamskie banki nie obracały wirtualnym, tylko prawdziwym pieniądzem sprawiło, że oparły się kryzysowi zacznie skuteczniej, niż nasze "nowoczesne", "świeckie". W Starym Testamencie w księdze Ezechiela lichwa jest stawiana w jednym szeregu win, wraz z bezczeszczeniem żony bliźniego, uciskiem biednego i rozbojami. Gdyby zasady naszej wiary były obecne nie tylko w kościele, kaplicy sejmowej, na ścianie sejmowej - w postaci krzyża w szkole, na lekcji tak religii jak i matematyki, ale też w banku, kryzys byłby nam mniej straszny.
Pisze Pan dalej, że zwolennicy Kościoła Otwartego bagatelizują zło, nie widząc - jak w przypadku ks. Bonieckiego - problemu w satanistycznych wystąpieniach Nergala, usprawiedliwianych przez jego samego wolnością artystycznej wypowiedzi, a przez ks. Bonieckiego jasełkowością nergalowskiego satanizmu. Postępowanie ludzi pokroju Nergala i Dody, oraz postępowanie społeczeństwa, Kościoła i wymiaru sprawiedliwości wobec takich postaw, jest ściśle związane z pojęciem wolności. Liberalne pojęcie wolności, zakłada, jak to ujął kiedyś Adam Michnik: ”równouprawnienie ludzi grzechu i cnoty, mądrości i głupoty, prawdy i oszustwa. Jedynym limitem formalnym jest prawo: Konstytucja i kodeks karny..." O kreatywnym stosowaniu zasad Konstytucji i kodeksu karnego przez polskie sądy można by napisać książkę, ale mnie wydaje się, że samo pojęcie liberalnej wolności, skoncentrowane głównie na wolności gospodarczej jest błędne, nawet, gdyby obecna władza - wpychającswe paluchy w każde możliwe miejsce, za pośrednictwem złego prawa i nadmiernych uprawnień danych instytucjom kontrolującym - nie zaprzeczała sama sobie. W odróżnieniu od koncepcji liberalnej, republikańska koncepcja wolności, zakładająca istnienie trzech jej składników: wewnętrznej, negatywnej i pozytywnej pozwala na stworzenie systemu w którym człowiek po pierwsze musi sam uwolnić się od własnych demonów, po drugie ma prawo wpływania na otaczającą go rzeczywistość, o ile nie gwałci prawa i wreszcie wolny jest od niekoniecznego przymusu z zewnątrz. Ale żeby wskazać młodemu człowiekowi kierunek i drogę, musimy dać mu do dyspozycji jasny drogowskaz. Jeżeli chcemy piętnować zło, musimy je definiować i wymagać od wszystkich unikania zła. Jeśli potrafi Pan wskazać jakiś lepszy system definicji zła i dobra, niż ten wynikający z chrześcijaństwa, to bardzo chętnie posłucham. I znów muszę powiedzieć, że nie jest istotne, czy ten system faktycznie wywodzi się z kamiennych tablic, przekazanych Mojżeszowi, czy też wpadli na to jacyś nasi genialni przodkowie, ważne jest to, żeby istniejące od wieków prawa i zasady, nie podlegały chwilowym modom i relatywizacji. W przeciwnym razie dojdzie do tego, że kłamcy i głupcy będą mieli takie same prawa, na przykład do wyrażania publicznie swoich opinii, co ludzie cnotliwi i mądrzy. Taki będzie efekt przesunięcia moralności do sfery życia prywatnego. A jeśli jeszcze ci kłamcy i/lub głupcy zyskają dostęp do dusz i myśli młodych ludzi, na przykład dzięki muzyce, albo dostępowi do mediów, nieszczęście gotowe.
Nie uda nam się zbudowanie Państwa bez Boga. I to całkiem niezależnie od tego czy On jest. Ja - powtarzam raz jeszcze - jestem o Jego istnieniu głęboko przekonany, ale wszystkim ludziom niewierzącym, którym zależy na skutecznym państwie, na przetrwaniu naszego Narodu, trzeba uświadomić:
nie wymyślono lepszego sposobu na kształtowanie moralne młodych ludzi, niż spójna religia. Walka z religią, walka z ideologią Kościoła, wypychanie Boga z przestrzeni publicznej jest podcinaniem gałęzi, na której wszyscy siedzimy. Może warto poświęcić się dla wspólnego dobra i pogodzić z obecnością symboli Wiary w przestrzeni publicznej?
Wszystko to co napisałem wymaga uprzywilejowanej pozycji Kościoła Katolickiego w państwie. Mam tu na myśli nie uprzywilejowanie ludzi, hierarchów, ale idei, myśli i praw. Jeśli jest to związane z przyznaniem państwu statusu państwa wyznaniowego - niech tak będzie. Oczywiście nadrzędną rolę ma skuteczność działania Kościoła. Ale to już - obawiam się - wymaga dyskusji o ludziach, osobach, a nie o ideach, a od tego chciał Pan - o ile dobrze zrozumiałem uciec.
Pozdrawiam serdecznie
Losek
Katolik. A nawet "katol". Prawak. Chirurg, amatorsko muzyk. Autor książek: "Chirurdzy. Opowieści prawdziwe". "Chirurgiczne cięcie. Opowieści jeszcze bardziej prawdziwe" i dwóch powieści: sensacyjno-filozoficznej "Biała Plama", oraz "Wojownicy Kecharitomene".
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Społeczeństwo