Premier falandyzuje prawo i zapowiada dalszą falandyzację, a może nawet jego łamanie. Wczoraj Donald Tusk ogłosił olbrzymie zmiany w swoim rządzie. Dotknęły one także Mariusza Kamińskiego. Powody odwołania szefa CBA premier zmienia co kilka godzin, co dowodzi, jak bardzo one są mętne.
Podczas wczorajszej konferencji prasowej Tusk powoływał się na przepis mówiący, że szefem CBA może być jedynie osoba, która "wykazuje nieskazitelną postawę moralną, obywatelską i patriotyczną". Według premiera Kamiński nie spełnia tych wymogów. Wypada zadać w tym momencie pytanie, na jakiej podstawie premier przyznał sobie prawo do rozstrzygania kto jest patriotą. Czy Donald Tusk uważa się za sędziego stojącego ponad wszystkimi, który ma wyłączny przywilej rozstrzygania gdzie jest granica moralności? Czy postanowił zatrzeć podział pomiędzy władzą wykonawczą i sądowniczą? Zresztą nawet opinia niezawisłego sądu w takiej sprawie musiałaby budzić wątpliwości.
Premier świadomy, jak bardzo kontrowersyjne jest przedstawione uzasadnienie, postanowił je zmienić. Dzisiejszy "Dziennik Gazeta Prawna" informuje, że Kamińskiemu ma zostać odebrany certyfikat dostępu do informacji niejawnych. W myśl przepisów w ustawie o CBA szefem tej instytucji może być jedynie osoba, która "spełnia wymagania określone w przepisach o ochronie informacji niejawnych w zakresie dostępu do informacji stanowiących tajemnicę państwową, oznaczonych klauzulą „ściśle tajne”". Premier postanowił sam, nie patrząc na sąd, rozstrzygnąć, że Kamiński nie spełnia takich wymagań. Powołuje się przy tym na to, że to Kamiński i CBA stoi za przeciekiem stenogramów z afery hazardowej do "Rzeczpospolitej", co oznaczałoby złamanie tajemnicy. W posiadanie stenogramów weszła spora liczba osób. Skąd to przeświadczenie, że przeciek pochodzi z CBA? To sąd powinien rozstrzygnąć tę kwestię i to dopiero po dogłębnym śledztwie prokuratury i służb. Postępowanie premiera jest ręcznym tworzeniem sytuacji, która pozwoli na usunięcie niewygodnej osoby nie bez powodu mającej ochronę prawną. Można to działanie zakwalifikować do szeregu działań naruszających standardy polityczne demokratycznego państwa. Premier za pomocą łomu usilnie stara się wyważyć kłopotliwe przepisy, na które swojego czasu zgodziła się jego własna partia. Znając polską rzeczywistość w końcu dopnie swego.
Na tym jednak nie koniec. Donald Tusk zapowiada dalszą falandyzację. Ma ona dotyczyć fragmentu ustawy mówiącego, że "Szefa CBA powołuje na czteroletnią kadencję i odwołuje Prezes Rady Ministrów, po zasięgnięciu opinii Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej, Kolegium do Spraw Służb Specjalnych oraz sejmowej komisji właściwej do spraw służb specjalnych.". Premier zapowiedział, że jeżeli prezydent nie pospieszy się z wydaniem opinii w sprawie odwołania Mariusza Kamińskiego, to zdymisjonuje go bez niej. Ustawa mówi wyraźnie, że wymagana jest opinia prezydenta i nie można tego zrobić bez niej. Pytanie czy zignorowanie tego fragmentu to przypadkiem nie jest już najzwyklejsze złamanie prawa.
Premierowi wtóruje wielu przedstawicieli jego partii atakując nieprzerwanie CBA, co ma przykryć sedno afery hazardowej. Donald Tusk i jego współpracownicy każde działania Biura, których efektem byłoby wykrycie nieprawidłowości w rządzie, nazwaliby politycznymi i elementami kampanii wyborczej. Oba te zarzuty są równie absurdalne. Niech premier zaprezentuje swój pogląd, co w takim razie powinno było zrobić CBA, żeby nie zostało to uznane za działanie polityczne. Faktem jest, że Biuro zrobiło wszystko co było możliwe w tej sprawie. Zarzut wykorzystywania tej instytucji do kampanii wyborczej jest śmieszny. Do wyborów mamy jeszcze dwanaście miesięcy. Oznacza to, że według Tuska kampania wyborcza toczy się w Polsce 365 dni w roku.
Przykrywką dla afery hazardowej i jednocześnie zemstą za jej wykrycie, jest postawienie zarzutów Mariuszowi Kamińskiemu. Zmiana kwalifikacji śledztwa z "w sprawie" na "przeciwko" poprzedziła wymiana niezależnej politycznie szefowej Prokuratury Okręgowej w Rzeszowie z dwudziestoletnim stażem Elżbiety Kosior na Roberta Kiliańskiego, który, jak podała "Rzeczpospolita", najprawdopodobniej uległ naciskom politycznym i zablokował umorzenie postępowania.
Premierowi ewidentnie zaczynają puszczać nerwy. Zapowiada działania wojenne w stosunku do PiS-u. O ile brakowi pełnego opanowania emocji trudno się dziwić, to już naginanie i zapowiedź dalszego naginania prawa musi budzić niepokój. Większość mediów przyzwala obecnie na takie działania. Pocieszające jest to, że afery hazardowej nie udało się jeszcze zamieść pod dywan i to już najprawdopodobniej nie będzie możliwe z racji zapowiedzi powołania komisji śledczej.
Przed nami szereg pytań personalnych, w tym to dotyczące następcy na stanowisku szefa CBA. Swojego czasu mówiło się, że może nim zostać Julia Pitera. W zasadzie ciężko jest stwierdzić za co dokładnie ta pani bierze obecnie pensję ministerialną. Jej jedynymi dokonaniami jest raport w sprawie rzekomych zbrodni CBA, który delikatnie mówiąc okazał się niewypałem oraz wykrycie rozbrajającej afery dorszowej. Gdzie była kiedy jej koledzy ustalali z biznesmenami kształt ustawy hazardowej? Osobiście mam nadzieję, że nie dojdzie do tak karykaturalnej nominacji.
Inne tematy w dziale Polityka