Łukasz Stefaniak Łukasz Stefaniak
236
BLOG

"Dystrykt 9" - o krok od arcydzieła

Łukasz Stefaniak Łukasz Stefaniak Kultura Obserwuj notkę 14

Na Ziemię przybywają kosmici. Na tym kończą się podobieństwa "Dystryktu 9" do przeciętnych filmów science-fiction. Dalej raczeni jesteśmy kunsztem, który swą jakością zbliża się do jednego z najlepszych obrazów tego gatunku, do "Łowcy androidów".

Statek obcych pojawia się w nietypowym miejscu. Nie w żadnym amerykańskim czy europejskim mieście. Kosmici przybywają do Johannesburga. Nieprzypadkowy zabieg twórców, o czym możemy się przekonać już po kilkunastu minutach. Pojawienie się pojazdu nie jest, jak wielu mogłoby przypuszczać, początkiem inwazji. Przybysze są wyczerpani, wygłodzeni, zmęczeni. Wojna nie jest ich celem.

Johannesburg. Miasto położone w kraju dawnego apartheidu. Nie wróży to obcym zbyt dobrego losu. Trafiają oni do tytułowego Dystryktu 9, który staje się slumsami. Ludzie nimi gardzą. Gardzą dlatego, że przybysze inaczej wyglądają. Nie mają takiej twarzy jak człowiek, ich ręce różnią się od ludzkich. Przylega do nich obraźliwe określenie - "krewetka".

"Dystrykt 9" to film akcji. Warto mieć tego świadomość przed jego obejrzeniem. Pomimo tego niesie ze sobą pewną symbolikę bardzo rzadko spotykaną w obrazach tego typu. Wprowadza to pewne elementy dramatu. Sposób realizacji także nie należy do standardowych w tym gatunku. Film zaczyna się w formie reportażu, doniesień medialnych, które widzimy na co dzień w serwisach informacyjnych. Wygląda to bardzo przekonująco. Reportaż stopniowo zamienia się w normalny film. Przejście odbywa się tak płynnie, że praktycznie tego nie zauważamy.

Plusem "Dystryktu 9" jest także to, że nie ujrzymy tam znanych, hollywoodzkich aktorów. Umożliwia to szybsze wczucie się w atmosferę dzieła. Sharlto Copley, wcielający się w postać głównego bohatera Wikusa Van De Merwe, wypadł bardzo przekonująco. Nie można mu nic zarzucić. Pozostali aktorzy także zostali dobrze dobrani.

Wygląd obcych przedstawiony w filmie Neilla Blomkampa zrywa z wieloma stereotypami funkcjonującymi w kinie hollywoodzkim. Przybysze to nie małe, szare ludziki. Mamy do czynienia z całkowicie inną, oryginalną koncepcją. Pomimo "krewetkowego" wyglądu jest w nich coś ujmującego, coś ludzkiego. Oglądając "Dystrykt 9" dostrzegamy ich cierpienie, współczujemy im i to z każdą minutą coraz bardziej.

O efektach specjalnych nię będę się szerzej wypowiadał gdyż każdy wie, jakie możliwości w tej dziedzinie współcześnie istnieją. Napiszę jedynie, że pomimo średniej wielkości budżetu (ok. 30 mln dolarów), są one z najwyższej półki i co ważniejsze nie przysłaniają istoty filmu.

Na muzykę przez przeważającą część dzieła Blomkampa nie zwracamy większej uwagi. Może to oczywiście być plusem samo w sobie. Są jednak momenty, w których skomponowane utwory zdecydowanie przebijają się, a wtedy potrafią poruszyć.

Ujrzawszy pierwszą reklamę "Dystryktu 9" w telewizji, utrzymaną w dość tajemniczej i niepokojącej atmosferze, spodziewałem się raczej czegoś przeciętnego. Ot zwykłego filmu science fiction. Kolejna była już sygnowana nazwiskiem Petera Jacksona, który jest producentem. Jego osoba od dłuższego czasu już gwarantuje jakość. Wszak to on stoi za najlepszą książkową ekranizacją w historii, czyli trylogią "Władca Pierścieni". Rękę mistrza wyraźnie widać w "Dystrykcie 9".

Szukałem jakiegoś filmu, który byłby zaprzeczeniem idei przyświecających twórcom omawianego dzieła. Przyszedł mi na myśl "Dzień Niepodległości". Oklepana fabuła, znani aktorzy, standardowe motywy, efekciarstwo przysłaniające treść. Po prostu hollywoodzka sztampowość. Jakkolwiek ma on parę plusów, to przy obrazie formatu "Dystryktu 9" bledną one zupełnie. Nie ta klasa, nie ta półka. Niestety jako symbol kina science-fiction często będzie się nadal podawać film Rolanda Emmericha zamiast dzieła Neilla Blomkampa.

Czy film ma jakieś słabsze strony? Można się przyczepić do paru rzeczy, do pojedynczych momentów w fabule. Jednak giną one w całokształcie dzieła. Chwilami odnosiłem wrażenie, że za chwilę może wydarzyć się coś standardowego dla tego typu filmów, ale w większości przypadków natychmiast po tym miało miejsce jakieś zaskakujące wydarzenie, które neutralizowało to uczucie.

"Dystrykt 9" zbiera różne opinie. Nie bardzo rozumiem z czego to konkretnie wynika. Podejrzewam, że negatywne recenzje pochodzą od dwóch grup osób. Pierwsza to ci, którzy z tematyką science-fiction stykają się od święta, więc nie przekonuje ich wizja wynalazków znacznie odbiegających poziomem technologicznym od naszej współczesnej rzeczywistości. Druga grupa to osoby, które mają utrwaloną jedną wizję gatunku i krytykują wszelkie próby zerwania z nią.

Dawno już do kin nie zawitał tej klasy film science-fiction, co "Dystrykt 9". Można zaryzykować stwierdzenie, że w swoim gatunku ociera się o arcydzieło. I to pozostając filmem akcji. Oczywiśćie osobom, które nie przepadają za kinem tego typu zapewne się nie spodoba. Skwitują go prawdopodobnie jednym słowem: "bajki". Zresztą podobną opinię wyrażą pewnie o każdym filmie science-fiction. Miłośnicy gatunku, którzy są otwarci na nowe idee powinni być w pełni usatysfakcjonowani. Zdecydowanie warto.

Twitter: http://twitter.com/lukaszstefaniak E-mail: l.stefaniak@wp.pl

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (14)

Inne tematy w dziale Kultura