Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha
1669
BLOG

Groźna zabawa w paternalizm, czyli o zakazie energetyków

Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha Wychowanie Obserwuj temat Obserwuj notkę 45
To nie państwo jest od zajmowania się dietą dzieci czy ich wychowaniem. Wkraczanie przez nie w tę sferę będzie mieć z czasem fatalne konsekwencje.

Istnieją dwa zasadnicze modele podejścia państwa do obywatela. W pierwszym państwo pozostawia obywatelowi swobodę działania, wychodząc z założenia, że ma mu jedynie zapewnić bezpieczeństwo na podstawowym poziomie, dostęp do sądownictwa i uczciwość postępowania państwowego aparatu. Obywatel sam ma natomiast zarządzać życiem swoim i swoich bliskich, samemu ponosząc za to również odpowiedzialność. W tym modelu możliwe są oczywiście różne warianty i modyfikacje. Nie wyklucza on wcale zajmowania się pokrzywdzonymi i słabymi, ale wcale nie musi tego robić państwo. Wystarczy, że zagwarantuje korzystne warunki tym, którzy zechcą się tego podjąć.

W drugim modelu założenie jest takie, że obywatel jest kretynem, który nie umie sam zadbać ani o siebie, ani o swoich bliskich. Kapitan państwo musi się nim zajmować, musi mu wciąż mówić, co jest dobre, a co nie, a przede wszystkim musi go bodźcować lub wręcz zakazywać mu pewnych rzeczy, a inne nakazywać. Innym założeniem takiego modelu jest, że obywatel jest własnością państwa, ponieważ uzasadnieniem dla takich działań jest na ogół koszt, jaki państwo ponosi, żeby obywatela wyciągać ze skutków jego niemądrych decyzji. Ten koszt z kolei jest konsekwencją systemu, zakładającego finansowanie wielu usług z publicznych pieniędzy. I tak koło się zamyka. System opiera się, z grubsza mówiąc, na zasadzie: zabierzemy ci pieniądze, żeby zapewnić ci opiekę, ale skoro już się tobą opiekujemy (za twoje pieniądze), to mamy prawo mówić ci, co ci wolno, a czego nie. Nazywa się takie podejście paternalizmem państwa.

Jest, jak doskonale wiadomo, kilka uniwersalnych pretekstów, na podstawie których państwo może ustawiać ludziom życie. Jednym z nich jest szeroko pojmowane bezpieczeństwo, innym – dobro dzieci. W tym ostatnim przypadku można jeszcze zawsze sięgnąć po ulubiony chwyt i powiedzieć: nie chcesz zakazu/nakazu? Czyli chcesz nieszczęścia dzieci!

Pan prezydent podpisał właśnie ustawę o zmianie ustawy o zdrowiu publicznym oraz niektórych innych ustaw, która sprawia, że Polska stanie się jednym z najbardziej restrykcyjnych państw, gdy idzie o sprzedaż napojów energetycznych. Nie tylko nie będzie ich wolno kupić, mając poniżej 18 lat, ale też staną się niedostępne w automatach sprzedażowych – nawet tam, gdzie dzieci w ogóle nie mają dostępu. Zakaz rozentuzjazmował tych, którym jako uzasadnienie jakiegokolwiek nowego prawa wystarczy ich własne głębokie przekonanie, że coś jest słuszne, bo tak. Niestety, to kolejny krok w kierunku uczynienia z Polski państwa sklerotycznie wręcz paternalistycznego, a zarazem przykład patologicznej legislacji.

Każdy z argumentów zwolenników tego zakazu łatwo obalić. Najpierw jednak trzeba się rozprawić ze szczególnie często pojawiającym się wezwaniem: „Skoro nie chce pan takiego zakazu, to może nie zakazujmy sprzedaży dzieciom papierosów czy alkoholu?”. Rzeczywistość wymaga pragmatycznego podejścia. Moglibyśmy dyskutować o tym, czy faktycznie sprzedaż tych używek dzieciom powinna być zabroniona, byłaby to jednak dyskusja całkowicie jałowa. Te zakazy istnieją od dawna i walka o ich zniesienie nie ma sensu. Ma natomiast sens próba zablokowania kolejnych zakazów – i o tym trzeba rozmawiać.

Nawiasem – tu uwaga do mojego redakcyjnego kolegi Rafała Ziemkiewicza, który również okazał się zwolennikiem zakazu sprzedaży energetyków dzieciom – na tej samej podstawie zakazano wysyłkowej sprzedaży alkoholi, nad czym Rafał wielokrotnie ubolewał, a także wysyłkowej sprzedaży wyrobów tytoniowych, co z kolei boli mnie jako palacza fajki. Jak zwykle w Polsce – trzeba było wylać dziecko z kąpielą.

Dlaczego zatem ten zakaz jest fatalny i powinien zostać skasowany przez pierwszą rozsądną władzę, jaka się może kiedyś w Polsce zdarzy?

Po pierwsze – jego wprowadzenia nie poprzedziła prezentacja żadnych danych, które potwierdzałyby, że spożycie napojów energetycznych w Polsce przez niepełnoletnich jest jakimkolwiek statystycznie istotnym problemem. Taka podstawa dla zakazu, uderzającego w wolność handlu, powinna być absolutnym wymogiem. Powinniśmy dostać czarno na białym liczby, pokazujące nie tylko, ile takich napojów młodzież pije, ale też – przede wszystkim – czy wynikają z tego tak dramatyczne konsekwencje, jak się twierdzi. Ile na przykład jest hospitalizacji ludzie poniżej 18. roku życia z powodu tego typu napojów? Niczego takiego nam nie pokazano. To całkowicie niepoważne traktowanie państwa. Zakazów dotyczących całych obszarów działalności gospodarczej, ale także praw obywateli do dokonywania wolnego wyboru nie można wprowadzać na podstawie jakiegoś ogólnego przekonania, że coś jest „złe”. One muszą być poparte konkretem, a nawet wówczas obowiązuje jeszcze sporządzenie rachunku zysków i strat. Nie każde zjawisko zauważalne statystycznie wymaga ustawowej regulacji, jeśli uderza ona w szeroko pojęte wolności.

Po drugie – rynek nie znosi próżni. Nie znamy mechanizmu powstania pomysłu zakazu. Przypominam, że jego inicjatorami była marginalna partyjka Adama Bielana – Republikanie. Ale kto do Republikanów przyszedł z tym pomysłem – nie wiadomo. Dość, że ustawa określa, jakiego typu napoje podlegają zakazowi. Mowa jest mianowicie o napojach „z dodatkiem kofeiny lub tauryny”, przy czym „za napój z dodatkiem kofeiny lub tauryny w rozumieniu niniejszego rozdziału uważa się wyrób w postaci napoju będący środkiem spożywczym, ujęty w Polskiej Klasyfikacji Wyrobów i Usług w klasie 10.89 oraz w dziale 11, w którego składzie znajduje się kofeina w proporcji przewyższającej 150 mg/l lub tauryna, z wyłączeniem substancji występujących w nim naturalnie”. Tu mi jedzie czołg, jeśli w blokach startowych nie czekają już producenci alternatyw, które nie będą wypełniały tych norm, a więc będzie je można niepełnoletnim sprzedawać. Być może będą nawet bardziej szkodliwe. Być może – tak często bywa i tak było na przykład z ustawą „apteka dla aptekarza” – ten zakaz jest po prostu skutkiem efektywnego lobbingu u polityków. W ten sposób, dzięki ustawie, producent alternatywy pozbywa się konkurencji. Jednego jestem pewien: substancje zakazane zastąpią inne o podobnym działaniu. Oczywiście poza tym będzie się dziać to, co dzieje się zawsze w takich razach: dla innych napoje będą kupowali pełnoletni koledzy.

Po trzecie – skutkiem powyższego będzie gonitwa legislacyjna (o ile władza w ogóle będzie o temacie pamiętała) charakterystyczna dla każdego paternalistycznego państwa. Taka sama, jaka ma miejsce w przypadku zakazu niedzielnego handlu. Przedsiębiorcy będą wymyślać nowe sposoby, władza będzie nowelizować ustawę, więc przedsiębiorcy będą wymyślali kolejne innowacje – i tak dookoła Wojtek. Skutkiem jest coraz większe przeregulowanie życia i mnożenie przepisów.

Po czwarte – ustawa jest napisana w sposób typowy dla polskiej legislacji: uderza cepem. Identycznie wygląda wprowadzony niedawno zakaz wyprzedzania na drogach szybkiego ruchu przez pojazdy powyżej 3,5 tony oraz wiele innych wprowadzanych w Polsce przepisów. Zakaz obejmuje bowiem nie tylko dzieci (choć 17-latek to już nie dziecko, a jego też dotyczy), ale także dorosłych, którzy stracą możliwość kupienia tego typu napojów w automatach – również tych ustawionych całkowicie poza zasięgiem dzieci, na przykład w zakładach pracy, biurowcach, redakcjach. Można było to oczywiście rozwiązać inaczej, wyłączając choćby automaty stojące w instytucjach i innych zamkniętych przestrzeniach. Ale to wymagałoby legislacyjnej finezji, a przecież nie o to tu chodzi. Ten zakaz to w swojej istocie najczystszy populizm.

Po piąte – ustawodawca nawet przez sekundę nie zastanowił się nad ubocznymi skutkami uchwalanego prawa, które niesie ze sobą kolejne koszty dla przedsiębiorców oraz utrudnienia w postaci konieczności kontrolowania dokumentów części klientów.

Po szóste – i jest to jeden z najważniejszych skutków tej regulacji, aczkolwiek najtrudniej dostrzegalny z punktu widzenia zwykłego Kowalskiego – państwo po raz kolejny postanowiło wyręczyć rodziców w opiece nad dziećmi. Tymczasem powinna tutaj obowiązywać żelazna zasada: odpowiedzialność za to, co robią dzieci, spoczywa na rodzicach – i tylko na nich. Nie jest zadaniem państwa układanie jadłospisu ani dorosłym, ani dzieciom. Dlatego absurdalne i szkodliwe były regulacje z czasów PO, usuwające między innymi sól ze szkolnych stołówek, co skutkowało potrawami w wielu przypadkach po prostu niezjadliwymi, albo słynna, wyjątkowo idiotyczna batalia o drożdżówki w szkołach.

Jednak te właśnie przypadki w połączeniu z obecnym jasno pokazują, że jeśli władza raz zacznie realizować projekt paternalistyczny, nie ma już właściwie żadnych granic. Jako przykład paternalizmu państwa, gdy idzie o rzekome dobro dzieci, podawałem przykład fatalnego zakazu uczestnictwa osób niepełnoletnich w polowaniach z powodu rzekomych szkód psychicznych. Nie miejsce tu, żeby go dokładnie analizować. Dość, że jego skutkiem jest uderzenie w myśliwską tradycję i nieuchronne kurczenie się liczby myśliwych w Polsce. W dodatku, podobnie jak w przypadku energetyków, przyjęto tu jako granicę 18 lat zamiast zachować jakąkolwiek elastyczność i ustanowić granicę na poziomie na przykład lat 16. Przypomnę, że w Polsce choćby współżycie seksualne może legalnie podjąć osoba w wieku lat 15 – ale rodzic nie może zabrać 17-latka na polowanie i tenże 17-latek nie będzie mógł sobie kupić napoju energetycznego. Logiki w tym nie ma żadnej.

Moi oponenci wskazują, że przykład z polowaniami jest nietrafiony, bo o ile rodzic ma kontrolę nad tym, czy jego dziecko idzie na polowanie, to nie ma jej już nad tym, czy przebywając samemu poza domem kupuje energetyki. Problem w tym, że rodzic w ogóle nie ma nad dzieckiem bezpośredniej kontroli w momencie, gdy się ono względnie usamodzielnia. Zgodnie z prawem od 13. roku życia dziecko nabywa ograniczoną zdolność do czynności prawnych (art. 15. kodeksu cywilnego), co oznacza, że „może bez zgody przedstawiciela ustawowego zawierać umowy należące do umów powszechnie zawieranych w drobnych bieżących sprawach życia codziennego” (art. 20 k.c.). Wśród rzeczy, które dziecko w wieku między 13 a 18 lat może zrobić, jest wiele potencjalnie dla niego szkodliwych. Jeśli państwo uznaje, że może zakazem udaremnić jedną taką czynność (zakup i picie napojów energetycznych), to może równie dobrze uznać, że może udaremnić w ten sam sposób dowolną inną. Na przykład samodzielny zakup fast-foodów, które również są w większej liczbie szkodliwe, powodują otyłość i problemy zdrowotne. Nie ma tu żadnej bariery.

Tymczasem za działania, zakupy, dietę, rozwój fizyczny czy psychiczny dzieci powinni odpowiadać rodzice. I tylko rodzice. Państwo, wkraczając w tę sferę z następnymi ograniczeniami, coraz bardziej zwalnia ich z odpowiedzialności i przyzwyczaja do myśli, że to ono się zajmie dziećmi. To oczywiście nie jest proces nagły – przeciwnie, to proces powolny i stopniowy – i właśnie dlatego tak wiele osób nie rozumie jego natury i uważa, że to jakieś złudzenia czy wymysły.

Najbardziej przerażające jest, że tak ogromna liczba osób nie analizuje krytycznie tego typu rozwiązań, poprzestając na stwierdzeniu: „Energetyki to g…, dobrze, że tego zakazują”. Dziś posłowie w swej wielkiej mądrości uznali za g… energetyki, jutro uznają za g… fast-foody, potem alkohol i wprowadzą prohibicję, a na koniec jakaś władza dojdzie do wniosku, że dzieciom psychicznie szkodzi spowiedź, a przecież rodzice nie mają kontroli nad tym, czy ich dziecko przypadkiem samo do spowiedzi nie poszło – i też trzeba będzie zakazać. Zachwyconym obecny zakazem zalecałbym więc dłuższą chwilę refleksji.


Oto naści twoje wiosło: błądzący w odmętów powodzi, masz tu kaduceus polski, mąć nim wodę, mąć. Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo