Posłowi Franciszkowi Sterczewskiemu, gdy wpakował się w kłopoty w Izraelu, należała się od państwa standardowa pomoc konsularna, taka, jaką otrzymuje każdy obywatel. Ani mniej, ani nawet odrobinę więcej.
Panu posłowi Sterczewskiemu nie udało się zostać męczennikiem sprawy. Mimo odmowy deportacji, został – o ile wiadomo – deportowany przez Izrael do Europy bez swojej zgody. Jednak jego zatrzymanie przez siły izraelskie wraz z flotyllą lewicowych aktywistów w drodze z pomocą humanitarną do Strefy Gazy wzbudziło dyskusję: w jaki sposób polskie państwo powinno pomagać w tego typu sytuacjach?
Poniekąd zabawne było, że spora część osób, które właściwie oceniały dotychczasową działalność posła KO jako antypaństwowe awanturnictwo, teraz nagle stwierdziła, że polskie państwo powinno zaangażować w pomoc dla niego jakieś nadzwyczajne środki albo dokonać odwetu dyplomatycznego na Izraelu, przekraczającego wszelkie miary rozsądku. Tu trzeba zaznaczyć, że pan poseł otrzymał pomoc konsularną, czyli taką formę asysty polskiego państwa, jaka należy się – słusznie – każdemu polskiemu obywatelowi, niezależnie od tego, czy w kłopotach znalazł się ze swojej czy nie ze swojej winy. Polskie państwo nie może zostawiać swoich obywateli samych sobie, jeżeli ma być poważnie traktowane na świecie. Ale też nie może za każdym razem strzelać z armaty.
Polska nie jest i nie powinna być stroną konfliktu izraelsko-arabskiego jako państwo. Nie mamy żadnego interesu we wspieraniu jako kraj ani jednej, ani drugiej strony. Co oczywiście nie wyklucza prywatnego zaangażowania Polaków, którzy jednak muszą brać odpowiedzialność za swoje działania. Polskie MSZ wielokrotnie ostrzegało przed choćby podróżowaniem w tamten region, cóż dopiero mówić o wzięciu udziału w przedsięwzięciu, którego oficjalnym celem było przełamanie morskiej blokady Strefy Gazy, wprowadzonej przez Izrael.
Tu warto zauważyć ogromną różnicę, nawet przepaść między przypadkiem pana Sterczewskiego a przypadkiem Damiana Sobola, polskiego wolontariusza World Central Kitchen, zabitego przez IDF w kwietniu ubiegłego roku w Strefie Gazy. Pan Soból nie szukał rozgłosu, nie był politykiem i polityki nie robił. Organizacja, której był wolontariuszem, realizowała faktycznie, nie przed kamerami i nie dla popularności cel, jakim było nakarmienie głodujących mieszkańców odciętej od świata przez Izrael strefy. Wszystko wskazuje na to, że zabicie pana Sobola nie było przypadkiem, lecz celowym działaniem IDF i do dziś nie zostało przekonująco wyjaśnione. Byłoby to zresztą spójne ze strategią Izraela, który wielokrotnie – także łamiąc prawo międzynarodowe i popełniając podobne „pomyłki” – starał się odstraszyć od Strefy Gazy organizacje, mogące ulżyć jej mieszkańcom.
Pan Sterczewski natomiast jest klasycznym przypadkiem atencjusza, który swoje motywowane ideologicznie akcje przeprowadza w celu autoreklamy. Jego rajdy pod białoruską granicą z torbą z Ikei nie różnią się co do swojej istoty niczym od udziału w eskapadzie lewicowej flotylli, przy współudziale wyblakłej gwiazdy klimatyzmu Grety Thunberg. Wszystko to nie oznacza, że wpakowawszy się w kłopoty pan Sterczewski nie powinien otrzymać pomocy konsularnej. Lecz oznacza to z całą pewnością, że ta pomoc nie powinna w najmniejszej mierze przekraczać standardu, jaki przysługuje dowolnemu innemu obywatelowi. Zwłaszcza że pan poseł nie reprezentował tam polskiego państwa ani żadnej polskiej instytucji. Nawet jeśli posługiwał się paszportem dyplomatycznym, nie oznaczało to jego uprzywilejowanego czy oficjalnego statusu. Wszystko, co robił, robił wyłącznie na własny rachunek.
Choć może to nie do końca prawda – wyskoki pana Sterczewskiego mają swoją cenę dla Polski. Tak jak miały ją nad granicą z Białorusią, tak mają i tutaj, ponieważ, jak by nie było, jest to poseł, a zatem nawet jeżeli polskie państwo nie poświęci mu jakiejś nadzwyczajnej uwagi, ciężar jego poczynań spada na nas. Wymusza zaangażowanie polskiej dyplomacji, odciąga uwagę konsula od spraw Polaków, którzy mogą mieć problemy kompletnie nie z własnej winy – w przeciwieństwie do pana Sterczewskiego.
Mało tego: można bez najmniejszej wątpliwości założyć, że cała wyprawa lewicowej flotylli miała jedynie cel piarowy, a nie humanitarny. Jej inicjatorzy doskonale wiedzieli o blokadzie morskiej i mogli się spodziewać, że stanie się dokładnie to, co nastąpiło: Izrael zatrzyma ich, zanim zobaczą brzeg Gazy, następnie aresztuje i potem deportuje. Tu nie chodziło o realną pomoc dla Arabów, jaką niósł Damian Soból i organizacja, której był członkiem, a jedynie o to, żeby zyskać polubienia i poklask. Nie bez powodu na pokładzie byli zapomniany nieco poseł i ignorowana dzisiaj przez wszystkich, niegdyś jej klaszczących, szwedzka patoaktywistka klimatyczna. Która chyba na dobre zrezygnowała ze wzruszających warkoczyków, zamieniając je na arafatkę.
Oto naści twoje wiosło:
błądzący w odmętów powodzi,
masz tu kaduceus polski,
mąć nim wodę, mąć.
Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka