Kacperek gorliwie zwalczał każdego, kto był sceptyczny wobec śmingli. Czy należy mu się ochrona taka sama jak każdemu przyzwoitemu człowiekowi?
„Nie ma tolerancji dla wrogów tolerancji” – mówi powiedzenie, którego sensem nie jest jednak opisana w nim zasada, a jedynie wykpienie nowoczesnych tolerancjonistów, którzy gotowi są zniszczyć każdego, kto nie zgadza się z ich postępową i obłudną definicją tolerancji. A co z wrogami wolności słowa? Czy oni powinni mieć wolność głoszenia swoich poglądów? Uważam, że tak, ale jedna rzecz to swoboda głoszenia poglądów, a inna – promowanie takich ludzi w przestrzeni publicznej czy sytuacja, gdy dosięgają ich konsekwencje ich własnych poczynań.
Opowiem państwu bajeczkę.
Był sobie młody człowiek. Dajmy mu na imię Kacperek. Kacperek był zdolny, miał dobre chęci, ale miał też pecha lub może szczęście (z jego punktu widzenia): zaczął zajmować się dziedziną, w której chodziły ogromne pieniądze, wielkie polityczne i biznesowe wpływy, a która też miała potencjalnie gigantyczny wpływ na życie nas wszystkich. Sięgnijmy po poetykę „Bajek robotów” niezrównanego Stanisława Lema i powiedzmy, że chodziło o zastąpienie wszelkiego pożywienia nowym wynalazkiem: śminglami. Narracja była taka, że produkcja żywności każdego rodzaju pochłania zasoby Ziemi i jeśli nadal będziemy produkować tradycyjną żywność, Ziemia umrze. Pytany o to w radiu znany postępowy polityk mówił z pasją: „Panie redaktorze, chce pan, żeby Ziemia umarła?!”. Wprowadzenie śmingli zamiast jedzenia stało się elementem pakietu postępowych poglądów. Śmingle były całkowicie odnawialne, a nowe śmingle można było wyrabiać, za przeproszeniem, z odchodów po skonsumowanych już śminglach.
Narrację śminglową podchwyciła UE, wiele dużych firm, wielu polityków i Kacperek, który szybko stał się jej akwizytorem, bo za śminglami szły duże pieniądze. A Kacperek lubił pieniądze i czuł, gdzie leżą. Prędko też ustalono, że prawie cały świat naukowy poza kilkoma, pożal się Boże, oszołomami popiera śminglyzację, gdyż z symulacji komputerowych wynika niezbicie, że dalsza produkcja żywności w tradycyjny sposób – hodowla zwierząt, uprawa roli, owoców, warzyw – zabije planetę w ciągu kilku dekad.
Oszołomy nie chciały jednak ucichnąć. Zaczęli podnosić wątpliwości, wskazując, że śminglyzacja oznacza pozbawienie ludzi wyboru, co jedzą; że śmingle mogą być w dłuższym okresie szkodliwe; że oznaczają pozbawienie ludzi całej sfery kulinarnych przyjemności; oznaczają pozbawienie pracy rolników i hodowców, co będzie mieć nie tylko konsekwencje ekonomiczne, ale też społeczne; wreszcie że śmingle wcale nie są bezkosztowe, że ich produkcja niesie ze sobą duże koszty ukryte, zaś badania, mające dowodzić nieuchronnej zapaści w razie kontynuacji tradycyjnego żywienia, są zmanipulowane.
Jednak w śmingle zainwestowano już wielkie pieniądze. UE zaczęła wycofywać przymusowo tradycyjne jedzenie i wygaszać rolnictwo. W całym tym procesie Kacperek pełnił rolę może nie pierwszoplanową, nawet nie dwudziestoplanową, był tylko maleńkim trybikiem w wielkiej machinie, ale za to trybikiem niezwykle aktywnym. Napisał książkę „Dlaczego prawica powinna pokochać śmingle”, udzielał się w mediach, na konferencjach, ale przede wszystkim z zaciętością zwalczał przeciwników śmingli. Napędzał na nich hejt w mediach społecznościowych, pisał o nich kpiarskie teksty, domagał się, aby wykluczyć ich z debaty publicznej, a nawet zaczął wytaczać im procesy lub składać przeciwko nim prywatne akty oskarżenia, jeśli tylko ośmielili się zasugerować na ten przykład, że Kacperek żyje ze współpracy z firmami śminglarskimi. W kilku przypadkach Kacperek podjął starania, aby zwolnić z pracy osobę, która ośmieliła się nie podzielać prośminglarskiego stanowiska.
Pewnego dnia Kacperek otrzymał upragniony list: został zakwalifikowany do wyjazdu do Wielkiego Mocarstwa Dolandii na Wielkie Stypendium Przyjaźni. Klimat polityczny trochę się jednak zmienił, wokół śminglarstwa zaczęły narastać wątpliwości. Kacperek wyjechał i nagle w Wielkim Mocarstwie Dolandii dowiedział się, że jednak nie skorzysta ze stypendium, na które już zacierał swoje lepkie, spocone łapki. Obrońcy Kacperka oburzyli się straszliwie, że padł ofiarą donosu, choć jako żywo nie mieli na to żadnego dowodu. Faktem jest, że śminglarska działalność Kacperka nie pasowała kompletnie do profilu władzy w WMD. Tam bowiem śmingli po prostu już zakazano.
I tu pojawia się pytanie: czy Kacperka należało wesprzeć i oburzyć się na przykry los, jaki go spotkał, czy jednak niekoniecznie? „Nie donosi się na swoich za granicą” – mówili niektórzy. Na ogół jednak byli to ci, którzy nie mieli problemu, kiedy Kacperek gnoił każdego, kto ośmielił się być sceptyczny wobec śmingli. Czy skądinąd słuszna zasada wspierania swoich za granicą niezależnie od ich politycznej proweniencji mogła i powinna była dotyczyć Kacperka, który w swojej czekistowskiej gorliwości tropił wytrwale każdy przejaw dysydenckiej opinii, a wolność słowa w tej sprawie – a może w ogóle w każdej – uważał za przeżytek?
Muszę przyznać, że nie odczuwałbym żadnej wspólnoty z Kacperkiem i gdyby postawiono mi takie pytanie jak wyżej, odpowiedziałbym, że całą swoją śmingielską działalnością Kacperek stracił prawo do bycia objętym zasadami, które chronią ludzi umiejących prowadzić normalną dyskusję i uwzględniających, że w każdej sprawie mogą być różne zapatrywania. Innymi słowy – ludzi generalnie przyzwoitych.
Na szczęście pytanie jest najczyściej hipotetyczne, jako że problem jest czysto teoretyczny, ponieważ żadne śmingle nie istnieją. A tym bardziej żaden Kacperek.
Oto naści twoje wiosło:
błądzący w odmętów powodzi,
masz tu kaduceus polski,
mąć nim wodę, mąć.
Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura