Jurek Jachowicz i Igro Janke zabrali już w Salonie24 głos w sprawie wyjątkowo niemądrego tekstu Mariusza Janickiego i Wiesława Władyki z ostatniej „Polityki”, zatytułowanego „Odwrót spod Smoleńska”. Najtreściwiej rozprawił się z nim Rafał Ziemkiewicz w „Rzeczpospolitej”, wskazując, że publicystom „Polityki” („Tusku, musisz!”, „Bronku, do boju” i inne niezaangażowane okładki) po prostu nie mieści się w głowie, że można mieć pogląd niezależny od partyjnego idola i być wobec polityka krytycznym lub chwalić go w zależności od tego, jak działa.
Ponieważ we wspomnianym tekście zostałem przywołany jako przykład „prawicowego publicysty”, który nagle odwrócił się od prezesa Kaczyńskiego, czuję się jednak zobligowany do nie tyle może odpowiedzi, bo na manipulacje odpowiadać nie warto, ale do odkłamania i zweryfikowania stawianych w tekście tez.
Po pierwsze –całkowitym nieporozumieniem jest wrzucanie do jednego worka sporej liczby osób, których poglądy mocno się różnią. Przywoływany np. przez Władykę i Janickiego Piotr Skwieciński nigdy nie był wielkim zwolennikiem PiS; Igor Janke jest publicystą bardzo wyważonym i również nigdy nie tworzył apologetycznych tekstów na temat Jarosława Kaczyńskiego; to samo da się powiedzieć właściwie o każdym ze wspomnianych publicystów, ze mną włącznie. PiS był chwalony, gdy robił coś, co było w zgodzie z naszymi poglądami – i tyle. Wykładałem tę prawidłowość zresztą dość dokładnie w jednym ze swoich stosunkowo niedawnych wpisów. Wskazywałem w nim także, że każda sytuacja polityczna tworzy pewien kontekst. Jeśli u władzy jest partia, która bezpardonowo zawłaszcza kolejne obszary państwa, ja życzę sobie, aby tamę temu działaniu postawiła inna siła polityczna, nawet jeżeli nie jest to moja wymarzona siła.
Łatwo również zestawić obecną sytuację – czyli radykalną powyborczą zmianę tonu PiS i ton, w jakim ta partia prowadziła kampanię wyborczą – z choćby moimi wpisami w Salonie24 z okresu rządów PiS. Zawsze byłem zdania, że ugrupowanie Jarosława Kaczyńskiego w dużej mierze samo skazuje się na marginalizację, a w każdym razie na kolejne przegrane w centrum. Gdy prezes podjął decyzję, aby o to centrum powalczyć, trudno byłoby mi uznać, że to zła decyzja. Podobnie jak trudno uznać mi za dobrą decyzję wycofanie się z tej strategii.
Po drugie –przechodząc do konkretnych stwierdzeń z tekstu w „Polityce” – Władyka i Janicki, przywołując cytaty konkretnych osób, sugerują, że popierający Kaczyńskiego publicyści ochoczo wspierali perspektywę połączenia przez PiS sił z lewicą. Nie przywołują jednak na dowód ani jednego cytatu z tekstu Lisickiego, Magierowskiego, Gursztyna czy mojego. Nie przywołują, bo nie byliby w stanie go znaleźć. Ale to oczywiście drobiazg – można napisać cokolwiek i udawać, że nie ma problemu.
To oczywiście nie wykluczało rozważań, czy sojusz z SLD to cena możliwa do zapłacenia, gdyby umożliwiła rządzenie. Na tej samej zasadzie można by się zastanawiać, czy koalicja PO z PSL, która rozłożyła zapowiadaną reformę KRUS, nie jest ceną zbyt dużą. Rozważania takie jednak nie oznaczają pochwały.
W ogóle pełno w tekście Władyki i Janickiego bezzasadnych upiększeń, retorycznych wzlotów, nie popartych żadnym konkretem, czczych epitetów.
Po trzecie –Władyka i Janicki twierdzą, że poparcie publicystów dla łagodnej linii Kaczyńskiego wynikało z chęci dołączenia do „salonu” i „mainstreamu” oraz wygłaszania opinii „poważnie branych pod uwagę”. Twierdzenie absurdalne – gdyby którykolwiek z przywoływanych publicystów miał taki cel, już dawno zaczepiłby się w jakimś salonowym piśmie, gdzie na początek wygłosiłby sążnistą samokrytykę. Lub od dawna dbałby o to, żeby nie głosić sądów, źle widzianych przez „salon”. Takie przypadki już się zdarzały: videWołek, Wierzbicki czy Łętowski.
Po czwarte –Władyka i Janicki stwierdzają: „Nie da się zatem popierać Jarosława Kaczyńskiego na warunkach, jakie narzucił [po wyborach], bo one w efekcie przyniosą totalną klęskę”. Tu po raz kolejny imputują, że poparcie dotyczyło samego Kaczyńskiego, a nie Kaczyńskiego jako polityka głoszące określone poglądy. Czy jest coś dziwnego w tym, że publicysta pisze dobrze o polityku, z którego poglądami się zgadza i widzi szansę na ich realizację, a krytykuje tego samego polityka, jeśli szansę na ich realizację w jego przekonaniu traci? Bo ja uważam to za całkiem normalne.
Po piąte –najbardziej zadziwiająca jest ostatnia część tekstu z „Polityki”. „To co pisali i mówili, było bardzo często powodowane czystą polityką, nie da się ich bronić w żadnym innym porządku” – piszą Władyka z Janickim. Nie bardzo rozumiem, co znaczy „powodowane czystą polityką”, ale też chętnie bym się dowiedział, czym w swojej publicystyce politycznej powodują się Władyka z Janickim. Teologią? Eschatologią? Teorią strun? A może feng-szuej?
Bo jeśli przytoczone zdanie ma być oskarżeniem przywoływanych publicystów o motywację w postaci czerpania jakichś osobistych korzyści z danego politycznego układu, to warto byłoby to jakoś udokumentować. No i pogadać z Jackiem Żakowskim, redakcyjnym kolegą i gospodarzem programu w TVP.
„Teraz polityka lidera PiS znowu przymusza do kolejnej ekwilibrystyki” – piszą publicyści „Polityki”. Kogo przymusza? Do jakiej ekwilibrystyki? Nie chcę bronić innych wspomnianych kolegów, oni mogą to uczynić sami. Ja wiem, że do żadnej ekwilibrystyki na pewno się nie uciekam i jestem w swoich ocenach stuprocentowo konsekwentny. Przypomina mi się natomiast kompletnie oderwany od rzeczywistości tekst Witolda Gadomskiego sprzed paru lat, który po dojściu do władzy Platformy zarzucał mi w „Gazecie Wyborczej”, że wcześniej podlizywałem się ówczesnej władzy, a teraz próbuję się podlizywać nowej. Dla każdego, kto znał moją publicystykę z lat 2005-2007 musiało być jasne, że to nie tylko absurd, ale po prostu kłamstwo. Ciekawym zresztą, co dziś napisałby Gadomski o podlizywaniu się przeze mnie Platformie.
No i wreszcie najlepsze: „Najbardziej przygnębiające jest to, że prawicowi publicyści nie krytykują Kaczyńskiego za przemianę w radykała dlatego, że ten ton im się nie podoba z powodów moralnych, z punktu widzenia standardów przyzwoitości. Nie tyle ich razi powyborcza przemiana Kaczyńskiego, co niepokoi to, że może zrazić innych”.
Kuriozalne jest zarzucanie publicystom politycznym, iż oceniają politycznego lidera z punktu widzenia jego zdolności do zjednania sobie ludzi i szans na powrót do władzy. Jak rozumiem, Władyka i Janicki w swoich ocenach kierują się jedynie Dekalogiem. Po drugie – jakoś nie przypominam sobie tekstów, w których dwaj naczelni publicyści „Polityki” ocenialiby pod względem moralnym działania Palikota, jego pozostawanie w Platformie, czy choćby sposób załatwienia afery hazardowej, z działaniami posła Sekuły włącznie. Przypominam sobie za to ton zachwytu w tekstach „Polityki” nad pragmatyczną skutecznością Donalda Tuska w stłumieniu złych efektów wspomnianej afery. Po trzecie – jeśli uważam, że niepokojąca jest monopartyjna władza nad państwem, w dodatku władza partii, która wielokrotnie dowiodła, że w mojej ocenie zarządza państwem źle, nie ma chyba nic dziwnego w tym, że życzyłbym sobie przerwania tego monopolu. Jeżeli lider największej partii opozycyjnej wydaje się do tego niezdolny, podlega krytyce. To logiczne i naturalne.
No i wreszcie demonstracja sposobu, w jaki napisany jest tekst. Jedno z ostatnich zdań brzmi: „Kiedy Piotr Skwieciński pisze, że w przypadku Kaczyńskiego nie można mówić o rokoszu, ale o abdykacji, trudno się oprzeć wrażeniu, że autor tego żałuje […]”. Zaiste, ciekawa metoda prowadzenia polemiki. Kiedy czytam takie stwierdzenia, trudno mi oprzeć się wrażeniu, że pisząc je, Wiesław Władyka grzebał palcem wskazującym lewej dłoni w nosie.
Oto naści twoje wiosło:
błądzący w odmętów powodzi,
masz tu kaduceus polski,
mąć nim wodę, mąć.
Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka