Kiedy Igor Janke przedstawił mi ideę programu stypendialnego „Solidarni”, natychmiast pomyślałem, że to znakomity pomysł. Po czym zdziwiłem się, że nikt na niego dotąd nie wpadł.
Teraz widzę jego zalety jeszcze wyraźniej, w obliczu absolutnie żenującego przebiegu uroczystości na rocznicowym zjeździe „Solidarności”. Tym razem mam żal do wszystkich: jeden prowokuje, inny obrażony, nawet się nie wita, tamci buczą, ta łaje – nie chcę wymieniać nazwisk, bo tym razem nie widzę jednego winnego. Wszyscy są winni, bo wszyscy myślą w kategoriach prywatnych, a nie państwowych: interesik mojej partii, moja obraza, moje pretensje, moje żale, moje, moje, moje. Ze strategicznego punktu widzenia marnujemy kolejną okazję, żeby wbić Zachodowi do głowy ważną polską rocznicę, ale tego chyba już kompletnie nikt nie rozumie. Niemcy ze swoim kultem Stauffenberga czy Murem Berlińskim mogą tylko zacierać ręce i powtarzać (jeśli je znają) słowa piosenki Kaczmarskiego „Rejtan, czyli raport ambasadora”, zawarte w liście Nikołaja Repnina do Katarzyny Wielkiej: „Rozgrywka z nimi to nie żadna polityka, to wychowanie dzieci, biorąc rzecz en masse”.
Nie chcę jednak mówić o tym przykrym spektaklu, ale o programie Fundacji św. Mikołaja, który widzę jako odejście od schematu wiecznego sporu, niezależnie od interesu państwa. Fundacja wymyśliła coś znakomitego, z paru powodów.
Po pierwsze – bo jest to pomysł i projekt maksymalnie odsunięty od bieżących politycznych sporów, który naprawdę trudno do nich zaprzęgnąć (choć może i tacy się znajdą).
Po drugie – bo jest to pomysł na pomoc organiczną, systematyczną, daleką od patologicznej akcyjności, którą preferują niektóre znane fundacje (nie chcę pisać, które, ale wszyscy dobrze wiedzą, jeśli znają moje teksty). Tu potrzebna jest systematyczność obliczona na lata.
Po trzecie – bo pomysł jest przejrzysty i zrozumiały. Darczyńca ma poczucie, że jego pieniądze będą dobrze wykorzystane.
Po czwarte w końcu – sprawa bardzo podstawowa i najważniejsza: skoro mnie się udało, to moim obowiązkiem jest pomóc tym, którzy mają trudno, ale też mają szansę. To oznacza pośrednie przyznanie, że państwo jest nieefektywne, ale z tym trzeba się pogodzić, przynajmniej na razie. Dla mnie idea takiej organicznej, systematycznej pomocy to jeden z przejawów dobrze pojmowanego republikanizmu, który oznacza także wspólnotowość, ale realizowaną nie jako państwowy – nieefektywny zresztą – przymus, lecz jako dobrowolna pomoc.
Z tych wszystkich powodów włączę się bardzo chętnie w tę akcję. Na razie ani moja podstawówka (łódzka Szkoła Podstawowa nr 1), ani liceum (XXVI LO, obecnie im. Baczyńskiego; za moich czasów bezimienne) w program się nie włączyły, ale liczę, że to jedynie kwestia czasu. Chcę też zachęcić jak największą liczbę znajomych, żeby się w to przedsięwzięcie włączyli. A kolegom z Fundacji św. Mikołaja gratuluję pomysłu i zapewniam o moim wsparciu.
Oto naści twoje wiosło:
błądzący w odmętów powodzi,
masz tu kaduceus polski,
mąć nim wodę, mąć.
Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka