Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha
759
BLOG

Czas beznadziei

Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha Polityka Obserwuj notkę 164

Pamiętam czas po obaleniu Leszka Millera, gdy rządził Marek Belka. To był jeden z najgorszych, najbardziej przygnębiających momentów w polskiej polityce. Rząd nie miał nawet większości, zbliżał się koniec kadencji Sejmu i było jasne, że przez ten czas nie może być mowy o skutecznej reakcji na ważne wydarzenia albo zmieniające się warunki. Trwał nastrój tymczasowości i jałowości. Zwłaszcza że było też oczekiwanie na coś nowego i lepszego. Wtedy IV RP nie była jeszcze pojęciem, które z pianą na ustach atakował Stefan Niesiołowski. Wtedy i Platforma, i PiS podpisywały się pod nim obiema rękami, zapewniając o oczywistej konieczności zawiązania koalicji, byle doczekać do wyborów. Było więc światełko w tunelu, trzeba było jedynie przetrwać okres, który wówczas wydawał się czasem najgorszej smuty, nic nierobienia, bierności, zaprzepaszczania szans na szybką naprawę państwa, której program wydawał się wówczas gotowy.

W porównaniu z dzisiejszym dniem, tamten czas zdaje mi się dzisiaj wyjątkowo miły. Przede wszystkim dlatego, że była nadzieja na prawdziwą zmianę, największą od 1989 roku. Dzisiaj tej nadziei nie dostrzegam, dostrzegam za to wszelkie przejawy smuty, bierności, pasywności. Wiem, że to ryzykowne stwierdzenie, którego prawdziwość może nie zostanie za mojego życia zweryfikowana, ale mam poczucie, że mój kraj wkracza w jeden z najgorszych okresów swojej historii. Zdaję sobie sprawę, że analogie z czasami saskimi są wyświechtane, ale cóż począć, jeśli one wydają się tutaj najtrafniejsze: gnicie podstaw państwa przy zachowaniu pozorów siły i prawidłowego funkcjonowania, a nawet przy pewnych pozornych sukcesach. Będzie w końcu polskie przewodnictwo w Unii Europejskiej, będą mistrzostwa Euro 2012, jest już zadekretowana odgórnie nowa polsko-rosyjska przyjaźń, będą kolejne nagrody dla premiera, pana prezydenta będą klepać po plecach…

Jednocześnie czas po wyborach prezydenckich sprawił, że nadziei przestałem upatrywać w opozycji. Nie chcę drążyć tego tematu, bo kilkakrotnie już wykładałem, dlaczego moim zdaniem PiS zmierza do trwania w roli wiecznej opozycji, odnoszącej sukcesy na poziomie 20-25 proc. Za każdym razem wywoływało to złość osób, które uważają Jarosława Kaczyńskiego za męża opatrznościowego, który z definicji nie popełnia błędów i którego nie można krytykować. Decyzja w sprawie Marka Migalskiego upewnia mnie tylko, że miałem rację. PiS w obecnej formie nie przyczynia się w żaden sposób do wypełnienia polskiej polityki treścią. Godzi się na grę pozorów, zaś tematy rzeczywiście istotne zastępuje tematami symbolicznymi lub pozornymi. Jeśli zajmuje się sprawami wymiernymi, jak np. budżetem, to robi to w sposób skrajnie rutynowy, bez pomysłu, bez inwencji (vide dzisiejsza konferencja pani Szydło – znowu gadające głowy na tle ekranu w sejmowej salce prasowej; od razu chce się wyłączyć telewizor).

Kwestia smoleńskiej katastrofy to bez wątpienia ogromne wyzwanie dla polskiego państwa, ale nie może być ona traktowana jako zagadnienie jedyne, absolutnie centralne i definiujące naszą przyszłość. Zwłaszcza że szanse na poznanie prawdy maleją, także za sprawą PiS, które postawiło na dyskurs emocjonalny, a nie racjonalny.

Wyjaśnię więc może tylko jedną kwestię, która przy okazji moich poprzednich wpisów budziła silne emocje i sprzeciwy. Chodzi mianowicie o stwierdzenie, że mam coraz większe podejrzenia, iż prezes PiS kieruje się motywacją czysto osobistą i że to niedobrze. Skąd to podejrzenie? To nie tylko kwestia obserwacji i analizy wypowiedzi – to byłoby czyste psychologizowanie – ale również informacje, płynące z wnętrza partii. Od kilku polityków PiS słyszałem relacje, z których jasno wynikało, że w zamkniętym gronie Kaczyński to właśnie mówi: naczelnym zadaniem jest dla niego wyjaśnienie przyczyn katastrofy i temu jest gotów podporządkować wszystkie swoje działania, ponosząc dowolne koszty polityczne. Dlaczego to niedobrze? To wydaje mi się oczywiste. Jestem gotów zrozumieć taką postawę Jarosława Kaczyńskiego jako człowieka. Więcej: w przypadku prywatnej osoby jest ona dla mnie stuprocentowo zrozumiała o oczywista. Problem polega jednak na tym, że Kaczyński nie jest osobą prywatną. Jest liderem jedynej partii, która mogłaby potencjalnie zagrozić wszechwładzy Platformy. W tym celu trzeba by jednak zacząć myśleć o osiągnięciu wyborczego sukcesu, a nie o – proszę wybaczyć, ale tak to wygląda – o zemście. Motywacja osobista sprawia także, że człowiek przestaje dostrzegać właściwe proporcje pomiędzy poszczególnymi kwestiami. Powtarzam: państwo polskie ma całe mnóstwo bieżących, konkretnych problemów, które nijak się nie mają do wyjaśnienia przyczyn katastrofy. Postawa Kaczyńskiego może oznaczać, że nie będzie ich dostrzegał.

Mówiąc wprost – nie mam zaufania do polityka, który w swoich działaniach kieruje się prywatną chęcią odegrania na kimkolwiek za cokolwiek i zapowiada, że podporządkuje wszystko temu celowi.

Ponadto można sobie zadać pytanie, co tu jest przyczyną, a co skutkiem. Czy samo wyjaśnienie smoleńskiej katastrofy naprawi polskie państwo? Nie, może tylko pokazać, gdzie tkwią ośrodki rdzy i gdzie umiejscowiła się zgnilizna. Ale to wiadomo w dużej części nawet teraz, więc rzucanie wszystkich sił jedynej naprawdę się liczącej opozycyjnej partii wyłącznie do tej jednej sprawy budzi poważne wątpliwości.

Mówią niektórzy, że PiS i Kaczyński potrzebują czasu na wyjście z traumy i że prezesa należy po ludzku zrozumieć. Rzecz w tym, że czasu nie ma, bo rzeczywistość nie stoi w miejscu. Każdy rok władzy pozorów i drugorzędnych problemów, każdy rok palikotyzmu i „płynięcia z głównym nurtem” w polityce międzynarodowej oznacza naszą degradację. Polska naprawdę nie ma czasu czekać, aż lider opozycji otrząśnie się ze swojej olbrzymiej osobistej straty. Wiem, że brzmi to brutalnie, ale tak właśnie jest.

Z tych wszystkich powodów odczuwam ogromne zniechęcenie. Od paru tygodni, zaglądając na rozmaite głównonurtowe portale mam poczucie, że taplam się w bagienku spraw kompletnie nieistotnych, a jeżeli nawet zdarzają się wśród nich istotne – jak informacje o udziale Ławrowa w naradzie ambasadorów albo o przeniesieniu produkcji fiata 500 do Meksyku, co jest ewidentną porażką polskiego rządu – giną w otoczeniu wiadomości odnoszących się do polityki pozornej, takich jak roztrząsanie życiorysu Henryki Krzywonos, liczby minut, spędzonych przez śp. Lecha Kaczyńskiego w stoczni podczas strajku albo kolejnych majaczeń Lecha Wałęsy. To się nie zmieni, ponieważ szybko następuje uszczelnianie mediów i wypchnięcie z głównego informacyjnego nurtu głosów naprawdę krytycznych jest tylko kwestią czasu.

Nie widzę dzisiaj żadnej nadziei. Czuję zniechęcenie i jestem zdemotywowany. Zły czas nadszedł dla mojego kraju.

Udostępnij Udostępnij Lubię to! Skomentuj164 Obserwuj notkę

Oto naści twoje wiosło: błądzący w odmętów powodzi, masz tu kaduceus polski, mąć nim wodę, mąć. Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (164)

Inne tematy w dziale Polityka