Jarosław Kaczyński napisał do działaczy swojej partii list, o którym pan Krzysztof Kłopotowski napisał: „Jarosław Kaczyński wrócił w chwale”. Zanim wyjaśnię, dlaczego się z tym stwierdzeniem kompletnie nie zgadzam, chcę zauważyć, że – o ile przejrzałem komentarze pod wpisem pana Krzysztofa – żaden zwolennik Jarosława Kaczyńskiego nie zalecił mu, aby przestał zajmować się PiS-em, a zajął rządem. Trudno mi to zrozumieć, bo przecież zajmowanie się opozycją, pochlebnie czy nie, jednak pozostaje zajmowaniem się opozycją, a pewien jestem, że za moment pod moim wpisem rozliczne osoby zalecą mi, abym właśnie nią przestał się zajmować. Cóż, widocznie pochlebnie zajmować się wolno, niepochlebnie już nie.
Po raz kolejny muszę tłumaczyć rzeczy oczywiste, ale jednak, gwoli porządku wywodu, wyjaśnię, dlaczego piszę o liście Kaczyńskiego. Po pierwsze – bo chodzi o jedyną prawdziwą partię opozycyjną i dziwne by było, gdybym się nią nie zajmował. Po drugie – ponieważ PiS jest jedynym ugrupowaniem, które wciąż posiada potencjał, aby złamać monopol władzy, który obowiązuje dziś w Polsce. Choć zaznaczyć trzeba, że ten potencjał w błyskawicznym sensie marnuje. Po trzecie – ponieważ nadal uważam, że Jarosław Kaczyński jest w swoich diagnozach i działaniach bliżej realnej, prawdziwej polityki niż żywiąca się już wyłącznie jej pozorami partia rządząca i za tym przykrzejsze uznaję, że odbiera swojemu ugrupowaniu szansę na uzyskanie realnego wpływu na rzeczywistość.
Co do samego listu – warte głębszej analizy jest zaledwie kilka jego fragmentów. Spośród 25 akapitów jedynie cztery nawiązują do spraw konkretnych, obecnie ważnych dla państwa. Do tych trzech akapitów nie wliczam sprawy katastrofy smoleńskiej, w ocenie znaczenia której zgadzam się z prezesem PiS, natomiast nie zgadzam się z uznaniem jej za sprawę naczelną i ważniejszą od wszelkich innych. Zaliczyłbym ją do kilku spraw najistotniejszych, mając wszakże w pamięci, że samo jej wyjaśnienie nie jest środkiem do uzdrowienia państwa; może jedynie wskazać, gdzie szczególnie potrzebna jest naprawa. Poza tym nie można nie zauważać, że w obecnej sytuacji sprawa smoleńska nie zostanie wyjaśniona. Aby do jej wyjaśnienia doprowadzić, najpierw należy uchwycić przyczółki realnej władzy, PiS zaś zdaje się robić wszystko, żeby tego nie osiągnąć.
Gdyby sprowadzić list prezesa tylko do tego, co naprawdę istotne i co ma praktyczne znaczenie, brzmiałby on tak:
Tragedia smoleńska i ponowne wybory prezydenckie zmieniły sytuację. Mimo przegranej uzyskaliśmy wyraźny wzrost poparcia, zarówno w porównaniu z poprzednimi sondażami, jak i wynikami wyborów w 2007 r. Chodzi o zdobyte 36,5% głosów w pierwszej turze, w której konkurowali przedstawiciele wszystkich liczących się ugrupowań, a także 47% w drugiej turze, które choć oznaczały przegraną, to jednak wskazywały, iż mimo wieloletniej, niezwykle intensywnej, skierowanej przeciw nam kampanii, wciąż możemy liczyć na poparcie prawie połowy społeczeństwa. Sondaże partyjne PiS doszły do 40%, a zdarzały się i lepsze. W badaniach prowadzonych przez nasze stronnictwo, które począwszy od 2005 roku znakomicie się sprawdzały, pięciokrotnie wyprzedziliśmy nawet PO, dochodząc do 44% głosów.
Po drugie, należy zdecydowanie odrzucić wszelkie próby analiz kampanii wyborczej na podstawie założeń suflowanych przez niechętne nam media i prawd niezweryfikowanych przez jakiekolwiek empiryczne badania. Podstawą analizy, która jest prowadzona i która musi stać się przesłanką naszego dalszego postępowania, mogą być tylko fakty, liczba głosów, ich rozkład przestrzenny w poszczególnych regionach, miastach różnej wielkości, na wsi, porównania z wynikami poprzednich wyborów, analizy zachowań różnych typów elektoratów. Już wstępne rozpoznanie przeprowadzone tą metodą każe podać w wątpliwość różne głoszone w mediach stereotypy, np. ten o skuteczności tzw. miękkiej kampanii, nienawiązywania do sprawy Smoleńska itp. Nie ma dziś jeszcze podstaw do ostatecznych konkluzji, ale wiele wskazuje (choćby porównanie wyników w wielkich miastach z 2007 i 2010 roku), że skuteczność różnego rodzaju zabiegów mających zmienić mój wizerunek, a także znaczące ograniczenie tematyki kampanii, np. wykluczenie z niej niemal w całości kwestii i związanych z postawą i poprzednią działalnością Bronisława Komorowskiego, nie przyniosło znaczących skutków. Dlatego ci, którzy dziś zabierają głos, przyjmując pozycję mentorów, w najlepszym razie wykazują się brakiem elementarnej wiedzy, któremu towarzyszy wskazana wyżej zła wola.
Po szóste, zaangażowanie PiS w sprawę Smoleńska w najmniejszym stopniu nie może ograniczyć zaangażowania partii i w inne bieżące przedsięwzięcia, zarówno dotyczące funkcji, jaką musi ona wypełniać jako opozycja, krytykując władzę – a jest do tego mnóstwo powodów – jak i wobec przygotowania do wyborów samorządowych, które są dla nas bardzo ważne. Każdy baczny obserwator sceny politycznej może zauważyć, że te zadania są wykonywane. Trudność tkwi w mechanizmie medialnym, koncentrującym się na wydarzeniach, na które jest zapotrzebowanie. A zapotrzebowanie jest na atak na PiS – za Smoleńsk, za krzyż, za rzekomą brutalność (chodzi o jednoznaczne stawianie sprawy roli takich osób, jak Palikot). Wystarczy podać przykład jednej naszej konferencji prasowej (7 sierpnia 2010) – 90% jej czasu poświęcono sprawom ekonomicznym i tzw. ustawie kompetencyjnej, czyli statusowi Polski w Unii Europejskiej, tymczasem przekaz medialny skoncentrował się prawie wyłącznie na sprawie Smoleńska. Stoi przed nami zadanie znalezienia sposobu ominięcia tych medialnych przeszkód i pracujemy nad tym.
Dziś rysuje się przed Polską perspektywa narodu kurczącego się (a wiele narodów europejskich, nie mówiąc już o innych, ma się liczebnie rozwijać), pozostającego daleko w tyle za innymi i wyprzedzanego przez innych, jeśli chodzi o rozwój gospodarczy, poziom życia i poziom nauki. Wystarczy spojrzeć na to, w jakim tempie rozwijają się kraje, które łącznie mają przeszło 2,5 mld ludzi – Chiny, Indie, Brazylia, Rosja czy Turcja. Wystarczy uświadomić sobie, że jeśli chodzi o PKB na głowę jednego mieszkańca, nie tak odległe od Polski są już Brazylia czy Turcja, żeby zrozumieć, gdzie możemy się za niedługo znaleźć. A dodać do tego trzeba sprawę zaopatrzenia ludzi starszych i wiele innych negatywnych skutków społecznych, zmniejszania się populacji Polaków”.
Co się do tych merytorycznych fragmentów nie łapie? (Znów podkreślam – poza sprawą Smoleńska, którą traktuję jako kwestię osobną i specjalną.) Rytualne narzekania na media, zajmujące całą pierwszą część listu; krytyka Marka Migalskiego oraz konkluzje, jakie wysnuwa ostatecznie Jarosław Kaczyński. O tych jego zdaniem najważniejszych – dalej.
Warto zatrzymać się nad dwoma pierwszymi merytorycznymi akapitami z listu. W pierwszym JK poniekąd sam sobie przeczy, pisząc o wzroście poparcia w okresie posmoleńskim, bo przecież był to czas łagodzenia wizerunku, które za moment krytykuje.
Dalej pisze lider PiS: „Nie ma dziś jeszcze podstaw do ostatecznych konkluzji, ale wiele wskazuje (choćby porównanie wyników w wielkich miastach z 2007 i 2010 roku), że skuteczność różnego rodzaju zabiegów mających zmienić mój wizerunek, […] nie przyniosło znaczących skutków”. Po pierwsze – skoro nie ma podstaw do ostatecznych konkluzji, to na jakiej podstawie JK stawia tak stanowcze tezy? Po drugie – Jarosław Kaczyński wykonał w kampanii tytaniczną pracę nad swoim wizerunkiem, tak aby stał się on strawny dla osób, które nie zagłosowałyby na niego nigdy wcześniej, ale pomyślały o tym i uczyniły to pod wpływem wydarzeń z 10 kwietnia i bezpośrednio potem. Nie zdaje sobie chyba jednak sprawy, że na pozbycie się gęby tak koślawej, jak ta, którą mu przyprawiano przez lata, pracuje się także latami, a nie tygodniami. O niesprawdzeniu się tej strategii wizerunkowej można by mówić może za rok, ale na pewno nie teraz. Teraz dała ona jeden bardzo wymierny efekt, o którym w swoim liście wspominał Marek Migalski: w krótki czasie znacząco spadł odsetek wyborców, deklarujących nieufność do Jarosława Kaczyńskiego. Przy podejmowaniu decyzji wyborczych to bardzo ważny wskaźnik, ważniejszy nawet niż proste deklaracje poparcia. Zwłaszcza w warunkach skrajnej personalizacji polityki lider staje się ważny.
Trzeba tu wreszcie uwzględnić czynnik, który w dotychczasowych kalkulacjach i analizach pojawiał się rzadko. Ważna jest akceptowalność partii, jej priorytetów i polityki przez konkretne grupy społeczne, nie tylko samo słupkowe poparcie. Jeżeli PiS chce zmieniać państwo w dość radykalny sposób, nie może tego robić przeciwko wszystkim, którzy mają na jego działanie realny wpływ. Brzmi to brutalnie, ale polityka jest brutalna. Taka była jedna z przyczyn porażki wyborczej PiS w roku 2007: ugrupowanie Kaczyńskiego nie potrafiło sprawić, aby mieć za sobą choćby jedną liczącą się grupę. Liczącą – nie rekrutującą się spośród wykluczonych czy pokrzywdzonych. Rzecz jasna, spośród innych środowisk na PiS głosowało wielu ludzi – nauczycieli, akademików, przedsiębiorców, także część dziennikarzy. Ale tu chodzi o zdobycie znaczącego poparcia w jednej konkretnej grupie. To się nie udało, nie było nawet próby takiego działania.
Zwolenników JK proszę, aby – zanim zaczną się oburzać – przyjęli do wiadomości, że na razie rzeczywistość jest, jaka jest. Bardzo szanuję wszystkich wyborców PiS i jego prezesa, jednak jest faktem, że nie ma wśród nich żadnej konkretnej grupy z realnym wpływem na dzisiejszą, skrzeczącą, polską rzeczywistość, którzy in gremio wsparliby PiS, widząc w tym własny interes. A to jest niezbędne, aby skutecznie rządzić.
Oczywiście zwolennicy pryncypialności, czyli postawy typu „warto chwalebnie zginąć”, napiszą zaraz, że nigdy, przenigdy z nikim takim dogadywać się nie można. A jednak PiS dogadało się z Samoobroną i LPR, co też wydawało się potwornością. Jednak z punktu widzenia pragmatyki rządzenia było zrozumiałe. Na tej samej zasadzie byłoby zrozumiałe, gdyby dziś Jarosław Kaczyński wziął pod uwagę, że wizerunek, jaki sobie dzisiaj tworzy, będzie mieć dokładnie takie same konsekwencje w przyszłości, jak taktyka PiS w latach 2005-2007. Jeśli nawet PiS wzięłoby władzę – w co mocno wątpię – będzie miało przeciwko sobie znowu wszystkie liczące się w układance grupy, bo dla żadnej z nich wizerunek kostycznego, surowego prezesa nie jest atrakcyjny.
To zresztą temat do rozwinięcia, nie chcę tu poświęcać mu zbyt wiele miejsca.
Kolejne ciekawe miejsce. Pisze prezes: „Stoi przed nami zadanie znalezienia sposobu ominięcia tych medialnych przeszkód i pracujemy nad tym”. Jak pracują – właśnie widać. Rozumiejąc, jak się wydaje, sposób działania medialnej machiny, Jarosław Kaczyński dostarczył jej właśnie kolejnej pożywki na co najmniej tydzień. Brawo.
I wreszcie najbardziej merytoryczny i najważniejszy, jeśli idzie o diagnozę, akapit. Szkoda, że tylko jeden i szkoda, że bez żadnej konkluzji ani zaleceń.
Działacze PiS nie znajdą w liście żadnych wytycznych, dotyczących zbliżających się wyborów samorządowych (a PiS nadal nie pokazało swojego kandydata na prezydenta stolicy; może zresztą i lepiej, gdyby miał to być ktoś w rodzaju Mariusza Błaszczaka). Nie znajdą wytycznych, dotyczących strategii medialnej albo wykazu spraw, na których powinni się skupić w krytyce koalicji rządzącej. Znajdą za to najmocniejsze stwierdzenie z całego przesłania: że sprawą kluczową jest dzisiaj zwalczenie nielojalności. Tę nielojalność należy chyba rozumieć jako kwestionowanie linii, wytyczanej przez prezesa. Gdyby bowiem ktoś zadał sobie pytanie, gdzie leży granica lojalności, nie znajdzie w liście odpowiedzi. Wywód prezesa w tej kwestii brzmi: „Nie oznacza to oczywiście, że uniemożliwiamy dyskusję. Często rozpowszechniane wiadomości, że istnieją w tej kwestii ograniczenia na posiedzeniach władz partyjnych, są nieprawdziwe. Chodzi o to, czy rozumiemy, że bieg historii uczynił nas dziś depozytariuszami wartości narodowych […]”. Nie wiadomo zatem, do którego miejsca można dyskutować, za to wiadomo, że PiS został, zrządzeniem opatrzności, jedynym depozytariuszem wartości narodowych. Nie trzeba wyjaśniać, że takie stwierdzenie musi na każdego umiarkowanego i nawet nieuprzedzonego wyborcę zadziałać jak płachta na byka.
List Jarosława Kaczyńskiego nie jest wybitny. Jest nieszczęśliwy, choć konsekwentnie trzyma się wytyczonej linii. Moim zdaniem – prowadzącej do trwałej marginalizacji jego ugrupowania.
Oto naści twoje wiosło:
błądzący w odmętów powodzi,
masz tu kaduceus polski,
mąć nim wodę, mąć.
Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka