Chińczycy nie mają powodów, żeby kochać komunizm i skorumpowaną władzę. Pamiętamy, że gotowi byli dać się rozjechać gąsienicami czołgów dla odzyskania wolności. Czy to jest więc nadzieja, że upomną się o wolność Tybetu? Nie liczyłbym na to. Podobnie jak Rosjanie w swojej większości nie mogą darować Jelcynowi, że odpuścił zdobycze Stalina na zachodzie, tak przeciętny ledwo egzystujący Chińczyk jest dumny z chińskiego imperium i utrata Tybetu byłaby dla niego osobistym upokorzeniem. Nie jest natomiast prawdą, że ludzie wschodu są nieprzygotowani do demokracji. Przeczą temu przykłady Taiwanu, Korei Pd ale również Hong Kongu.
Podobnie jest z Rosją. Okres jelcynowskiej demokracji był jednocześnie okresem wzmożonej aktywności KGB w rozkradaniu państwa, czyli tworzeniu się oligarchii. Załamały się wtedy instytucje państwowe, a nie zadziałały jeszcze prywatne. Był to również okres post-sowieckiej biedy spowodowanej załamaniem lokalnej gospodarki. Ludzie nie dostawali pensji za swoją pracę, zastraszająco wzrastała przestępczość (głównie zorganizowana, ale również zwykły lokalny bandytyzm). Do tego Jelcyn nie upierał się przy Czeczni, bo nie potrzebny mu był jeszcze jeden problem. Ale pojawił się przygotowany do zawodu płk KGB i rozpoczął odbudowę autoryteu państwa od wznowienia wojny w Czeczni, a naród to poparł, a następnie wzmocnił tak demokrację, żeby byle oszołom nie mógł mu sypać piasku w tryby doskonale działającej maszyny. Oszołomy (dawniej wrogowie państwa) siedzą w więzieniach, emigrują a gdy nie da się ich inaczej uciszyć - giną (Politkowska i Litwinienko). Zniechęcone tym przykładem władze Chin Ludowych postanowiły więc wprowadzić kapitaliżm bez demokracji. Taki system świetnie się sprawdził w III Rzeszy. Sprawdza się również w Chinach ciągle jeszcze zwanych Ludowymi. Powstaje nowa klasa wyższa. Jest to klasa wykształcona na najlepszych światowych uczelniach, władająca językami obcymi, kontaktami z elitami liczących się państw. Kiedy transformacja do demokracji nie będzie rewolucją, ale zmianą nazwy, pojawią się w Chinach "wolne" wybory, które będą równie gwarantowane jak w putinowskiej Rosji. Ścisłe kontakty rewolucyjnych elit z amerykańskim, a raczej światowym kapitałem nie jest nowością. W Chinach zawsze istniały dynastie związane z zagranicą i jednocześnie z władzą lokalną. Najbardziej znaną jest dynastia Soong, rozpoczęta przez Charliego Soong. Jedna z jego córek była żoną Chiang Kai Sheka, inna aż do śmierci ministrem oświaty w rządzie Mao Tse-tunga, a synowie dwaj zostali bankierami w USA (na wszchodnim i zachodnim wybrzeżu) jeden został premierem rządu w odrywającej się od cesarstwa prowincji ze stolicą w Szanghaju, jeden rewolucjonistą (po nim nastał Chiang Kai Shek) jeden ministrem skarbu w rzadzie południa Chin. Sam Charlie Soong był protestantem wychowanym w USA i po powrocie do Chin rozpoczął od drukowania i sprzedaży Bibli. (Po szczegóły odsyłam do książki „The Soong Dynasty” napisanej przez Sterlinga Seagrave’a) Rozpisałem się o tej rodzinie, bo jest typowy, choć spektakularny przykład wschodniej oligarchii. Podobną sytuację mamy w Rosji, gdzie władza radziecka od dawna kształciła młodzież z zaufanych rodzin, głównie z NKWD w uczelniach zgranicznych. Podobna praktyka obowiązywała we wszystkich koloniach ZSRR, tak więc można śmiało powiedzieć, że wszyscy beneficjenci fundacji Fulbrighta w Polsce są ludźmi radzieckimi. Władza to władza, a ideologia to jedynie metoda o tyle dobra o ile jest skuteczna. Jeżeli wychowanek protestantów amerykańskich założył dynastię rewolucjonistów, to nic nie stoi na przszakodzie, żeby NKWD szkoloło swoich terrorystów w obozach Hesbalah. Mało tego, jak doszła Claire Sterling w „Terror Netwok” NKWD (KGB) właściwie założyło Hesbalah, Hamas, Al Fatah, a jednocześnie „Brigade Rosse”, grupy terrorystów tureckich (zarówno lewackie, jak i prawicowe). Widać wyrażnie, że nie jedyniesłuszna idea, ale zamęt i władza była i z pewnością jest celem NKWD pod nową nazwą tej organizacji. Tybetańczycy nie mogą liczyć nawet na poszerzenie autonomii tak długo jak chińskie władze nie wymienią lokalnych elit. Wygłada na to, że Dalai Lama jest główną przeszkodą. Od lat Chińczycy chodują własnych przywódców dla Tybetu, w tym przywódców religijnych. Spodziewam się, że wraz z odejściem Dalai Lamy nadejdzie do Tybetu bardzo poszerzona „autonomia”, kto wie może nawet niepodległość, a "nowo-wyzwolone" państwo będzie żyło w pełnej symbiozie z Chinami, które wtedy nie będą już „ludowe”, ale będą państwem w pełni demokratycznym tak jak dzisiaj Rosja. Będzie tak jak miało być z państwami okupowanymi przez ZSRR. Nie żeby Rosjanom zupełnie nic się nie udało, ale niepotrzebne były takie „drobne” wpadki jak rząd Olszewskiego, czy prawie klęska całej koncepcji, czyli rząd PIS, ale ludzie radzieccy zdołali jakoś uratować przyjaźń polsko-radziecką, rosyjską. Prezydent Putin tak się ucieszył ze słusznego wyboru Polaków, że nie mógł się powstrzymać ze zniesieniem embarga na polską żywność, a nasz premier poeciał na Kreml z podziękowaniami jak za dawnych „dobrych” czasów PRL kiedy było miło i spokojnie. Jak widać przyszłość państwa Tybet nie jest taka czarna jakby się mogło wydawać. Odzyskają Tybetańczycy niepodległość, ale dopiero wtedy gdy „oszołomy” takie jak Dalai Lama zostaną sprowadzeni do roli nic nieznaczącej w polityce grupki „rozrabiaczy”, tak jak w Polsce gdzie Adam Michnik jest „autorytetem moralnym” a Antoni Macierewicz wariatem i oszołomem, gdzie Aleksaner Kwaśniewski jest prezydentem z "klasą", a Lech Kaczyński przynosi wstyd nowej postępowej Polsce.A może nie warto upierać się przy "Rzeczypospolitej" w nazwie naszego państwa? To takie staroświeckie.
Inne tematy w dziale Polityka