Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha
176
BLOG

Paryż wart jest mszy, a PO-PiS Kaczmarka

Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha Polityka Obserwuj notkę 100

Jak blisko jest od przyjaźni do nienawiści - można by pomyśleć, słuchając i czytając, co mówią i piszą do siebie poprzez media Janusz Kaczmarek i Zbigniew Ziobro. Po obu stronach tonacja szybko zrobiła się niesmaczna.

Minister Ziobro zwołał konferencję prasową, na której pokazał się w swojej najsłabszej roli. Problem ze Zbigniewem Ziobrą jest bowiem taki, że im bardziej próbuje grać, tym mu to gorzej wychodzi. Przed kamerami nienaturalnie się usztywnia, zaczyna używać komicznie pompatycznego języka, wszystko to do niego nie pasuje, więc staje się mało przekonujący. Jego wczorajsze wyznania o tym, jakim to osobiście ciężkim okresem jest dla niego ten czas, gdy tak bardzo zawiódł go „człowiek, któremu ufał", nie przeszłyby w żadnej szkole aktorskiej. Ale to oczywiście wrażenia, nie mające wiele wspólnego z meritum sprawy.

Tylko że o meritum niczego się nie dowiedzieliśmy. Ziobro kilkakrotnie mówił, że nie zamierza uciekać się do emocji, ale do faktów, tylko że żadnych faktów nadal nie znamy. Może poza tym, o czym Ziobro wspomniał niby mimochodem, opowiadając o swoich rzadkich mocnych sporach z Januszem Kaczmarkiem - że Kaczmarek przyjął kiedyś w swoim gabinecie Jana Kulczyka. Taki szczególik dla podkreślenia, jakie to podejrzane kontakty miał Kaczmarek - dla przeciętnego wyborcy PiS to wystarczy. Wszak Kulczyk jest w nomenklaturze PiS symbolem złej, zepsutej i skorumpowanej klasy „możnych".

Wiele spraw, które już wyszły na jaw, nie składa się w tej sprawie w spójną całość. Są dwie zasadnicze wątpliwości.

Pierwsza: od samego początku nie wiemy, czy Kaczmarek jest oskarżany o to, że celowo przekazał informację o planowanej akcji Lepperowi, czy też o to, że stało się to przypadkiem. Jeśli prawdziwa miałaby być pierwsza wersja, trudno sobie wyobrazić, dlaczego były minister spraw wewnętrznych miałby to zrobić. Nikt do tej pory nie wskazał jakiejkolwiek zależności lub interesu, który kazałby mu ostrzegać Leppera. Chyba że Kaczmarek uznał - wiedząc wcześniej generalnie o toczącej się operacji, ale nie o tej konkretnej akcji - że służby posuwają się za daleko. Jednak nawet wtedy trudno sobie wyobrazić, żeby z jakichś idealistycznych pobudek miał Leppera ostrzegać.

Jeśli natomiast przeciek nastąpił przypadkiem, na zasadzie łańcuszka znajomości, to trudno zrozumieć działania takie jak przeszukanie mieszkania byłego ministra (w dodatku w czasie jego nieobecności) albo zapowiedź, że Ministerstwo Sprawiedliwości uniemożliwi mu powrót do zawodu prokuratora. Skądinąd - ze źródła stuprocentowo pewnego - wiem, że Kaczmarek i tak nie planował powrotu do prokuratury. Być może przewidywał przebieg wypadków?

W każdym razie, gdyby miała być mowa o przypadkowy przecieku, kaliber zastosowanych środków i ataku na Kaczmarka jest nieproporcjonalny.

Druga: czy Kaczmarek wiedział o akcji CBA? Czy miał prawo o niej wiedzieć? Kto wiedział jeszcze? Dziennik.pl podaje, że dowiedział się dzień wcześniej - i jest to zgodne z pragmatyką władzy. Jako zwierzchnik BOR musiał o akcji wiedzieć, ponieważ w przeciwnym wypadku mogłoby dojść do starcia między dwoma służbami. O tego typu operacji powinni jednak wiedzieć jedynie ci, którzy koniecznie muszą. Z różnych informacji, które już się pojawiają, wynika jednak, że być może wiedziało więcej osób. Mowa jest o Przemysławie Gosiewskim czy Zbigniewie Wassermannie. Jak to możliwe, że oni absolutnie nie są w kręgu podejrzeń?

Janusz Kaczmarek z kolei błyskawicznie przeszedł na stronę twardych wrogów obecnej władzy. To zwrot tak radykalny i bezprecedensowy, że nawet w jego sytuacji musi zaskakiwać. Niczego takiego nie widzieliśmy ani w przypadku Stefana Mellera, ani Radka Sikorskiego, ani Kazimierza Marcinkiewicza, ani tym bardziej Ludwika Dorna. Kaczmarek szybko znalazł wspólny język z „Gazetą Wyborczą", której mówi w wywiadzie, że „żyjemy w państwie totalitarnym". Tym stwierdzeniem przeskoczył nawet Wojciecha Olejniczaka, Jacka Żakowskiego czy Bronisława Geremka.

Problem w tym, że - jak celnie zauważył Ziobro podczas swojej konferencji - sam Kaczmarek do niedawna był w tym państwie jedną z najważniejszych osób. „Od kiedy jest to ręczne sterowanie prokuraturą?" - pytał Ziobro. - „Czy zaczęło się dopiero po odejściu Kaczmarka z funkcji prokuratora krajowego?".

Odpowiedź brzmi oczywiście: nie. Ale ze słów Ziobry wcale nie musi wynikać, że w takim razie nigdy go nie było. Jeżeli było - co jest poniekąd oczywiste, póki funkcje ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego są połączone - to i Kaczmarek musiał brać w nim udział. I pewnie brał, ale może nie miał ochoty brać na siebie wszystkich decyzji, którymi chciał go obciążać jego szef, który w ten sposób sam chciał pozostać czysty. To mógł być powód konfliktu.

Wczoraj dwukrotnie - najpierw w Tok FM, potem w Superstacji - spotkałem rozpromienionego Ryszarda Kalisza, który mówił - nie kryjąc specjalnie satysfakcji - że oto poszło na noże między dwoma panami, którzy wiedzą nawzajem mnóstwo o swoich grzeszkach. Rezultat takiego starcia może być arcyciekawy.

Coraz trudniej sobie wyobrazić, żeby sprawa mogła być wyjaśniona bez sejmowej komisji śledczej. Im bardziej prokuratura przekonuje, że ta komisja byłaby niepożądana, tym bardziej ja jestem przekonany, że jest właśnie potrzebna. Zwłaszcza, że częścią jej roli musiałoby być właśnie zbadanie działania samej prokuratury. A, jak wiadomo, nemo iudex in causa sua.

Ale - i jest to wielkie ALE.

Wczorajsze spotkanie Donalda Tuska z Lechem Kaczyńskim daje nadzieję na zupełnie nowe otwarcie. Komisja śledcza nie musiałaby powstać, nawet gdyby chciały za nią zagłosować wszystkie partie poza PiS. Wprowadzenie wniosku o jej powołanie do porządku obrad Sejmu zależy przecież od marszałka, a kto nim jest?

Tymczasem wygląda na to, że szala przechyla się na stronę szybszych wyborów.

Spotkanie Tuska z prezydentem trwało zaskakująco długo. Kto zna choć trochę Lecha Kaczyńskiego, wie, jaki ma on sposób rozmawiania. Jeśli czuje się w towarzystwie rozmówcy dobrze i swobodnie, potrafi zagłębić się w niezliczone wątki, dywagacje, dygresje, co każde spotkanie może przedłużyć o wiele minut. Warunek - dobra atmosfera. Z czasu trwania wczorajszego spotkania wnioskuję, że atmosfera musiała być dobra. Tusk zna Lecha Kaczyńskiego od lat, jeszcze z czasów gdańskich. Stosunki obu panów były od miesięcy bardzo chłodne, ale zdarzył się jeden czy dwa momenty, gdy mogli się dogadać. Teraz prawdopodobnie był kolejny.

Michał Kamiński i Donald Tusk zgodnie wspominali o tym, że czas do wyborów powinien być spokojny. To sygnał - bardzo ostrożny, ale jednak - że być może wraca myśl o koalicji PO-PiS, a w każdym razie, że obie strony takiego wariantu nie wykluczają i nie chcą sobie zamykać do niego drogi zbyt wojowniczą retoryką. Innym tego typu sygnałem jest nowy spot reklamowy PiS - nie antyplatformowy, ale wyłącznie reklamujący własne osiągnięcia.

Dla obu stron koalicja byłaby to najlogiczniejszym wyjściem, wziąwszy pod uwagę, że obecny układ sejmowy może się z grubsza powtórzyć w nowym parlamencie. PiS nie ma raczej powrotu do przymierza z LiS-em - mam nadzieję, że Jarosław Kaczyński zraził się ostatecznie do przymierzy z „ludźmi o marnej reputacji". Z kolei koalicja PO z LiD-em była wizerunkowo dla tej pierwszej partii bardzo ryzykowna, a na dodatek groziłaby kilkoma spektakularnymi odejściami.

Problem jest w czym innym: jak powrót do koncepcji PO-PiS-u przyjęliby wyborcy jednej i drugiej partii. Dla wielu wyborców PO rządy PiS - za sprawą takich tuzów sejmowej retoryki jak Stefan Niesiołowski czy Bronisław Komorowski - stały się synonimem bezprzykładnego psucia państwa i pełzającej dyktatury. Miejmy nadzieję, że nie wszyscy te bajdurzenia przyjmowali bezkrytycznie. Zawiedziona byłaby zapewne także część komentatorów, uważających Braci za zło, które należy z politycznej sceny wymazać raz na zawsze. Z tej strony na pewno wiele razy próbowano by wkładać kij w szprychy.

Z kolei wielu wyborców PiS jest przekonanych, że PO to partia sprzedajnych, skorumpowanych łotrów, sprzyjających „możnym". Ogromnie jestem ciekaw, co poczęliby tutejsi salonowi fanatyczni pisofile, gdyby PO-PiS stał się realną koncepcją. Jak ich znam, pewnie uznaliby posłusznie, że skoro Jarosław tak zdecydował, to tej linii należy bronić. I miejmy nadzieję, że do tego samego wniosku doszłaby większość mniej refleksyjnych wyborców PiS. Bo że ci bardziej refleksyjni nie mieliby nic przeciwko powrotowi do PO-PiS-u - nie mam wątpliwości.

Co dokładnie, poza wstępną datą wyborów, uzgodnili obaj panowie? Możliwe, że dogadali się w kwestii niepowoływania komisji śledczej. Można założyć, że nowe wybory niemal na pewno by tę kwestię zamknęły. Jednak tu warto wspomnieć cyniczne, ale politycznie mądre słowa Henryka IV: tak jak Paryż wart był mszy, tak realizacja PO-PiS-u warta jest zmiecenia pod dywan sprawy akcji CBA i odwołania Janusza Kaczmarka.

Udostępnij Udostępnij Lubię to! Skomentuj100 Obserwuj notkę

Oto naści twoje wiosło: błądzący w odmętów powodzi, masz tu kaduceus polski, mąć nim wodę, mąć. Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (100)

Inne tematy w dziale Polityka