Nikt by się nie spodziewał, że teczkę w IPN należy czytać ze słownikiem terminów żeglarskich, ale żeglarstwo to hobby, pasja i namiętność tytułowego bohatera. Łódka czekała dość daleko od Warszawy - na Zalewie Wiślanym. Miał też Skodę 105, ale trudności aprowizacyjne połowy lat osiemdziesiątych nie sprzyjały nawet krajowym podróżom. Za granicę wybierał się prywatnie i służbowo. Chociaż miał trzech braci, największą trudność sprawiało Struzikowi najęcie załoganta. Chciał też wyrobić sobie „Kartę pływań morskich”, ale stosowny wniosek utknął w trybach biurokracji wołomińskiej. Jednocześnie (kwiecień 1985 r.) Struzik starał się o wyrobienie paszportu na wakacyjną wizytę w USA.
W tym momencie do akcji wkracza oficer stołecznej Służby Bezpieczeństwa Grzegorz Ekiert. Jego zainteresowanie żeglarstwem wzięło się z potrzeb operacyjnych w dekanacie Śródmieście. Tytułowego żeglarza chciał poznać jak najszybciej w Wydziale Paszportów na ul. Krucza 5/11 właściwego dla mieszkańców Warszawy Śródmieście. Jednak Struzik zaniedbał obowiązku meldunkowego: mieszkał już na Powiślu, ale zameldowania jeszcze nie zmienił. W tej sytuacji wezwano go pisemnie do Pałacu Mostowskich - budynku Stołecznego Urzędu Spraw Wewnętrznych. Okazało się, że „Karta pływań morskich” to dokument wyjątkowy – stanowi jednocześnie paszport wielokrotny na wszystkie kraje świata, dobro absolutnie reglamentowane w PRL. Żeglarz z żeglarzem szybko się zrozumieli, zanotowano, że Struzik odnosił się do SB-eka przyjaźnie. Tłumacząc zmianę akwenu na „zagraniczny”, opisał mu benzynowe problemy z dojazdem nad Zalew, problemy ze sportową, ale łatwo wywrotną łódką „450”, która wymaga dwóch członków załogi. Nawet z kompletną załogą – sternik i szotman do foka i spinakera – zaliczyli z bratem kilka wywrotek. Aby jeszcze bardziej się zaprzyjaźnić, Ekiert zaproponował swoją kandydaturę na szotmana, chociaż nie pływał jeszcze na łodziach sportowych. Struzik kandydaturę w zasadzie przyjął, a przecież widzieli się po raz pierwszy w życiu. Zaznaczył, że ciężko mu wybrać się nad Zalew (czas i benzyna), ale „to da się zorganizować”. Żeby ustalić konkretny termin podał Ekiertowi swój telefon. W rozmowie poruszono niemniej ważny wątek wniosku o wydanie paszportu do USA. Struzik wybierał się tam zmuszony do towarzyszenia matce w odwiedzinach u rodziny. Dodatkowo narobił sobie kłopotu załączając do wniosku oryginalne dokumenty, potrzebne także do wniosku o wizę wjazdową. Poprosił więc Ekierta o ich wydostanie. Załogant zadeklarował, że nie tylko wydostanie dokumenty, ale sam je skseruje, kopie włączy do wniosku, nawet zajmie się przygotowaniem paszportu już na maj. Obydwaj wyszli z rozmowy bardzo zadowoleni, która cały czas toczyła się w dobrej atmosferze. Ekiert zobowiązał się przełożonym lepiej przygotować do następnego spotkania: poznać przepisy i procedurę wydawania „Karty pływań”; uzgodnić jak najszybsze przygotowanie dla Struzika karty i paszportu. Postanowił także wykorzystać zaproszenie sternika nad Zalew Wiślany. Jego działania zostały w pełni zaaprobowane przez przełożonych. Jednak żeglarze nie mieli takiej siły przebicia w biurokracji, na jaką liczyli. Musieli aż dwukrotnie pisemnie występować do pionu paszportów, mimo wskazania priorytetu w postaci potrzeb operacyjno-służbowych.
Ekiert do sternika mógł zadzwonić dopiero 21 maja, czyli trzy tygodnie po pierwszej rozmowie. W ręku miał oryginały dokumentów i paszport Struzika. Mimo obopólnej sympatii podczas rozmowy telefonicznej doszło do próby sił. Struzik nie chciał się spotkać na mieście tylko w Komendzie, aby sprawa miała charakter formalny. Ekiertowi zależało na jak największym zbliżeniu żeglarzy i przystał na spotkanie za pół godziny, ale przed budynkiem Komendy. Powiedział Struzikowi, że załatwiał jego bardzo skomplikowaną sprawę wyłącznie z sympatii i dla niego odstąpił od formalności obowiązujących wszystkich obywateli. Ekiert zaoferował Struzikowi paszport do ręki, bez wystawania w kolejce i zaoszczędził mu wycieczki do Wołomina. Wdzięczny Struzik wytłumaczył, że spotkania na mieście odmówił zaskoczony i nie ma nic przeciwko spotkaniu np. w jego mieszkaniu. Umówili się na spotkanie po załatwieniu formalności w ambasadzie amerykańskiej. Trzy dni później to sternik zadzwonił do szotmana z zaproszeniem do swojego mieszkania. Dopełnił już formalności urzędowych w ambasadzie i zarezerwował bilety w LOT, na które się zapożyczył. Porozmawiali ogólnie m.in. o żeglarstwie. Struzik oświadczył, że dopiero jesienią znajdzie czas na rejs, a Ekiert przypomniał o swojej kandydaturze na szotmana. Po trzech rozmowach Ekiert napisał przełożonym, że Struzik jest bardzo rozmowny, ale nie poruszał zasadniczych tematów, nie chcąc sobie go zrazić. Wysoko ocenił, że to Struzik do niego sam tak szybko zadzwonił. Zwierzchnicy zgodzili się na jego rejestrację w charakterze kandydata na tajnego współpracownika. W „raporcie o zarejestrowanie” Ekiert więcej wspomniał o przeszłości Struzika. Nigdy nie przejawiał poglądów wrogich władzy PRL. W 1978 r. przeprowadzono z nim rozmowę operacyjną przy okazji udziału w wypadku drogowym. W dokumentach nie podano, dlaczego rozmów (dialogu operacyjnego) nie kontynuowano. Z końcem wakacji odżyła chęć na żeglowanie i Struzik sam, pierwszy zadzwonił do Ekierta umawiając spotkanie w swoim mieszkaniu. Ekiert dołożył starań, aby spotkanie z kandydatem na tw ps. „Sternik” dobrze wypadło i pobrał z wołomińskiej SB jego dowód osobisty (zakaz wywozu dowodów osobistych obowiązywał jeszcze stosunkowo niedawno). Na miejscu okazało się, że do Struzika zwaliła się bez zapowiedzi rodzina. Sam gospodarz był zaskoczony odwiedzinami. Żeglarze zamiast planowania rejsu tylko wymienili paszport na dowód osobisty. W notatce służbowej Ekiert podkreślił, że Struzik nie zerwał z nim znajomości i był do niego dobrze nastawiony.
cdn.
Osoby zadowolone i niezadowolone z lektury proszę o klikanie na poniższe reklamy.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura