Maciej Rybiński Maciej Rybiński
205
BLOG

Wpływ piłki argentyńskiej na salon warszawski

Maciej Rybiński Maciej Rybiński Polityka Obserwuj notkę 24

Nie lubię określenia "salon" w odniesieniu do - istniejącej realnie - formacji umysłowej ideowych sierot zajętych krzykliwym i dość rozpaczliwym poszukiwaniem jednego stałego, trwałego i niezmiennego światopoglądu, którego można by się  uchwycić i trzymać już na zawsze. Sam nigdy nie używam pojęcia "salon". Jaki to salon? W Warszawie nie ma nie tylko salonu, nie ma nawet z kim iść na wódkę.


Gdyby Tomasz Wołek w swoim salonowym tekście w "Polityce" nie zaczepił mnie personalnie, nie zajmowałbym się tą dziwną konstrukcją salonu, zaludnionego jak wynika z tekstu przez samego Tomasza Wołka, pracowników Agory, Donalda Tuska i Hannę Gronkiewicz Waltz. Według Wołka to ten salon, znienawidzony i pożądany szturmują teraz zaciekle koniunkturaliści, karierowicze i ambitni nieudacznicy. Chcą do salonu, chcą wygryźć dotychczasowych mieszkańców, niedościgłą elitę, pięściami a może i sztachetą.


Mnie Tomasz Wołek, razem z Pawłem Lisickim, Ryszardem Legutką i Andrzejem Zybertowiczem umieścił gdzie indziej. Ani w salonie, ani wśród oblegającej go tłuszczy, tylko w przedsionku władzy, gdzie antyszambruję, podlegając nieuchronnej degradacji intelektualnej i moralnej i osuwając się do poziomu topornego propagandzisty.

Tak to widzi Wołek przez lufcik salonu. I to jest najpiękniejszy fragment jego tekstu, bo pokazuje fornalską, czworaczną mentalność jego autora. Tomasz Wołek uważa po prostu, że ja i inni przez niego wymienieni podlizujemy się aktualnej władzy dla kariery. Atakujemy - niech już wyjątkowo będzie- salon dla jakichś tajemniczych apanaży. Dla korzyści, szkoda, że nienazwanych.

Wołkowi do głowy przyjść nie może, bo niby skąd, że można mieć w jakiejś sprawie własne zdanie, i że to zdanie może być odmienne niż sąd Janiny Paradowskiej, Żakowskiego i samego Wołka. Za tym muszą się kryć jakieś ciemne interesy. Zresztą wielu idiotów tak uważa. Jak powiedział Wolter, nieszczesciem ludzi pióra jest to, że są oceniani przez idiotów. Otóż zapewniam Wołka, że ja, aby robić to, co robię od lat 39 - to znaczy uprawiać zawod publicysty i felietonisty nie muszę mieć żadnej urzędowej podpórki. Nigdy nie miałem. Demokratycznie wybrana większość sejmowa i rząd też się obejdą bez mojego wsparcia.

Oboje - rząd i ja - jesteśmy wobec siebie autonomiczni. Na tym polega wolnościowy system demokratyczny, że każdy może mówić i myśleć, co chce i tym się różni od salonu, gdzie snobizmy towarzyskie dyktują co wypada, a co nie. W salonie nawet lokaje skrępowani są etykietą. Ja nie jestem ani snobem, ani lokajem, czego Wołkowi też życzę, choć bez przekonania.


Nie potrzebuję podpórek urzędowych w żadnej sprawie i jestem pewny, że gdybym przez jakiś kaprys losu został naczelnym redaktorem którejś z gazet, położyłbym ją bez podpórek szybciej niż udawało się to Wołkowi ze wsparciem.

Tomasz Wołek sądzi, że piszę to, co piszę nie dlatego, że tak myślę, ale dlatego, że chcę awansować. A ja już bardziej awansować nie mogę. Nie ma awansu dla człowieka wolnego. Można tylko dać się zniewolić, na przykład kabotyństwem środowiskowym, co tak ładnie zademonstrował Wołek na łamach "Polityki". Podziwiam, ale nie zazdroszczę.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka