Na początek tzw. "legal disclaimer": nie mam się za wyrocznię, watykanistę, eksperta itp. To co piszę, to jedynie prywatne przemyślenia katolika, który z racji wykształcenia może się również nazywać teologiem.
Po pierwsze: Ratzinger jest wybitnym teologiem, co do tego jestem przekonany. Pytanie jednak, czy był właściwą osobą jako papież w trudnych czasach po śmierci Jana Pawła II? Nie podejmuję się wystawiać oceny, ale przypuszczam, że Joseph Ratzinger przyjmując wybór, sądził, że zawiera swoisty "deal" z kardynałami - że ci wybierając go, pomimo wieku i "nieprzebojowego temperamentu", będą go wspierać, uzupełniać. Tymczasem ten deal zupełnie nie zafunkcjonował - kardynałowie zrzucili na niego obowiązki, a sami pozostali w wygodnych dla siebie ramach, nie wychylili się poza myślenie charakterystyczne dla swojej "frakcji".
Co rozumiem przez "frakcję", a może raczej "opcję eklezjalną"? Wśród hierarchii dostrzegam kilka takich "opcji":
- Konserwatywna, czasem wręcz kryptolefebrystowska - jest to przekonanie, że kiedyś było dobrze, więc po co to zmieniać. Że trzeba cichaczem wycofać się z Soboru Watykańskiego II. To jest opcja całkowicie błędna - oparta na niedocenieniu przemian społecznych. Nie ma powrotu do społeczeństwa lat 50-tych, rewolucja kulturalna się zdarzyła i nie cofnie się. Problemem nie był Sobór Watykański II, który jakoby zburzył to, co dobrze funkcjonowało w Kościele. Problemem było zużycie się dotychczasowego modelu społeczeństwa (przyspieszone przez II wojnę światową) i zasadnicze przemiany społeczne. To, co Benedykt XVI nazywa "wiarą kulturową", czyli postawą "wierzę, bo inni też wierzą", odchodzi w przeszłość i nie można na tym budować przyszłości Kościoła.
- Liberalna. Mniej wśród kardynałów, raczej wśród biskupów i księży na Zachodzie. Przekonanie, że Kościół może się zaprzyjaźnić ze światem, że ewangelia jest tylko jakimś niejasnym przekazem, który można dowolnie interpretować. Ta opcja jest też całkowicie błędna. Z pewnością ewangelia nie jest niejasnym przekazem, który może raz znaczyć coś jednego, innym razem - coś innego! Oczywiście ewangelia zakłada "inkulturację", tzn. zastosowanie prawdy przekazanej przez Jezusa do konkretnych warunków kulturowych i społecznych, ale nie oznacza to, że np. pewnego dnia znikną normy moralne, bo dana kultura ich nie akceptuje.
- Tzw. BMW (bierny, mierny ale wierny). To jest większość. Ważne, żeby się nie wychylać, żeby przeczekać, w końcu wszystko się uspokoi i jakoś to będzie. Ta opcja jest niegroźna, gdy stanowi mniejszość, ale staje się tym groźniejsza, im większy procent hierarchii ją wyznaje, a niestety obecnie jest to opcja dominująca. Najgorsze jest to, że próby zwracania uwagi osobom reprezentującym tę opcję na problematyczność ich postawy spotykają się z gwałtowną reakcją, z przekonaniem, że oto jakiś "buntownik" próbuje podważać wszystko, co uświęcone tradycją. A jednak Królestwo Boże należy do "gwałtowników", nie do biernych. A "tradycja", czyli status quo, to nie to samo co "Tradycja", czyli niezmienny depozyt Objawienia.
- Opcja duszpasterska. Tu niestety nie ma jedności, ale różne koncepcje, jak "odzyskać" wiernych. Jest to opcja w zasadzie słuszna, ale czy wystarczająca na dzisiejsze czasy?
- Opcja ewangeliczna. To byłaby najwłaściwsza odpowiedź na dzisiejsze czasy, ale słabo reprezentowana wśród hierarchii. To powrót do radykalizmu ewangelicznego - "tak, tak, nie nie". Ale nie chodzi o zasklepienie się w "tradycji", tylko właśnie o radykalizm ewangeliczny. Zawierzenie osobie Jezusa Chrystusa, prawdziwe życie w relacji do Jezusa (wręcz: upodobnienie się do Chrystusa!), odważne głoszenie ewangelii. Mniej "plantatio Ecclesiae", więcej "evangelizare". Umacnianie Kościoła ma sens tam, gdzie ludzie są całym sercem przekonani do Jezusa, tymczasem w obecnym Kościele (może z wyjątkiem Azji) podstawowym problemem jest to, że ludzie nie są przekonani. Z jakichś powodów - kulturowych, egzystencjalnych, "ubezpieczenia na wieczność" związani są z Kościołem, ale bez przekonania.
Paradoksalnie, Benedykt XVI wahał się między opcją konserwatywną a ewangeliczną, co widać w jego różnych dokumentach (nawet w przemówieniach do księży czy do kurii!), ale z racji wieku i temperamentu nie miał siły, żeby tę opcję ewangeliczną wystarczająco mocno propagować. Przykładów tego ewangelicznego przekonania jest wiele, z ostatnich: homilia z ostatniego Wielkiego Czwartku (Msza Krzyżma) lub Lectio Divina dla kapłanów z diecezji rzymskiej czy też Orędzie na Światowy Dzień Misyjny 2012.
Można wręcz sądzić, że Benedykt XVI traktował konserwatyzm tylko jako swoistą przeciwwagę dla groźnego liberalizmu, sam natomiast był przekonanym zwolennikiem "opcji ewangelicznej". Problemem było to, że czym innym jest kwestia intelektualnego wyboru, (tzn. mocne przekonanie, że coś jest prawdą), a czym innym - siła woli pozwalająca to przekonanie przekształcić w czyn. Benedykt jest typem intelektualisty, a nie działacza, dlatego też jego posługa papieska była zbyt słaba (przede wszystkim dlatego, że nie znaleźli się współpracownicy, przekuwający jego nauczanie na praktykę życia kościelnego!).
Podsumowując: myślę, że Papież zdecydował się ustąpić, ponieważ zdał sobie sprawę, że nie jest w stanie dalej kierować Kościołem w sposób adekwatny do wyzwań, jakie stawiają obecne czasy. W pewnym stopniu miał odpowiedź na te czasy: odnowa wiary jako relacji z Jezusem (ale także jako świadoma wiara, rozumiejąca treść przekazu Dobrej Nowiny), jednak brakowało mu dynamiki i współpracowników zdolnych tę odpowiedź zrealizować w praktyce. Świadomość, że wyzwania narastają, natomiast własne siły słabną, kazała mu podjąć tę trudną decyzję, która jest jednocześnie wezwaniem Kolegium Kardynalskiego do wyjścia z postawy bierności i bezczynnego oczekiwania. Co dalej? To zależy, czy kardynałowie zrozumieją i podejmą to wyzwanie, czy też zdecydują się wziąć w leasing jakieś BMW "dopasowane do potrzeb i gustów klienta".
Jesteśmy jak świnki morskie, a świat to laboratorium, które testuje nas w każdym momencie
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura