Wybrali się w drogę i przyszli do pewnego miasteczka samarytańskiego, by Mu przygotować pobyt. Nie przyjęto Go jednak, ponieważ zmierzał do Jerozolimy. Widząc to, uczniowie Jakub i Jan rzekli: „Panie, czy chcesz, a powiemy, żeby ogień spadł z nieba i zniszczył ich?” Lecz On odwróciwszy się zabronił im. (Łk 9,51-62)
Stulecie warszawskiej Zachęty trafiło do mediów głównie za sprawą kawaleryjskiej szarży Daniela Olbrychskiego na portrety przystojnych Nazistów Piotra Uklańskiego oraz akcji ratunkowej podjętej przez dwoje prawicowych posłów wobec rzeźby La nona ora Maurizia Cattelana, przedstawiającego papieża Jana Pawła II przygniecionego wielkim meteorytem. Spontaniczni widzowie-preformerzy tak często włączali się wtedy w pracę preformujących artystów, że ówczesna dyrektorka narodowej galerii, Anda Rottenberg, zaczęła się niepokoić o stan ekspozycji i publicznie zapewniać o szczerych intencjach autorów wystawianych dzieł.
Braciom Janowi i Jakubowi przydarzyło się coś podobnego w Samarii. W czasie podróży do Jerozolimy Chrystus wysłał ich przed sobą, żeby przygotowali mu nocleg w pewnym samarytańskim miasteczku, ci jednak wrócili z niczym, bo mieszkańcy okazali się niegościnni. Jakub i Jan chcieli pomścić tę niegościnność gromem z jasnego nieba, na szczęście Chrystus im tego zabronił, chroniąc ich tym samym od nieuniknionej śmieszności. Zadurzeni w greckich mitach o gromowładnych bogach i obrażeni na świat, który po raz kolejny zawiódł ich wyobrażenia, mogli być groźni. Nie dla samego świata, bo z braku magicznych mocy nie byli w stanie go skrzywdzić tak, jakby chcieli, ale groźni dla siebie i dla ewangelii, bo nawet słaby, nieustępliwy gniew rodził w nich rozdrażnienie i bezradność, a te już bez trudu potrafiły zniweczyć każde możliwe dobro -- to, którego potrzebowali Samarytanie, i to, które mogło przyjść na świat tylko podczas modlitwy.
Jezus nadał obu gniewliwym braciom grecki przydomek Boanerges, synowie gromu. Mieli go zapamiętać do końca świata i nigdy nie zapomnieć, czego im zakazano. Do tej pory to raczej człowiek nazywał Boga „gromowładnym” i w chwilach słabości zaklinał Go na wszystkie świętości, prosząc srogie niebo o pomoc w zemście. Na kartach Ewangelii Bóg zdemaskował te nieumiarkowane skłonności jako czysto ludzkie i nakazał człowiekowi się ich wyrzec. Prawdziwie niebo jest spokojne, wolne od elektrycznych wyładowań, dlatego Bóg pragnie, żeby i człowiek wyzbył się władania gromami – nawet w pragnieniu.
Maurizio Cattelan tej lekcji chyba nie odbył. Zasłynął w świecie jedną ironiczną rzeźbą i kilkoma ekscesami w europejskich galeriach. Ci, którzy wierzą, że spokój nieba może się skutecznie udzielić ziemi, powinni koniecznie zobaczyć Jaśniejszą od gwizd nowozelandzkiej reżyserki Jane Campion. Biograficzny film o utalentowanym angielskim poecie Johnie Keatsie i jego muzie Fanny Brawne właśnie wchodzi na ekrany polskich kin i z powodzeniem można się na niego wybrać z całą rodziną, bo w niczym nie przypomina na wpół dzikiego Fortepianu. Bliżej mu do pamiętników ambitnej pensjonarki lub do ascetycznej Thérèse Alain'a Cavaliera nagrodzonej przed laty w Cannes razem z Misją Rolanda Joffé.
Dziennik Polski, 26-27 czerwca 2010.
Inne tematy w dziale Rozmaitości