Kampanie wyborcze pachną prochem strzelniczym i metafizyką. Dobro walczy tu ze złem o rację bytu i rację stanu. Komunizm nie lubił takich pojedynków, brzydził się metafizyką, dlatego serwował masom ludowym logiczne disco polo w postaci tzw. ordynacji proporcjonalnej w okręgach wielomandatowych, w kwietniu 1997 r. zdołał je nawet wpisać naszymi własnymi rękami do Konstytucji RP. Pomimo tych wybryków nawet dzieci w Polsce wiedzą, że proporcjonalność ordynacji porporcjonalnej jest znacznie mniej proporcjonalna niż proporcjonalność ordynacji większościowej, czyli jednomandatowej, a nadto, że wielomandatowość sama z siebie prowadzi do autarkii władzy, przed którą powstrzymują ją jedynie -- dość zresztą nieskutecznie -- kruczki matematyczne panów d'Hondta i St. League'a. Na szczęście mamy w Polsce wybory prezydenckie, w drugiej turze najzwyczajniej w świecie jednomandatowe, a to daje nam niepowtarzalną okazję do odpoznania reguł starej poczciwej metafizyki. Obserwując przed laty jedną z naszych kampanii prezydenckich, napisałem bajkę, która chyba i w tym roku okaże się prawdą. (k. m.)
Wybory na wysokościach
Pewnego razu aniołowie w niebie postanowili wybrać swojego prezydenta. Początkowo pomysł ten wzbudził niejakie zamieszanie w anielskich szeregach:
– To pachnie pychą – mówili jedni.
– Do czego to prowadzi? – zastanawiali się drudzy.
Wielu aniołów spodziewało się, że Bóg sprzeciwi się idei wyborów, podobnie jak troskliwa matka sprzeciwia się niemądrym pomysłom swoich dzieci. Ale Bóg postąpił inaczej. Bez wahania zgodził się na wybory. Wiedział bowiem, że aniołowie już wkrótce będą musieli lepiej się zorganizować, bo w związku z planem Alfa i Omega przypadną im w udziale nowe zadania, a tych nie wypełnią dobrze, jeśli wprzódy nie nauczą się współpracy na polu społecznym.
– Aniołowie muszą nabywać cnót politycznych – pomyślał głośno Bóg i postanowił, że kampania prezydencka będzie na początek niezłą próbą.
Słowo się rzekło i aniołowie natychmiast rozkręcili machinę wyborczą. Ponieważ od początku było jasne, że do fotela prezydenckiego muszą kandydować wszelkie żywe duchy, bo bez tego demokracja nie byłaby doskonała, a w niebie, jak wiadomo, nie popiera się niedoskonałości, dlatego kampanię wyborczą rozpoczęto od zbierania podpisów na listach wszystkich kandydatów jednocześnie. Koszty kampanii miały być ograniczone do minimum, dlatego każdy z aniołów osobiście zbierał podpisy na swej własnej liście. Nie myśl jednak, Drogi Czytelniku, że trwało to długo. Wprawdzie zastępy anielskie są nieprzeliczone, a samym aniołom, podobnie jak nam, nie zawsze łatwo jest podjąć właściwą decyzję, jednak istoty czysto duchowe są nieporównanie szybsze od nas. Porównywać anielskie podejmowanie decyzji z naszym, to tak, jakby porównywać naszą i ich cierpliwość. Zbieranie podpisów na listach wyborczych odbyło się praktycznie w jednej chwili i przyniosło zgoła nieoczekiwane rezultaty.
Okazało się mianowicie, że prawie wszyscy aniołowie uznali się za niegodnych sprawowania urzędu prezydenckiego i dlatego zrezygnowali ze zbierania podpisów na swoich listach. Natomiast prawie wszyscy złożyli swój podpis na liście jednego z dwu wybitnych archaniołów, którzy tym samym stali się głównymi faworytami wyborów. Byli to archaniołowie Michał i Lucyfer. Kilku innych kandydatów zebrało łącznie nie więcej niż parę procent głosów, toteż oceniwszy roztropnie swoje szanse wyborcze, zrezygnowali z dalszego kandydowania i czym prędzej wezwali swoich zwolenników do siedemdziesięciosiedmiodniowego postu w imię wspólnego dobra.
Prawdziwa kampania wyborcza rozpoczęła się dopiero teraz. „Prawdziwa” także w tym sensie, że miała ona dać aniołom prezydenta na całą wieczność, aniołowie bowiem, w odróżnieniu od nas, jeśli już kogoś wybierają, to na zawsze. Wybór nie był jednak łatwy.
Podczas spotkań przedwyborczych okazało się bowiem, że obaj kandydaci prezentowali się znakomicie i obaj przedstawili bardzo podobne programy polityczne. Niemal jednogłośnie zapowiadali, że uczynią wszystko, aby administrację niebieską zdecentralizować zgodnie z wolą Bożą i zasadą subsydiaryzmu. Zasada ta bywa nazywana także „zasadą pomocniczości”, gdyż mówi o tym, że wzajemna pomoc jest jednym z najdoskonalszych wynalazków Nieba, a już na pewno jest zdecydowanie lepsza od zasiłków ze centralnej kasy, które niejednego potrafią zamienić w życiowego niedorajdę. Istotę zasady pomocniczości trafnie ujmuje znane przysłowie pasterskie, w myśl którego dobry pasterz nie powinien przeszkadzać owcom w skubaniu trawy, powinien natomiast zawsze szukać zagubionych.
– Wprowadzając w życie zasadę pomocniczości – zapewniali obaj kandydaci – będziemy mogli wydoskonalić się w cnocie odpowiedzialności za bliźnich, a także lepiej poznamy nieprzebrane dary Łaski, które dotychczas nawet w Niebie udało się rozpoznać tylko w niewielkim stopniu.
Każdy z kandydatów obiecywał popierać oddolną inicjatywę oraz sprzyjać pomnażaniu indywidualnych talentów. Każdy wreszcie z jednaką mocą podkreślał potrzebę solidarności i wzajemnego zaufania, a zwłaszcza wielkoduszności, która od niepamiętnych czasów utrzymuje Niebo w stanie nadzwyczaj dobrym. Tak więc na pierwszy rzut oka w programach obu kandydatów nie było widać większych różnic.
Dopiero po uważnym wsłuchaniu się w ich przemówienia, można było dojść do wniosku, że intencje Michała i Lucyfera nie są identyczne. Nie sposób wszystko nazwać po imieniu, ale odnosiło się wrażenie, że archanioł Lucyfer wyraźnie czegoś się boi, natomiast archanioł Michał sprawiał wrażenie, że myśli absolutnie o wszystkim, tylko nie o sukcesie wyborczym. O ile Lucyfer sugerował delikatnie słuchaczom, że same wybory mogą stać się zarzewiem piekielnych napięć między Zastępami, o tyle Michał ni stąd ni zowąd przebąkiwał, że „nie ma róży bez kolców” lub też że „honory często zmieniają obyczaje”. Lucyfer, jak się wydawało, najwyraźniej liczył na to, że zła można będzie uniknąć pod warunkiem, że wszyscy będą myśleli, czuli i wybierali tak samo – wzywał zatem do bezwzględnej jednomyślności; tymczasem słuchając Michała nie zawsze było wiadomo o co mu chodzi, nikt jednak nie miał najmniejszej wątpliwości co do jednego, a mianowicie, że jeśli idzie o powodzenie swojej kampanii, to Michał może liczyć wyłącznie na pomoc Boską.
Lucyfer apelował o uśmiech, a jego głos był ciepły jak nagrzany kamień, tymczasem głos Michała nie dość, że dźwięczał w uchu jak wyostrzona kosa, to jeszcze niekiedy urywał się głucho i tą ciszą świdrował słuchacza. Mówiąc najprościej, Lucyferowi najwyraźniej zależało na tym, żeby przypadkiem nikt nie wybrał źle, natomiast Michał martwił się wyłącznie o to, żeby wszyscy wybrali dobrze.
Lucyfer fotografował się zawsze na tle Słońca, dzięki czemu sam pozostawał jakby trochę w cieniu, bo jak mawiał, „lubi blask niedostępnej (póki co) Prawdy”. Z kolei na plakatach Michała widniała Droga Mleczna, symbol Nieskończonego Dobra, którego on sam nie przesłaniał, będąc bytem z natury krystalicznie przezroczystym. Dziś moglibyśmy powiedzieć, że Lucyfer odwoływał się do ideałów oświeceniowych, co do pewnego stopnia wyrażało jego hasło wyborcze: „Wybierz Światło!” Natomiast ideały Michała były bardziej franciszkańskie, a może nawet trochę rojalistyczne i streszczało je hasło: „Któż jak Bóg?”
Bez wątpienia o końcowym wyniku kampanii zadecydowało stanowisko, jakie obaj kandydaci zajęli w ostatniej chwili względem Planu „Alfa i Omega”. Archanioł Lucyfer zwracał uwagę na ukryte w tym planie „zwiększone niebezpieczeństwo zaistnienia błędu” i proponował unikać tego planu za wszelką cenę, a już za żadne skarby świata nie chciał się pod nim podpisać. Tymczasem archanioł Michał, wręcz przeciwnie, podpisał się obiema rękami pod wszystkimi wersjami planu, w tym również pod jego najbardziej kontrowersyjną wersją, która przewidywała Misję Naprawczą.
I jeszcze nie wysechł dobrze niebieski atrament w Michałowym podpisie, a już było wiadomo, że Michał cieszy się zdecydowanie większym poparciem niż jego kontrkandydat. Oznaczało to, ni mniej ni więcej, że został on tym samym wybrany na Prezydenta całej Niewidzialnej Społeczności. Wiwatom i radości nie było końca. Sam Pan Bóg jako pierwszy uściskał Michała potrójnie, a wszystkie Chóry wyśpiewały mu znakomicie kontrapunktowane „Amen”, to samo, które dzisiejsza astrofizyka opatruje nieco bardziej prozaiczną nazwą: „promieniowanie tła”.
Nie wiadomo natomiast dlaczego na ceremonii inauguracyjnej nie pojawił się Lucyfer. Chodzą pogłoski, że zmienił sobie imię i że dla swoich kompanów jest teraz Lucyperem oraz że nadal wraz ze swoim sztabem uparcie prowadzi kampanię wyborczą, ale wielu Aniołom to po prostu nie mieści się w głowie. W każdym razie w Niebie wszelki słuch po nim zaginął.
Jednak o Lucyperze często mówią o ci z Aniołów, którzy pracują na Ziemi. Podobno mają tam ciągle mnóstwo roboty, bo Ziemianie często zachowują się tak, jakby głosowali właśnie na Lucypera (i to po kilka razy w ciągu tego samego dnia!), a potem, co dla Ziemian jest dość symptomatyczne, nawet nie chcą się przyznać jaki głos wrzucili do urny wyborczej.
Sama urna jest dość szczególna. Ziemianie stale noszą ją ze sobą, a dokładniej: noszą ją pod mostkiem, nieco po lewej stronie. (Ten brak symetrii ma pomóc Ziemianom w zachowaniu równowagi, bowiem Ziemianie są z natury skłonni do skręcania w lewo, ale, niestety, jeszcze bardziej skłonni są do przekory, toteż lewostronne umieszczenie urny, ma im pomóc w zachowaniu prawości). Dziwne jest też samo głosowanie. Głos może wrzucić do urny tylko jej właściciel, ale o tym jaki to jest głos, bardzo często właściciel decyduje wspólnie z innymi. Naturalnie, nie zawsze dobrze na tym wychodzi. Niezależnie od tego, właściciel może w każdej chwili otworzyć swoją urnę, aby dokładnie policzyć głosy oddane w ostatnim czasie. Ziemianie nazywają to otwieranie „rachunkiem sumienia”, ale, rzecz dziwna, posługują się nim nadzwyczaj rzadko. Więcej jeszcze, właściciel urny może niemal w każdej chwili unieważnić złe głosy, już to serdecznie za nie żałując, już to – w cięższych przypadkach jest to koniecznie – uciekając się do sakramentalnego otwarcia urny przed Bogiem, ale to nie jest na Ziemi, niestety, zbyt popularne. Nie trudno się zatem domyśleć, że Aniołowie pracujący na Ziemi mają pełne ręce roboty.
Muszą stale pilnować, żeby nikt nie fałszował kart do głosowania, żeby było ich pod dostatkiem i żeby Lucyper i jego kolesie nie prowadzili kampanii wyborczej za blisko samej urny. Anielscy ochroniarze nie mają ani chwili spoczynku. Ziemianie co prawda z wiekiem robią się trochę ostrożniejsi w słowach i w czynach (choć nigdy w myślach!), ale z chwilą narodzin każdego nowego Ziemianina całą robotę trzeba zaczynać od początku.
Inne tematy w dziale Rozmaitości