Część biskupów nie chce, by księża dowiadywali się, co krytycznego o Kościele piszą gazety, dlatego KAI przestała rozsyłać poranny przegląd prasy -- twierdzi Ewa K. Czaczkowska w dzisiejszej "Rzepie" (Media źle piszą o Kościele?, "Rz" 3.07.2010).
Biskupi mieli wyrazić swoje zaniepokojenie serwisem prasowym Katolickiej Agencji Informacyjnej podczas marcowych obrad polskiego episkopatu i dojść do wniosku, że poranny serwis prasowy KAI, zawierający głównie wyimki z prasy świeckiej, promuje krytykę Kościoła. Nie wszyscy biskupi byli tego zdania, opinię przeciwną miał wyrazić m.in. abp Henryk Muszyński, jednak pod wpływem tych opinii KAI z początkiem lipca zaprzestała rozsyłać swoj biuletyn do 6 tys. prenumeratorów, wśród których przeważali księża. Ewa Czaczkowska pisze jednak, że prenumeratorzy ślą teraz protesty do agencji i domagają się przywrócenia serwisu, który już wcześniej opłacili.
Analiza
Powyższa informacja kryje w sobie pewien wątek sensacyjny. Przypuszczam, że jedym z motywów decyzji KAI była kalkulacja ekonomiczna. Liczba prenumeratorów nie była wielka, a odbiorcy stanowili zwartą, niszową grupę, więc na pewno rozsyłali biuletyn znajomym, zmniejszając tym samym potencjalne dochody agencji. Dystrybucja pism elektronicznych jest nowym zjawiskiem rynkowym, a każdy typ odbiorców wymaga innego typu promocji, innego typu dystrybucji i co najważniejsze, wielowariantowego wyprofilowania produktu, bo właśnie ta cecha zapewnia sukces na rynku usług. Widomości ważne dla jednej grupy odbiorców, niekoniecznie muszą być wiadomościami najbardziej atrakcyjnymi dla innej grupy.
Treść periodyku także mogła mieć swoje znaczenie. Przeglądałem ten biuletyn okazjonalnie i co najmniej dwie rzeczy budziły moje zdziwienie.
Pierwsza, to duża ilość cytatów i streszczeń z "Naszego Dziennika" i "Gazety Wyborczej", a więc pism znajdujących się na przeciwstawnych biegunach zarówno pod względem ideowym, jak i rynkowym, oraz stosunkowo niewielka ilość streszczeń z tytułów lokujących się w środku rynku, ideii, kultury, a tym samym w głównym nurcie chrześcijańskiego życia. Mam też wrażenie, choć mogę się mylić, bo biuletyn znam słabo, że inormacja o zawartości periodyków katolickich, takich jak osławiony "Tygodnik Powszechny", masowy "Gość Niedzielny", "Niedziela" czy "Przegląd Katolicki", pojawiały się tam rzadko, zaś informacji o ambitnych miesięcznikach (choćby takiej, jaką podają ich redakcje w artykułach wstępnych) w ogóle tam nie było.
Drugie moje zdziwienie dotyczyło treści. Informacje były przekazywane niemal bez żadnego komentarza. Ministerstwa, urzędy publiczne, specjalistyczne służby i wielkie koncerny przygotowując swoje serwisy prasowe stosują zazwyczaj nie tylko wyrafinowany mechanizm selekcji, posługując się przy tym różnymi kategoriami reprezentatywności, ale także same w aktywny sposób odnoszą się do redagowanego metariału. Taki jest przecież sens podobnych serwisów prasowych. Ingerencja nie dotyczy tam samego tekstu, ale jest rodzajem mini komentarza lub autorskiego tytułu, czy choćby tylko pytajnika postawionego nad cytowanym materiałem prasowym. Umiejętne zestawienie treści pochodząych z różnych źródeł samo w sobie może być bardzo wymownym komentarzem. Takiej pracy w biuletynie KAI chyba zabrakło. Aby ją dobrze i szybko wykonać, agencja musiałaby zapewne dysponować większym zespołem redaktorów.
Brak krytycznego stosunku do relacjonowanych treści uderzył mnie najbardziej, gdy znajomi przesłali mi fragment biuletynu KAI zawierający streszczenie artykułu zamieszczonego w lewicowym "Przeglądzie" (prawicowe pisma ponoć nigdy w tym biuletynie się nie zjawiały), w którym syn znanego w Krakowie, nieżyjącego już lekarza Zdzisława Marka, zachwalał książkę wydaną bodaj przez Wydawnictwo Lekarskie na podstawie materiałów zebranych przez jego ojca. Zdzisław Marek tymczasem był typem spod ciemniej gwiazdy. Jako ekspert sądowy wykonywał bezwzględnie polecenia SB, terroryzując lekarzy, łamiąc sumienia, kariery i prawo, a nadto pokpiwał sobie z cierpienia katowanych członków opozycji. Jego rola w obdukcji ciała Staszka Pyjasa czy pobitego i torturowanego ks. Tadeusza Zaleskiego jest w Krakowie powszechnie znana. Marek zachował status wiarygodnego eksperta sądowego w wolnej Polsce, m.in. dzięki wstawiennictwu Jana Widackiego, wiceministra spraw wewnętrzych w rządach Mazowieckiego i Bieleckiego. Relacjonowanie przez katolicki biuletyn książki zawierającej drwiny z ludzkiego cierpienia, ubrane w szaty rzekomej rzetelności naukowej, uważam za skandaliczne, a brak komentarza i zmysłu krytycznego w odniesieniu do podobnych njusów jest chyba czymś więcej niż tylko brakiem profesjonalizmu.
Wnioski
KAI powinna jak najszybciej wznowić swój biuletyn prasowy, ale zdecydowanie zmienić jego profil. Do tej pory sprawiał on wrażenie osobliwej hybrydy, odpowiadającej być może kilku osobom, spośród grona założycieli agencji, nie oddającej jednak należycie ani bogactwa rynku, ani różnorodności opinii w samym społeczeństwie, a jeszcze poważniejszym brakiem był całkowity brak opinii własnych, jakie katolicka agencja miała prawo wyrazić lub choćby zasygnalizować w swoim serwisie.
Rozwiązanie obecnej trudności może iść w kierunku kilku wzajemnie wykluczających się rozwiązań. Biuletyn albo wcale nie będzie się ukazywał, albo pojawi się w postaci infantylnej, przypominającej dość popularne w Polsce i w USA pisma katolickie, które z zasady piszą wyłącznie pozytywnie o sprawach Kościoła (żeby, jak twierdzą, zrównoważyć nadkrytyczne opinie pojawiające się we wszystkich innych mediach), może wreszcie wrócić w nowej, dojrzalszej postaci, która pozwoli jego czytelnikom zarówno zapoznać się najbardziej aktualnymi treściami prasowymi, jak i znaleźć wśród nich trzeźwy umiar, który jest przecież najbardzej powszechnym, najbardziej katolickim głosem prawdy.
Inne tematy w dziale Rozmaitości