"Marto, Marto, troszczysz się i niepokoisz o wiele, a potrzeba mało albo tylko jednego. Maria obrała najlepszą cząstkę, której nie będzie pozbawiona". (Łk 10, 38-42)
Kilka lat temu podczas sympozjum w Jenie zdarzyło mi się mieszkać hotelu wystylizowanym na lata trzydzieste. W historii Niemiec ten okres obciążony jest symboliką nazistowską, ale amerykański inwestor, który kupił ten hotel zaraz po upadku z NRD, nie popełnił żadnego faux pas; wystylizował swój nabytek na lata trzydzieste za Oceanem. Meble z epoki, portrety dawnych gwiazd Hollywood, a w łazienkach nieodzowne czernidło do włosów. Za Oceanem lata trzydzieste to już prehistoria. Młodzi Amerykanie patrzą na modę z czasów Ojca Chrzestnego prawie tak, jak my na ciżemki i puklerze Juranda ze Spychowa.
Pod pewnym względem Amerykanie mają więcej szczęścia od nas. Stylizując się na lata trzydzieste, a nie, jak my, na Grunwald, mogą obejrzeć stare filmy z Garym Cooperem i Gretą Garbo, aby na własne oczy dostrzec to, czego nam nie jest w stanie podpowiedzieć wyobraźnia ani nawet Sienkiewicz. W pierwszych udźwiękowionych filmach znajdują spokój, którym emanują wielkie gwiazdy, a anwet zwykli gangsterzy, a który znacznie trudniej znaleźć gapiąc w lustro, bo u nas i za Oceanem widać w nim dokładnie to samo: niepewność i lekkie zdenerwowanie.
Przekonanie, iż kiedyś było lepiej, towarzyszy ludzkości od dawna, ale w naszej epoce jest chyba częstsze niż kiedyś i chyba uzasadnione. Vincent van Gogh w liście do Emila Bernarda pisał o „tępych narzędziach, jakimi są nasze nowoczesne, znerwicowane i otępiałe mózgi” niezdolne pojąć Jezusa Chrystusa. Autor melancholijnych portretów Alrezjanek żył w przekonaniu, że życie duchowe współczesnych wygląda gorzej niż życie duchowe rówieśników Szekspira i Rembrandta. C. S. Lewis w jednym z esejów zasugerował, że rajski Adam miałby spory problem w porozumieniu się ze współczesnym człowiekiem, który z punktu widzenia biblijnego raju mówi zbyt szybko, zbyt nerwowo i dość bezmyślnie.
Jedną z najważniejszych cech ewangelii jest możliwość powrotu do kontemplacji. Realistyczna i bardzo praktyczna procedura przebaczenia grzechów opisana na kartach każdej z czterech ksiąg przywraca ludzkiemu duchowi stan, w którym zyskuje on łatwiejszy dostęp do wartości fundamentalnych, takich jak miłość, dobro, pokój i samo istnienie. Wyposażony w zdolność do rozpoznawania tych wartości w otaczającym świecie, duch ludzki jest w stanie odróżnić je od ich zaprzeczeń, a w konsekwencji jest w stanie bronić tych wartości przed pozornymi dobrami. To nowe usposobienie nie jest dyspozycją trwałą, dlatego wierzący potrzebuje kontemplacji wydarzeń opisanych w ewangeliach, a nawet medytacji nad pojedynczymi słowami świętych teksów, gdyż to właśnie one, obok liturgii, stają się uprzywilejowanym sposobem obcowania z Bogiem.
Ewangeliczna kontemplacja zaczyna się mniej więcej tam, gdzie kończą się filmy z lat trzydziestych. Ten, kto się modli, już wie, gdzie chciałby pójść, wie, czego chce Bóg, więc i on chce chcieć tak samo. Wie także, że farba do włosów raczej mu tej drogi nie ułatwi.
"Dziennik Polski" lipiec 2010
P.S.
Dziękuje za wszystkie komentarze.
Przygotowując się do wieczornego kazania sięgnąłem do tekstu biblijnego i okazało się, jak to zwykle bywa, że mówi on znacznie więcej niż polskie tłumaczenie. Łukasz bardzo jasno mówi, że Marta powinna była słuchać Jezusa, a nie kręcić się po kuchni. Nie mówi, jak chce polski tłumacz, że "Marta uwijała się koło rozmaitych posług", ale raczej, że "rozproszała się (periespato) licznymi posługami (diakonia)", a dokładniej, że te posługi "odciągły ją" -- w domyśle -- od słuchania Jezusa. Marta chciała go słuchać, ale słuchała tylko jednym uchem. Słuchaczy w jej domu zapewne było wielu, Jan wspomina, że w domu rodzeństwa z Betanii Jezus regularnie wygłaszał nauki, a sąsiedzi i uczniowie schodzili się, żeby ich wysłuchać.
Jezus najprawdopodobniej od dawna znał Martę, Marię i Łazarza. Zawsze zwraca się do nich po imieniu jak do członków rodziny, bardzo więc możliwe, że gościł w ich domu jeszcze przed rozpoczęciem swej publicznej działalności, w czasie dorocznych pielgrzymek do Jerozolimy, bo szlaki pielgrzymkowe i związane z nimi miejsca postoju są trwałym elementem każdej kultury.
Po śmierci rodziców Marta, jako najstarsza z trojga rodzeństwa, miała na głowie cały dom. Kiedy zjawił się Jezus, zaczęła się zachowywać jak patriarcha Abraham, który podejmując w progach swego domu trzech tajemniczych pielgrzymów, rzucił się w wir pracy, żeby zastawić dla nich stół najprzedniejszym jadłem. Jezus zdystansował się do tej analogii. Tym razem to nie On był osobą, której należało usługiwać za stołem, ale to raczej On jak Abraham usługiwał innym, zastawiając dl nich stół słowa Bożego. Grupą trzech pielgrzymów, ważnych dla Jezus prawie tak jak Bóg, była trójka rodzeństwa z Betanii i każdy, kto jak my, uczestniczy w tym zdarzeniu.
Jezus komentuje postawę Marty słowami: "troszczysz się i martwisz o wiele, a potrzeba mało lub tylko jednego". Greckie merimnao (troszczę się) jest bardziej ambiwaletne od naszej troski, może bowiem oznaczać pozytywne, dojrzałe zatroskanie, ale także zatroskanie nadmierne, a także lęk o coś lub o kogoś, jak i zamartwianie się czymś. Autor ewangelii tym czasownikiem najprawdopodobniej chce oddać pozytywną wartość krzątaniny Marty, zaś kolejnym czasownikiem, turbadzo, opisuje jej zdecydowanie negatywny aspekt, czyli niepokojenie się, kłopotanie się czymś lub o coś. ("Nie turbuj się, waszmość", powiadał pan Zagłoba, zdradzając tym samym pewną predylekcję do starożytnych języków).
Lekarstwem na złą, nieuporządkowaną troskę jest wybranie "tylko jednego". (W greckim tekście brak jakiejkolwiek wzmianki nt. "mało lub tylko", które z niewiadomych przyczyn wprowadza polski tłumacz). Liczebnik eis, mia, en (jeden, jedna, jedno) użyty w dopełniczu (henos, mias, henos) może być tłumaczony ze wzmocnieniem, dlatego słowa Jezusa można oddać zwrotem: "potrzeba tylko jednego i tylko tego". Jezus rozwija te słowa nieco dalej, powiadając, że "Maria z wielu dóbr (de ten agathen) wybrała część (meros), która nie będzie jej odebrana". Wskazna przez Jezusa część (a więc nie cząstka, jak sugeruje polski tłumacz w nieuzasadnionym zdrobnieniu), może być także nazwana istotną częścią, bo rdzeń rzeczownika meris brzmi brardzo podobnie jak meros, część, sprawa. Ten sam rdzeń obecny jest zresztą także w troskach (merimna) Marty, które, jak możemy się domyślać, Marta przyjmuje bezkrytycznie i w całej rozciągłości, tymczasem Maria wybiera (ekseleksato) z nich tylko jedną część.
Grecki czasownik eklegomai (wybierać) sam wiele o sobie mówi, w przeciwieństwie bowiem do swego polskiego odpowiednika nie sugeruje brania czegokolwiek w ręce, ale raczej uważne czytanierzeczywistości (lego, czytam), a więc kontemplowanie jej i nazywanie poszczególnych jej składników po imieniu. Wolność i związany z nią wybór potrzebuje zatem uważnego namysłu, kontemplacji, a więc pracy podobnej do pracy biblijnego Adama nadającego imiona wszelkiemu stworzeniu, bo dopiero po wykonaniu tej pracy może stać się skutecznym działaniem, wkładaniem rąk we właściwe sprawy z należytą troską.
Zdarzenie w domu Marty, Marii i Łazarza jest do pewnego stopnia przeciwieństwem zdarzenia, jakie miało miejsce prawie dwa tysiące lat wcześniej pod dębami Mamre. Abraham stawał tam na głowie, żeby podjąć w swoim domu aniołów Boga, tymczasem Jezus spodziewa się, że cały ten zewnętrzny wysiłek sędziwego patriarchy i jego sług uda się przynajmniej na chwilę przenieść do ludzkiego wnętrza, aby tam poczynić stosowne przygotowania i w końcu spędzić ze sobą chćby kilka chwil. Człowiek potrzebuje takich spotkań ze swoim Stwórcą, pragnie ich w głębi ducha, a jednocześnie z powodu grzechu czuje się ich niegodny, a jeśli już na nich stawia, to z racji słabej znajomości języka, jakim mógłby porozumieć się z Bogiem, czy też może z braku cierpliwości i gotowości do pełnego zaangażowania się w to spotkanie, szuka byle okazji, by się od nich wymówić. Kuchnia, dzieci, praca, kariera, chwila dla siebie, zmęczenie, itp.
Przyjęcie Bożego przebaczenia, świadomy wybór Boga i samego czasu spotkania z nim, a wreszcie pełne zaangażownie własnego wnętrza, rozumu i uczuć, wyobraźni, pozytywnych i negatywnych doświadczeń to warunki udanej modlitwy.
Inne tematy w dziale Rozmaitości