„Kiedy się modlicie, mówcie: Ojcze, niech się święci Twoje imię; niech przyjdzie Twoje królestwo. Naszego chleba powszedniego dawaj nam na każdy dzień, i przebacz nam nasze grzechy, bo i my przebaczamy każdemu, kto nam zawini; i nie dopuść, byśmy ulegli pokusie.” (Łk 11, 1-13)
W chwilach podniosłych ludziom zdarza się zaniemówić albo pleść coś bez sensu, czego później żałują. W czasie modlitwy o takie pomyłki nie trudno, bo transcendentny Bóg jest zarazem podobny i niepodobny do ludzkich wyobrażeń o nim, dlatego w religiach objawionych Bóg sam podsuwa człowiekowi stosowne słowa.
W Starym Testamencie taką modlitwą było słynne Szemá: „Słuchaj, Izraelu, Pan, Bóg twój, jest Panem jedynym” (Sz'ma Iis'ra'eil Adonai Eloheinu Adonai echad), uzupełnione przykazaniem miłości Boga i zobowiązaniem do medytowania jego słów (Pwt 6, 4-9; 11, 13-21; Lb 15, 37-41) oraz fragmentem Tory przepisanym na dany dzień. Izraelita miał obowiązek odmawiać tę modlitwę każdego rana, nie później niż trzy godziny po wschodzie słońca, i po raz drugi przed snem, a kobiety, choć w ogóle nie były do tego zobowiązane, nikomu nie dawały się wyprzedzić w pobożności.
Jezus zapytany przez uczniów o właściwą formułę modlitwy bez zastanowienia podał im słowa, którymi prawdopodobnie sam na co dzień się modlił, a które w pewnym sensie odwracały porządek starożytnego Szemá. Tam modlący się cytował Boże prawo, powtarzając za Bogiem jego własne słowa, aby ich nie zapomnieć i nie zlekceważyć, tymczasem w modlitwie Jezusa człowiek zyskiwał pełniejszą podmiotowość, nie cytował już Tory, ale chwalił Boga własnymi słowami, szukał jego świętości i jego woli na ziemi i w niebie, prosił go o chleb, o możliwość przezwyciężenia pokus i o przebaczenie.
Najważniejsza zmiana dotyczyła sposobu adresowania tej modlitwy. Izraelita już w pierwszym zdaniu był zobowiązany dwukrotnie przemilczeć imię własne Jahwe i zastąpić je określeniem rodzajowym Adonai, Pan, a kolejne zdanie modlitwy jeszcze bardziej podkreślało transcendencję Stwórcy: „Błogosławione niech będzie imię jego królestwa chwały na wieki wieków” (Baruch szem kawod malchuto le'olam waed). Tymczasem w modlitwie Jezusa Bóg przestawał być jedynie niepojętym Stwórcą, a stawał się Ojcem naszym. Modlący się kierował do niego swoje prośby nie tyle z pozycji przygodnego stworzenia, co raczej z pozycji ukochanego dziecka, o którym w Jezus w innym miejscu powiedział, że Ojciec zawsze je wysłucha.
Wszystkie te zmiany musiały wywrzeć niemałe wrażenie na uczniach, którzy wcześniej wielokrotnie widywali Jezusa na długich wieczornych modlitwach, nie przypuszczali jednak, że jego rozmowy z Bogiem są aż tak osobiste. Powtarzali każdego ranka swoje piękne, rytmiczne Szemá, oplatając dłoń rzemykiem tefilim zakończonym pudełeczkiem z fragmentem Tory i czekali aż po modlitwie ręka przestanie im cierpnąć, a krew na nowo ją ożywi. Chcieli, żeby ich dusza tak samo ożyła, ale nie znajdowali właściwych słów, żeby wyrazić to, co czują, a te, które mieli pod ręką, wydawały się im mało stosowne.
Jezus sprawił, że poczuli się domownikami Boga, członkami jego najbliższej rodziny. Zyskali pewność, że Bóg zawsze ich wysłucha i niczego im nie odmówi, ilekroć zechcą z nim porozmawiać. Jezus pokazał im także, że mówiąc Ojcze nasz w ogóle nie powinni się spieszyć.
"Dziennik Polski" 24-25 lipca 2010 r.
Inne tematy w dziale Rozmaitości