Ktoś Go zapytał: Panie, czy tylko nieliczni będą zbawieni? On rzekł do nich: Usiłujcie wejść przez ciasne drzwi; gdyż wielu, powiadam wam, będzie chciało wejść, a nie będą mogli. (Łk 13,22-30)
Świat, chcąc nie chcąc, przywykł do oligarchii. Ateny, Sparta i Rzym miały swoich nielicznych starszych, arystokratów bądź patrycjuszy, którym wszyscy pozostali obywatele zawdzięczali niemal wszystko w życiu publicznym, nie wyłączając samego obowiązku wdzięczności. W nowożytnej Europie ta forma rządów przyjęła postać monarchii stanowej, aczkolwiek na ziemiach polskich słuszniej byłoby ją nazwać oligarchią magnacką, jako że tu domowi tronującemu nigdy nie udało się uzyskać absolutnych wpływów, w przeciwieństwie do magnaterii, która zawsze obsadzała swoimi ludźmi wszystkie ważniejsze urzędy w państwie.
Wpływy nielicznych w tamtych czasach sięgały niemal nieba. Znakomita większość chrześcijańskich świętych wywodziła się z arystokracji, podobnie jak większość opatów, biskupów i papieży. Demokrata Napoleon wieszczący swoim żołnierzom, że w tornistrach noszą marszałkowskie buławy, należał wtedy do wyjątków, podobnie jak demokrata John Keats, który w tym samym czasie szukał rymu w zwyczajnych słowach, za co krytycy z arystokratycznego „The Blackwoods” chcieli go wpędzić do grobu.
Rządy nielicznych, na pozór wieczne, nigdy nie byłyby możliwe bez przyzwolenia większości, ta zaś nieustannie się zmienia. Dziś żyje dłużej i zdrowej niż w średniowieczu (wtedy średnia długość życia nie przekraczała 27 lat) i coraz lepiej się kształci. Rozwarstwienie biedy i bogactwa powiększa się wprawdzie niemal we wszystkich krajach świata, a mimo to sytuacja plebejuszy cały czas się poprawia, choć nie wszędzie szybko i wyraźnie, aczkolwiek na Dalekim Wschodzie dzieje się to szybciej niż przewidują prognozy oenzetowskich agencji do walki z biedą.
Jezus na tle tych zmian był kimś więcej niż demokratą. Zapytany o liczbę zbawionych, nawet słowem nie wspomniał o ówczesnych podziałach klasowych, choć te podziały i ich „nieliczni” (gr. oligoi) były obecne w pytaniu. Jezus poszedł dalej, rozwiał nadzieje swoich uczniów na to, że sam fakt bycia dobrym znajomym Jezusa, zapewni komukolwiek łatwiejszy start w niebie. Zbawienie nie polega bowiem na tym, że oligarchia osób dobrze urodzonych zostaje jakimś cudem zastąpiona przez oligarchę przyjaciół Jezusa, ale raczej na tym, że ci, którzy grzeszą, niezależnie od wszelkich uwarunkowań i koneksji, są w stanie z pomocą boską uznać swój grzech i wyrzec się go na rzecz konkretnego dobra, a w konsekwencji urzeczywistnić sprawiedliwość posuniętą aż do gotowości zajęcia ostatniego miejsca w trwającym sporze i cierpliwego, choć nie bezczynnego, oczekiwania na ostateczny wynik tego sporu.
Lecząc chorych i umierając na krzyżu Jezus chciał wskazać człowiekowi dobro w tam, gdzie człowiek często nie potrafi go znaleźć, przede wszystkim chciał jednak uprzytomnić mu, że dobro zawsze pozostaje w zakresie ludzkich możliwości, jest jednak przedmiotem wyboru, niekiedy trudnego, oraz wytrwałej współpracy z Bogiem.
"Dziennik Polski" 21-22 sierpnia 2010.
Inne tematy w dziale Rozmaitości