Krzysztof Mądel Krzysztof Mądel
999
BLOG

Dosłownie

Krzysztof Mądel Krzysztof Mądel Rozmaitości Obserwuj notkę 12

„Już siekiera do korzenia drzew jest przyłożona. Każde więc drzewo, które nie wydaje dobrego owocu, będzie wycięte i w ogień wrzucone” (Mt 3,10).

 

Wierni i kaznodzieje nie tęsknią dziś do baroku. A szkoda. Ks. Józef Baka, mistrz ówczesnej maniery, chwytał się ostrych jak brzytwa metafor: Ej, dziateczki! / Jak kwiateczki / Powycina, / Was pozrzyna / Śmierć kosą / Z lat rosą. Trójzgłoskowce Baki niczym weseli żniwiarze krok po kroku zbliżały się do słuchacza, ogołacając go stopniowo z pozorów i pseudo wartości. Zostawał tylko podmiot, nagi przed Bogiem. Rewolucyjny sierp i młot dwa wieki później nie były już tak subtelne. Bez żadnej przenośni kwestionowały wszystko aż do krwi. Nie wierząc w możliwość przebudowy podmiotu, dążyły do uzdrowienia świata przez unicestwienie wybranych ludzi i klas społecznych.

Jan Chrzciciel koncentrował swoją uwagę  wyłącznie na podmiocie. Bezgranicznie wierzył w jego przemianę. Każdego dnia przyglądał się jej nad Jordanem. Gesty i słowa, jakich wtedy używał, świadczyły o jego wyjątkowej zażyłości z człowiekiem. Przemawiał śmiało, śmielej niż Baka, bo świadom bezprecedensowej bliskości Boga chciał porządkować osobiste sprawy podmiotu porośniętego grzechem. Znał go lepiej od innych. Nikt nie mógł być mu obcy, skoro sam Bóg postanowił przyjść na świat w jego rodzinie. Jan nie mógł już dłużej mówić o Bogu niepojętym, a tylko o Bogu, który za chwilę zapuka do drzwi. Wiedział jak się modli, jak reaguje, jak się wita z bliskimi. Dzięki temu pokrewieństwu widział jak na dłoni różnicę, jaka zachodziła między Jezusem a nim samym, zwyczajnym śmiertelnikiem, zdanym na rozproszenia w czasie modlitwy, na bezradność wobec zła i bezsilność dobra. Jezus był wolny od tych ograniczeń.

Siekiera przyłożona do pnia symbolizowała rzeczywistość bardziej dramatyczną niż rysunki Goi, mówiła o egzystencji odciętej od perspektywy życia wiecznego, omamionej szczęściem uszytym na własną miarę, które w chwili próby, a najpóźniej w chwili śmierci musiało zamienić się w proch. Podobną retoryką posługiwał się Grzegorz Bednarski, który w noc stanu wojennego przedstawiał stan ducha rodaków za pomocą symboli wyjętych żywcem z rzeźniczej jatki. Nikt nie uznawał tych wyobrażeń za przesadzone, bo nikt nie wierzył, że ogień koksowników ogrzeje Polskę, a gąsienice czołgów ją użyźnią.

Słuchacze Jana nie mieli mu za złe, że ich nazwał „plemieniem żmijowym”, bo dobrze znali biblijną symbolikę grzechu i własne grzechy. Wyrzucali je z siebie właśnie przed nim i topili je w wodach Jordanu. Nie mieli do niego żalu również o to, że straszy ich ogniem nieugaszonym (pyr asbestos), bo znali ten ogień z codziennych pokus i chcieli go precyzyjnie odróżnić od ognia (pyr) wypełniającego niebo, mieszkanie Boga. Jan to potrafił. Był człowiekiem wolnym. Sprawiał wrażenie, jakby go nie trawiły żadne lęki czy namiętności. Emanował ogniem, którego żaden człowiek nie mógł, ot tak, w sobie skrzesać. Bóg był z nim i przez niego zapalał innych.

Adwentowy ogień trawi wszystkich jednako -- wiernych, kaznodziejów, staruszkę z laską i dzieci z lampionami. Biada jednak temu, kto by go chciał mieć nie dla siebie, lecz tylko dla innych. To nie jest przestroga na wyrost. Po każdych wyborach spowiednicy dowiadują się ze zdumieniem o istnieniu grzechów (o ile ich wcześniej nie znaleźli w sobie), które rzeczywistość społeczną próbują zamienić w przedsionek piekła. Bóg się rodzi w stajence, kłania mu się wołek, a nawet osiołek, tymczasem człowiek potrafi się uśmiechnąć do wszystkich, tylko nie do tego sąsiada, zwolennika tej partii, na którą on sam nigdy  w życiu by nie zagłosował. Niedojrzała duchowość pozbawiona indywidualnej odpowiedzialności, tonie w powierzchownych sądach, ogólnych, nieprecyzyjnych i zaborczych, prowadząc stopniowo do całkiem realnego duchowego paraliżu.

Nie wyorzesz jutra pługiem. Baka musiał to wiedzieć z autopsji. Sprawy ducha ujmował słowem, tym samym naczyniem, jakim Bóg posługuje się w kontakcie z człowiekiem. Słowem karmi jego wiarę, słowem go upomina i słowem przebacza, aż w końcu Słowo staje się życiem z krwi i kości.

 

Dziennik Polski 4-5 XII 2010.

Strona domowa

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (12)

Inne tematy w dziale Rozmaitości