Gdyby Hamlet czytał Calderona, kto wie, może uniknąłby śmierci w finale. Duńskiemu księciu pomógłby chętnie książę Zygmunt, który żył tak, jakby się stale budził ze snu, a ilekroć otwierał oczy, tylekroć dowiadywał się od życia, że powinien je otworzyć jeszcze szerzej (La vida es sueño, 1635). Hamletowi prawie się to nie zdarzało. W rozmowach z duchem i z matką, na deskach elsynorskiego „teatru w teatrze”, a nawet w słynnym „To be or not to be” to widz się budzi, nie Hamlet. Duński książę słyszy, widzi i czuje więcej od innych, ale jego sceniczny żywot zbudowany jest tak, jakby miał prawić morały, tymczasem pęknięcie, nieciągłość i głębokie zmiany wewnętrzne dochodzą go głosu z całą mocą dopiero w postaciach stworzonych przez Calderona.
Józef, mąż Maryi, budził się we śnie w wielu ważnych momentach życia. Trudno go posądzać o zamiłowanie do teatru lub wysiadywanie w jaskini Platona, wiemy jednak na pewno, że jego żona i teść musieli spotkać w biały dzień żywego anioła, aby spełnić wolę bożą, tymczasem jemu wystarczał tylko sen, gdyż nawet tam, w niepewnym królestwie Morfeusza, był w stanie precyzyjnie odróżnić własne lęki od natchnień bożych, a następnie z żelazną konsekwencją spełniać tylko te ostatnie. Bóg nie musiał obsadzać przed Józefem dodatkowych ról. Dzięki jego umiejętności rozeznawania duchów mógł go od razu postawić na pierwszym planie i tam powierzyć mu zadania trudniejsze od tych, jakie wiele wieków wcześniej powierzył innemu roztropnemu i rozeznającemu Józefowi, wybawcy Egiptu.
Bóg potrafi zapisać czytelnie swoją wolę na każdym, nawet najbardziej ulotnym nośniku. Nie potrzebuje skał ani nieruchomych gwiazd, żeby nas przekonywać do stałości uczuć. Wystarcza mu rytm zdrowasiek i psalmów, o ile tylko ktoś zechce je odmówć. Rozeznawanie jego woli jest zarazem trudne i łatwe. Grzeszne ludzkie myśli potrafią się zgubić na najkrótszej drodze do celu, a jednocześnie myśli najbardziej własne, powtórzone z nabożnym rozmysłem przed Bogiem, potrafią wypłowieć lub się rozświetlić w zależności od tego, ile w nich wiary w Boga, dlatego żadnej nie wolno lekceważyć. Modlitwa podobnie jak wiersz nie znosi abstrakcji. Oddając Bogu na wiwat całe życie, można mu nie oddać niczego, ale dziękując za chleb, siwy włos, zmartwienie, rozmowę, chorą matkę, można mu oddać wszystko, a nadto bardzo wyraźnie doświadczyć różnicy między samotną myślą i łaską, która wszystko zawdzięcza Bogu.
Józef z Nazaretu czy Hamlet? A może książę Zygmunt zatrzaśnięty w wieży w obawie przed tym, co się zdarzy, jakby niczego nie można było zawczasu ogarnąć modlitwą i zmienić? Każdy z nas powinien znaleźć swoje adwentowe tropy i za przykładem Józefa, nie Hamleta, zrobić dobry użytek ze scenariusza wydawanego tylko w sumieniu.
Prócz książeczki do nabożeństwa i dziesięciorga przykazań warto zajrzeć także do gazet. Ojciec Ludwik Wiśniewski okiem sędziwego duszpasterza młodzieży opisuje tam polski Kościół osierocony po stracie wielkiego papieża (http://wyborcza.pl), a ze wszystkich łamów już srożą się przeciw niemu tęgie armaty i krzyczą, że Wiśniewski oszalał, bo grzechom starym jak świat, z których świat się śmieje i gorszy śmiertelnie, powiedział w nos, że w Polsce są do pokonania. Niestety, Wiśniewski może mieć rację. Wedle wszelkich znaków na niebie polski Kościół nie jest bardziej zaniedbany czy oziębły od innych, ani bardziej zadufany w sobie, ale według tych, którzy za nim nie przepadają i do niego wstępować nie chcą, właśnie taki się wydaje, a to wystarczający powód, żeby lew zaczął w końcu jadać słomę, jak nakazuje Pismo, a Radio Maryja pokochało do szaleństwa Tygodnik Powszechny, a Łagiewniki chadzały pod rękę z Toruniem, a tolerancja spaliła się od wstydu życzliwości.
Dziennik Polski 18-19 XII 2010.
Inne tematy w dziale Rozmaitości