Jesteście solą ziemi, lecz jeśli sól utraci swój smak, czymże ją posolić? Na nic się już nie przyda, chyba na wyrzucenie i podeptanie przez ludzi (Mt 5, 13).
Czym posolić sól? Mateusz tego nie wyjaśnia, ale zaraz po ośmiu błogosławieństwach nadających uczniom Jezusa smak i tożsamość podaje kilka chłodnych przestróg, sięgających aż do trzewi egzystencji. Królestwo Boże jest blisko, bliżej niż skraj nieba, można je jednak łatwo utracić, nawet tego nie zauważając.
Błogosławieństwa spisane przez Mateusza definiują zbawienie w kategoriach egzystencjalnych, konkretnych jak płacz i smutek. Arystoteles, genialny wynalazca metafizyki, ze swoją wiarą w siłę uogólnień stoi na przeciwległym brzegu, ale bardziej współcześni wynalazcy podmiotu, jak Augustyn, Kierkegaard czy Husserl, język ewangelicznych błogosławieństw łatwo uznaliby za swój, opisuje on bowiem egzystencję słowami stojącymi blisko wrażeń i przeżyć podmiotu, właśnie tam spodziewając się największej precyzji.
Dostojni członkowie platońskiej akademii, wtedy i dzisiaj, mogliby wzruszyć ramionami na widok podmiotu zdefiniowanego przez codzienne udręki, krzywdy i łzy, ale sami skrzywdzeni i prześladowani, wtedy i dzisiaj, daliby wiele, żeby ktokolwiek, najlepiej sam Bóg, opisał ich życie w słowach, jakie im jeszcze zostały, i zrobił to tak, żeby ich życie zyskało sens równie realny jak nędza, żal i ból, z jakimi na co dzień się zmagają. Jezus to właśnie zrobił. Skorzystał z gorzkich doświadczeń człowieka i umieścił w nich siebie, z radością wychwalając Boga i ucząc człowieka tej właśnie sztuki.
Cztery pierwsze jego błogosławieństwa wyraźnie różnią się od następnych. Te pierwsze są tak proste, że wydaje się, że wystarczy je usłyszeć, aby je skutecznie przyjąć, tymczasem te drugie obejmują całą rzeczywistość duchową i w żadnym razie nie są spontaniczne. Ubóstwo jest faktem, podobnie jak płacz, milczenie czy poczucie krzywdy i wynikający z niego wielki głód sprawiedliwości, ale czystość serca jest trudnym zadaniem, podobnie jak pomnażanie pokoju i miłosierdzia czy cierpliwe znoszenie prześladowań. Pierwsze błogosławieństwa to ledwie przyczółki dla kolejnych błogosławieństw. Najpierw trzeba uznać, że się jest nędzarzem nędzniejszym od innych nędzarzy, lub zamilknąć pod głazem cierpienia, lub zapłakać do utraty łez, lub doświadczyć takiej niesprawiedliwości, w której można wołać tylko o sprawiedliwość, bo żaden rewanż nigdy nie będzie możliwy, a dopiero wtedy, w tym prostym stanie ducha można podjąć czyny miłosierdzia rodzące autentyczne dobro, a nie tylko satysfakcję z własnych czynów, albo wprowadzać pokój, który nigdy nie ulegnie żadnej wojnie, albo zdobywać własne serce do końca po to, żeby je oddać komuś nie po to, żeby go zdobywać, albo wreszcie znosić wielkie prześladowania i drobne złośliwości z wdzięcznością, a nie w poczuciu krzywdy.
Uczeń Jezusa, błogosławiona sól ziemi, ma przed sobą spore pole do popisu. Morza i oceany są wprawdzie dość słone, ale suchy ląd, matecznik człowieka, wciąż pachnie komercją, spalinami i prochem strzelniczym. Jego gospodarz już dawno temu najlepszą część siebie włożył między bajki i zrelatywizował, a osiem błogosławieństw wpisał do księgi niespełnionych życzeń egzystencjalnych. Wyższe wartości wciąż wydają mu się mniej silne od siły łokci, a instynkt przetrwania bezwzględny nie mniej niż odruch kolanowy daje mu wrażenie spokoju, jakiego nijak dać mu nie potrafi metafizyka trudnych równań z nieskończoną.
Wierząc w potęgę smaku, sól ziemi nigdy nie może zwietrzeć na głos błogosławieństw, może je na głos powtarzać czynem, smakować w Bogu i jak Rzymianie oddawać wszystko Soli soli soli, Słońcu jedynemu ziemi.
Dziennik Polski 5-6 lutego 2011.
Inne tematy w dziale Rozmaitości