Każdy, kto pożądliwie patrzy na kobietę, już w swoim sercu dopuścił się z nią cudzołóstwa. Jeśli więc prawe twoje oko jest ci powodem do grzechu, wyłup je i odrzuć od siebie (Mt 5, 28-29).
Wykład prawa przedstawiony przez Jezusa w Kazaniu na górze jest równie oryginalny jak jego osiem błogosławieństw i późniejsze nauczanie w przypowieściach. Jezus nie dyskutuje szczegółowo spornych kwestii jak Lombard i Akwinata, średniowieczni mistrzowie dyskursu, ani nie stara się wyjaśnić prawa za pomocą barwnych narracji jak to czyni żydowska tradycja talmudyczna, rozwijająca się od II w. po Chrystusie najpierw w postaci tzw. ustnej Tory, zwanej Miszną, a później pod postacią Gemary, rabinackiego komentarza do wszystkich wcześniejszych tekstów łącznie z Miszną.
Komentarze Jezusa są lakoniczne, tak zwięzłe, że Mateuszowi udało się je zmieścić w całości w jednym niewielkim rozdzialei i to z naddatkiem (Mt 5). Dalsze partie tekstu (Mt 6-7) przynoszą wiele uzupełnień, ale traktują już o bardziej modlitwie i życiu duchowym niż o samej moralności.
Prawo mojżeszowe w wykładzie Jezusa sprowadza się do dekalogu. Jest proste, jasne i radykalne, bo to, co dla innych jest celem prawa, dla Jezusa jest zaledwie punktem wyjścia. Prawodawcy tacy jak Drakon, Solon czy Hammurabi potrzebowali surowych zakazów dla utrzymania ładu publicznego. Wolność i ład wewnętrzny były dla nich celem, wcale nie najważniejszym i nigdy do końca osiągalnym, zaś reguły prawa stonowiły środek do tego celu, rodzaj zachęty, przestrogi lub pogróżki, tymczasem dla Jezusa wolność i ład wewnętrzny są punktem wyjścia, koniecznym warunkiem działania i postrzegania, fundamentalną kondycją egzystencjalną, dzięki której podmiot zachowuje osobową godność i relacje z innymi podmiotami.
W antropologii Jezusa wolność nie jest celem prawa, ale wstępem do niego, początkiem rozmowy o tym, co naturalne, konieczne i łatwe dla każdego, kto kocha i jest kochany. Miłość pojawia się tu nawet jako metoda wykładu, bo zarówno słuchacze Jezusa, jak i autorzy ewangelii raz po raz wspominają, że Jezus przemawia „jak ten, kto ma władzę”, a nie jak ówcześni uczeni w Prawie. Moralność opisywana językiem miłości nie pełni tu jednak roli romantycznej pułapki retorycznej, ani uwznioślającej narracji na użytek parenezy, ani litanii pobożnych zachęt przypominającej dzisiejsze tasiemcowe seriale. Najbardziej sugestywna narracja w Mt 5 to krótka alegoria wyjęta żywcem jakby z rzeźni. Oko, przyczyna grzechu, wraz z krnąbrną ręka, trafiają tam pod topór.
Jezus dąży do tego, żeby w przestrzeni wiary, nadziei i miłości odwrócić porządek ustanowiony przez Hammurabiego. Winnym jest nie ten, kogo w końcu udało się schwytać i wsadzić za kratki, żeby później na oczach tłumu przykładnie go ukarać i w konsekwencji przywrócić ogólny ład, ale ten, kto w głębi ducha godzi się na myśl o kradzieży lub cudzołóstwie, łudząc się, że cokolwiek zyska, jeśli tej myśli nie odrzuci, uznając tym samym, że sprawiedliwość istnieje gdzieś daleko poza nim, w sądzie, w opinii innych, w braku czyjejkolwiek krzywdy, a ostatecznie na sądzie ostatecznym. Jezus w pewnym sensie relatywizuje wyrok tego sądu, gdyż ogłasza jego ostateczny wyrok już dzisiaj, obiecuje bowiem każdemu, kto na co dzień zechce się rozliczać w sumieniu z własnych pragnień, myśli i zaniechań, natychmiastową osobistą pomoc oraz pełną przychylność nieba od teraz na zawsze i bez odwołania.
W czasach Jezusa wolność nie była dominującym sloganem kultury, ale atmosfera w kraju okupowanym przez Rzymian przypominała poniekąd nastroje panujące w Iraku pod rządami Saddama Husajna lub w dzisiejszym Egipcie sprzed rewolucji. Przez długie lata nikt niczego nie nazywał tam po imieniu i nawet słowem nie krytykował władzy, bo nawet ściany miały uszy. W prywatnych rozmowach pozwalano sobie co najwyżej na lekko ironiczny ton przy powtarzaniu urzędowych komplementów pod adresem dyktatora. Za wszystkie nieszczęścia obwiniano wyłącznie Zachód i Amerykanów. Obywatele pozbawieni rzeczowego opisu własnej sytuacji społecznej czuli się tak bezradni, że wręcz niewinni, a to jeszcze bardziej czyniło ich bezradnymi. Zamachy bombowe motywowane bezproduktywnymi emocjami po dziś dzień są wyrazem tamtej bezradności.
Jej śladów warto szukać także na naszym kontynencie, wszędzie bowiem łatwiej znaleźć nieuchwytnych winnych daleko poza sobą niż wolność i odpowiedzialność, czyli realną winę w sobie samym. Prawo rozpoczynające się od ośmiu serdecznych pozdrowień to najlepsze lekarstwo na tę chorobę.
Dziennik Polski 12-13 lutego 2011.
Inne tematy w dziale Rozmaitości