Marta powiedziała do niego: „Panie, gdybyś tu był, mój brat by nie umarł. Lecz i teraz wiem, że Bóg da Ci wszystko, o cokolwiek byś prosił Boga”. Rzekł do niej Jezus: „Brat twój zmartwychwstanie” (J 12, 21-23).
Gdy Marta krzątała się w kuchni, żeby ugościć Jezusa, jej siostra Maria rzuciła wszystko i usiadła przy nim, żeby go słuchać. Innym razem, w dniach żałoby po ukochanym bracie Łazarzu, Marcie udało się ubiec Marię, dowiedziawszy się bowiem, że Jezus zbliża się do Betanii, jako pierwsza wybiegła mu na spotkanie i wyznała wiarę, że on może wskrzesić zmarłego brata, ale kilka dni później Maria znowu była górą, gdy w domu Szymona Trędowatego powtórzyła gest galilejskiej nierządnicy, namaszczając stopy Jezusa drogocennym olejkiem.
Słowa i gesty sióstr z Betanii, mimo smutnych okoliczności, nie miały w sobie nic z nostalgii „Trzech sióstr” Czechowa, przypominały raczej radosną fugę, dwa różne sposoby wyrażania jednego tematu, dwie autonomiczne, ale ściśle ze sobą związane linie, pisane punctus contra punctum. Marta i Maria nie konkurowały ze sobą, lecz się uzupełniały w pomysłach i gestach miłości, dzięki którym ich gościnny dom stawał się jeszcze bardziej gościnny. Jezus chętnie u nich bywał, a mieszkańcy Betanii chętnie tam przychodzili, żeby go słuchać.
Trzy siostry Czechowa, bohaterki bodaj najświetniejszego dramatu minionego wieku (manuskrypt z 1900 r.), śniły tymczasem o lepszym świecie, mitycznej Moskwie, która z każdym aktem stawała się coraz bardziej iluzoryczna, ginąc w złych koligacjach, rozpaczliwych flirtach, niemożliwych związkach i pojedynkach.
Marta i Maria były wolne od podobnych złudzeń. Ich szczęście było blisko, na wyciągnięcie dłoni, ale nigdy nie stanowiło prostej kontynuacji ich własnych marzeń, wręcz przeciwnie, było najpierw kwestią wiary i nadziei, a dopiero przez nie kwestią miłości, niekiedy radykalnie kwestionując ich własne oczekiwania, jak w dniach choroby i śmierci Łazarza, czy później w dniach męki i śmierci Jezusa. Sam Jezus nie przesiadywał u nich dla samej przyjemności konwersowania, wręcz przeciwnie, bywał u nich rzadko, bo cały czas pełnił misję zleconą przez Ojca, a gdy się zjawiał, traktował ich dom bardziej jak salę wykładową niż salon. Siostry miały głęboką świadomość tego, że spełnienie oczekiwań Boga jest najlepszym sposobem na realizację własnych marzeń, dlatego nie przeceniały tych ostatnich.
Marta, najstarsza z trojga rodzeństwa, mając dom na głowie, co rusz starała się załatwić z Jezusem jakieś domowe sprawy, zaś Maria, młodsza, wykazywała wyjątkowe zainteresowanie teologią, ale gdyby obie siostry rozdzielić, wcale nie jest pewne, czy Marta nie zaszyłaby się na amen w swojej kuchni, gdzie wiecznie było coś do zrobienia, a Maria nie zamieniła się w mniszkę lub pustelnika wyniszczonego postem. Dopóki były razem, ich indywidualne talenty i zainteresowania wzajemnie się uzupełniały i wzmacniały, sięgając w pewnym momencie chyba dalej i głębiej niż wiara apostołów, o czym już wkrótce miał się przekonać na własnej skórze ich młodszy brat Łazarz. On jeden, jak nikt na ziemi, wstawiennictwu upartych sióstr o żywych zainteresowaniach teologicznych zawdzięczał swoje własne powstanie z martwych z łaski Boga i jak nikt ufnie mógł się spodziewać kolejnego wskrzeszenia.
Oblubieńcy wszystkich stopni, narzeczeni i małżonkowie, powinni szukać swojej Betanii, domu Boga, w którym sprawy Boga stają się ważniejsze od ich własnych marzeń, łatwe do omówienia, omawiane często, święte. Spełnić to, czego pragnie Bóg, przychodzi wtedy łatwiej i daje więcej radości niż tylko kochać, żeby być kochanym i nie być samotnym. Bóg pragnie ludzkiego szczęścia bardziej niż człowiek, dlatego nie lubi pojedynków, przyklejonych uśmiechów, kłamstw, zdrad, cichych dni, szarej prozy i wszystkich innych dziecinnych wymówek przed miłością.
Dziennik Polski 9-10 kwietnia 2011.
Inne tematy w dziale Rozmaitości