Gdy tak rozmawiali i rozprawiali ze sobą, sam Jezus przybliżył się i szedł z nimi. Lecz oczy ich były niejako na uwięzi, tak że Go nie poznali (J 23, 15-16).
Gdy zaczynał nucić „Carmen”, wiadomo było, że odpytywany znalazł się w trudnym położeniu i nawet cud go nie uratuje przed dwóją. Ciche murmurando, tryumf torreadora, nie było jednak przeznaczone dla niego, nieszczęśnika mylącego tangensy z cosinusami. Słyszeli je tylko ci, po których Dyrektor spodziewał się, że mogą nieszczęśnikowi podpowiadać. W ciszy, w której nawet muchy siedziały cicho, Dyrektor wolno przemierzał klasę, spoglądając to tu, to tam, jakby szukał śladów inteligencji na nieznanym lądzie, a nam się wydawało, że on tańczy i śpiewa. Toréador, en garde! Toréador! Toréador!
Matematyka z dyrektorem Citakiem była więcej niż corridą. Wszyscy wiedzieli, że gdy Dyrektor złowi w klasie choć kilka osób z talentem matematycznym, to poprowadzi tę klasę osobiście aż do matury, ale nie wszyscy byli szczęśliwi z tego powodu. Szkolne citius, altius, fortius po stanie wojennym nie brzmiało już tak pięknie jak wcześniej, nawet z Citakiem. Jedna trzecia koleżanek i kolegów z maturalnej klasy wyjechała na Zachód zaraz po maturze. „Szybciej, wyżej i mężniej” wszędzie, tylko nie tu.
Józef Citak nigdy nie był dekadentem. Nie mógł być, skoro lubił Skaldów. Z tarnowskiej trzeciej budy zrobił najlepsze liceum w mieście i jedno z lepszych w regionie, z olimpijczykami wygrywającymi krajowe olimpiady przedmiotowe. Ten stan, mimo iż szkoła bardzo się rozrosła, jakimś cudem utrzymuje się do dziś, a to oznacza, że legendarny, zmarły przed kilkoma dniami Dyrektor pozostawił po sobie znakomitą kadrę. Wtedy, w smutnych latach osiemdziesiątych, gdy krajowa gospodarka umierała w rękach smutnego generała, strasząc Polaków kikutami nigdy niedokończonych inwestycji, Citakowi jakimś cudem udało się błyskawicznie wybudować wielką salę gimnastyczną, a następnie przejąć i odnowić dużą kamienicę, podwajając w ten sposób zasoby szkoły. Partia mu w tym raczej nie pomogła.
Pamiętam jak pobożne koleżanki wysłały mnie kiedyś do dyrektora Citaka, żebym zwolnił u niego klasę z zajęć na pożegnanie obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej, właśnie wizytującej Tarnów. Zapukałem do gabinetu. Dyrektor, zawsze cichy i spokojny, wydał mi się jeszcze spokojniejszy, cichy jak grób. Jakby czuł, że coś się święci. Chętnie się zgodził. Lekcje kazał odrobić. Poszliśmy wiwatować Czarnej Madonnie, czując, że „Solidarność”, choć zduszona, coś ważnego jednak zmieniła w PRL, bo w klasach wiszą krzyże, a na spotkanie z Najświętszą Panienką można się legalnie zwolnić ze szkoły. Wiele lat później dowiedziałem się jednak, że Dyrektora spotkały spore nieprzyjemności za wypuszczenie tak dużej grupy młodzieży na religijną uroczystość. Kurator chciał go zwolnić i zastąpił kimś innym. Przez jakiś czas „pełnił obowiązki”. Grono nauczycielskie solidarnie protestowało. Ani on, ani nikt z grona nie żalił się nam wtedy, że ta solidarność kosztowała ich znacznie więcej niż nas.
Podobny incydent miał miejsce także po roku 1989. Solidarnościowe władze oświatowe postanowiły wymienić dyrektora z komunistyczną przeszłością na jakąś panią z technikum rolniczego z przeszłością solidarnościową. Grono znowu zaprotestowało. Młodzież zaczęła odbywać protestacyjne pielgrzymki do kuratorium, do biskupa i gdzie się da, aż w końcu wszyscy zrozumieli, że nikogo lepszego od dyrektora Józefa Citaka, który szkołę postawił na nogi, nie znajdą nigdy i nigdzie. Późno to pojęli. Myśmy to wiedzieli od pierwszej lekcji. Oui, les Toréros, peuvent s'entendre, pour plaisirs, pour plaisirs, ils ont les combats!
Tomek, kolega z klasy, syn Dyrektora, próbował w to wątpić. On jeden mógł mieć prawo. Doskonale nie znaczy przecież bez kosztów. Toréador, l'amour, l'amour t'attend!
Dziennik Polski 7-8 maja 2011.
Inne tematy w dziale Rozmaitości