Jedenastu uczniów udało się do Galilei na górę, tam gdzie Jezus im polecił, a gdy Go ujrzeli, oddali Mu pokłon, niektórzy jednak wątpili. Jezus podszedł do nich wtedy i przemówił tymi słowami: Dana Mi jest wszelka władza w niebie i na ziemi, idźcie więc i nauczajcie wszystkie narody, udzielając im chrztu (Mt 28, 15-19).
Adorować i wątpić? Z ewangelii Mateusza wynika, że te dwie rzeczy trzeba czasem ze sobą pogodzić, nawet gdy się jest apostołem. Rozstanie Jezusa z uczniami wygląda u Mateusza tak, jakby żadnego rozstania nie było, wręcz przeciwnie, Jezus przybliża się do swoich uczniów i zapewnia ich gorąco, że ich nie opuści nigdy, aż do końca świata, ale ponieważ podobne zapewnienia zwykło się składać właśnie w chwili rozstania, czytelnik domyśla się, że tym razem nie chodzi tylko o rozesłanie uczniów z nową misją. Jezus także ma swoją misję, całkiem różną od misji apostołów, dlatego niektórzy z nich wątpią.
Mateusz nie bagatelizuje tych wątpliwości. Nie próbuje ich ukryć w obłokach wniebowstąpienia jak robi to Marek, ani nie próbuje ich załagodzić krzepiącą rozmową z aniołami, po której, jak wspomina Łukasz, apostołowie odzyskują radość mimo rozstania z Mistrzem. W tekście Mateusza żaden z tych cudów nie następuje, Mateusz nie opisuje bowiem samego wniebowstąpienia, ale jakieś wcześniejsze (przedostatnie?) spotkanie Jezusa z uczniami gdzieś w Galilei, na anonimowej górze, jakby w połowie drogi między Jerozolimą a nieznanym światem. Jezus zapewnia tam swoich uczniów w prostych słowach, że włada niebem i ziemią, a następnie dzieli się z nimi pewną szczególną kompetencją, poleca im mianowicie uczyć wszystkich ludzi tej miłości, której on sam ich nauczył.
Spotkanie z Jezusem najdosłowniej w świecie przeradza się tu w spotkanie ze światem, a ci, którzy dotąd nigdy nie znali Jezusa, stają się równie ważni, jak ci, którzy go znają i kochają. Jedni i drudzy będą odtąd czekać na niego wspólnie, złączeni przez misję ewangelizacyjną, jedni i drudzy będą zmagać się trudnościami (wątpliwości pogan dla chrześcijan oznaczać będą czasem męczeństwo, a wątpliwości chrześcijan będą nieraz dla pogan zgorszeniem), niemniej zapewnienie Jezusa jest jasne: tych wątpliwości nigdy nie można pokonać wyłącznie na płaszczyźnie relacji człowieka z Bogiem, trzeba je także pokonać w płaszczyźnie horyzontalnej, dzieląc się wiarą i miłością z innymi.
Wiary nie można dobrze przeżyć bez wątpliwości, szansy na rozwój, nierzadko zmarnowanej, ale wątpliwości wiary nie wolno utożsamiać z wątpliwościami, jakich dostarcza życie społeczne czy osobiste zaniedbania.
Premier Donald Tusk zadziwił ostatnio pół Polski deklaracją wygłoszoną z myślą o tych nielicznych, którzy domagają się dla siebie praw małżeńskich, choć ani dane biometryczne (których pilnie strzegą), ani historia cywilizacji, ani odczucie powszechne takich praw im nie dają. Wyborca ma prawo wątpić, czy to, co zapowiedział premier, jest rzeczywiście wyrazem szacunku dla osoby, czy może raczej brakiem szacunku dla małżeństwa, rodziny i dzieci.
Każda grupa społeczna, nie tylko osoby homoseksualne, dążąca do rewolucyjnej zmiany ładu prawnego, ma obowiązek rozwiać wszelkie wątpliwości czy to, czego się domaga, nie jest znacznie gorsze od dotychczasowego ładu, a w kwestiach tak delikatnych jak małżeństwo i rodzina wymaga to pewności moralnej, odnoszącej się do ludzkich zachowań we wszystkich wymiarach życia, popartej rzetelnymi badaniami, a nie tylko odzieżową groteską na pride paradzie.
To nie rodzina powinna się bronić przed grupami, które chętnie kwestionują tradycję i rodzinę, ale to raczej grupy skłonne do kontestacji powinny najpierw zaakceptować zastany ład, zwłaszcza, jeśli same nie wykazują najmniejszej woli, żeby w statystykach zdrowia, uzależnień, samobójstw, dzietności i trwałości związków dowieść niezbicie, że nie są wyjątkiem kosztownym dla społeczeństwa, a tak właśnie jest w powszechnym odczuciu. Bez zgody na szerszy niż dotąd dostęp do tzw. danych wrażliwych (środowisk, nie osób) żaden ustawodawca na świecie nie ma kompetencji, żeby modyfikować prawo tak, żeby zrównywać ze sobą nawet najbardziej wrażliwe ludzkie związki, a koszty istnienia związków homoseksualnych przerzucać na społeczeństwo, a nie na nie same. To zastrzeżenie w praktyce uniemożliwia jakiekolwiek pochopne zmiany, zwłaszcza, że ci, którzy wolą krzyczeć i paradować, z reguły wolą także niczego nie ujawniać.
Dziennik Polski 4-5 czerwca 2011.
Inne tematy w dziale Polityka