Jezus rzekł do nich: "Pokój wam! Jak Ojciec Mnie posłał, tak i Ja was posyłam". Po tych słowach tchnął na nich i powiedział im: "Weźmijcie Ducha Świętego. Którym odpuścicie grzechy, są im odpuszczone" (J 20, 19-23).
Jeśli Polacy doświadczyli kiedykolwiek przemożnej łaski Ducha Świętego, to chyba tylko podczas pierwszej pielgrzymki Jana Pawła II do Ojczyzny w czerwcu 1979 roku. Przyzywany przez papieża Duch ożywił ziemię, zrodził wielką Solidarność, a dekadę później odesłał komunizm do lamusa historii. Ta popularna wykładnia naszych najnowszych dziejów niewiele ma wspólnego z dojrzałą teologią, to raczej rodzaj świeckiej gnozy, po którą sięgają historycy i politycy, usiłując wyjaśnić procesy wykraczające poza granice ludzkiej wyobraźni.
Mam wrażenie, że tego błędu nie ustrzegł się także Zdzisław Krasnodębski w swej najnowszej książce (Większego cudu nie będzie, Kraków 2011), w której nie bez pewnej racji stwierdza, że „Duch zrobił swoje, a teraz kolej na nas”. Czas wielkich uśmiechów losu się skończył, reżymy autorytarne upadły prawie bez naszej zasługi, szybciej niż ktokolwiek mógłby się spodziewać, a teraz nastał czas trudniejszy, czas żmudnego budowania nowego ładu, państwa, samorządu, przedsiębiorczości, społeczeństwa obywatelskiego, czas pracy organicznej, która nie zawsze zachwyca i która od każdego z obywateli domaga się czegoś więcej niż tylko radosne Alleluja!
Krasnodębski niewątpliwe ma rację, jeśli mówiąc o Polsce „bez cudów”, domaga się wypędzenia z Polski wizerunkowej gry pozorów i zastąpienia jej merytoryczną, aż do bólu szczerą rozmową o najważniejszych problemach państwa i obywateli, jednak stawiając ostrą cezurę między czasem cudów, które, jak twierdzi, już minęły, a czasem zwyczajnej orki na ugorze zwanym demokracją, sam ociera się o gnozę. Teologia chrześcijańska nigdy bowiem nie utożsamiała aktywności Ducha Bożego wyłącznie ze zjawiskami ekstatycznymi, wręcz przeciwnie, w pismach św. Pawła najbardziej przemożne działanie Ducha ujawnia się przez łaskę służby polegającej na spełnianiu różnorodnych, nierzadko bardzo prozaicznych obowiązków. Radosne bełkotanie w językach, którego apostołowie doświadczyli w dniu Pięćdziesiątnicy, a które u postronnych wywołało niemałe zdumienie, nie stanowiło kulminacji, a jedynie zapowiedź wielu nowych, zazwyczaj znacznie bardziej dyskretnych i subtelnych łask, niosących w sobie tę samą radość, nastawionych jednak nie tylko na wyrażanie radości, ale przede wszystkim na dokładne rozpoznanie własnego powołania i sposobów jego realizacji, czyli charyzmatów, a w konsekwencji na wytrwałe i radosne pełnienie bardzo różnorodnych zadań w jednym organizmie Kościoła.
Zachowując analogię między pneumatologią biblijną a tą, której potrzebuje najnowsza historia Polski, słusznej byłoby zatem powiedzieć, że bierzmowanie dziejów wciąż trwa i się wcale nie kończy. W naszych czasach jego przejawem nie są jednak wiwaty tłumu na cześć Samsona, który gołymi rękami dusi lwy, a oślą szczęką, z braku miecza, wysyła na tamten świat całą armię Filistynów. Widząc takie cuda, współplemieńcy Samsona, podobnie zresztą jak współplemieńcy Lecha Wałęsy, mogli jedynie westchnąć i czekać na kolejne cuda z założonymi rękami. Pneumatologia Nowego Testamentu im jednak na to nie pozwala, bo każdego z nich czyni bożym pomazańcem, nazirejczykiem nowego typu, który swoją siłę zawdzięcza nie bujnym włosom, jak Samson, ale osobistej więzi z Bogiem. To nie zdradliwa Dalila jest wrogiem dzisiejszych pomazańców, lecz oni sami, ilekroć wydaje się im, że z winy rodziców, szkoły, partii czy z jakichś innych niejasnych przyczyn nie mogą sobie znaleźć miejsca na ziemi, w którym mogliby być szczęśliwi – nie po to, żeby być szczęśliwym, ale żeby wykonać z wielką satysfakcją tę robotę, która innym jest naprawdę potrzebna.
Polska młodzież wciąż garnie się do modlitwy lepiej od swoich rówieśników, nie gorzej od nich garnie się do nauki, a za chlebem potrafi przejechać pół świata. Jeśli zatem wciąż mamy w Polsce marne wyniki w walce z korupcją, bezrobociem, komunikacją, jakością usług, patentów i wysokich technologii w przemyśle, to znaczy, że wielu z nas wciąż nie znalazło własnego miejsca, a to, które znalazło, nie do końca i nie pod każdym względem przeżywa jak swoje prawdziwe powołanie. Starsi nie powinni zatem oglądać się wstecz. Powinni pozazdrościć młodzieży bierzmowania i codziennie być na nie dobrze przygotowanym.
Dziennik Polski 11-12 czerwca 2011.
Inne tematy w dziale Polityka