Krzysztof Mądel Krzysztof Mądel
1737
BLOG

Kościół z garażem? Komentarz do dyskusji

Krzysztof Mądel Krzysztof Mądel Polityka Obserwuj notkę 77

W „Plus-Minus” rozmowa prawicowych publicystów o polskim Kościele. Terlikowski zagaja, później głos zabierają Krasowski, Milcarek, Semka, Sellin, Stawrowski, Wildstein, Zaremba, Zdort i Ziemkiewicz. Bite cztery strony w dużym formacie. Główna teza dość banalna, że niby polski Kościół przypomina willę z garażem. Wierni się nie liczą, liczy się to, co w garażu. Im więcej wiernych, tym lepsze auto. Kilka lat temu Elżbieta Radziszewska pchnęła w Sejmie ustawę o finansowaniu z budżetu trzech uczelni katolickich. Radziłem jej, żeby uzasadniła to zdrowym rozsądkiem, nie konkordatem. Te uczelnie kształcą młodzież, a nie kleryków (choć kilku kleryków na każdy tysiąc studentów też kształcą), służą zatem najpierw społeczeństwu, a dopiero potem Kościołowi. Słysząc ten argument, Joanna Senyszyn wdrapała się na sejmową mównicę i krzyknęła: „Księża mają dość pieniędzy, jak im damy subwencję, to wydadzą wszystko na auta!” Pisowskie „Plus-Minus” idzie w ślady Senyszyn?

Fenomenalnie, nie analitycznie

Auto nigdy nie było mi do niczego potrzebne. Znam wielu duchowych i jeszcze więcej sióstr zakonnych całkowicie wolnych od ciągot motoryzacyjnych. Zanim zostałem ukarany za popieranie lustracji zajmowałem się filozofią społeczną, jeździłem dużo z wykładami i na sympozja, ale do tego są potrzebne pociągi lub samoloty, nie auta, bo za kierownicą nie da się czytać ani pisać. Kościół z garażem? No może, ale dyskutanci powinni to jakoś sprecyzować, podać adres, grupę, której ich spostrzeżenie dotyczy. To tylko spostrzeżenie, żadna teza. Wczoraj wieczorem rozmawiałem z kandydatem do zakonu. Wrócił do rodziców własnym autem. Rodziców stać. Mają firmę. Jeśli wstąpi od zakonu, auto będzie musiał zostawić.

Powierzchowność to wcale nie największy mankament tej rozmowy. Publicyści mogą mieć dowolne poglądy na temat Kościoła. Zawsze znajdą kogoś, kto je kupi. Gorzej, jeśli ze spotrzeżeń, niekiedy dość prymitywnych, próbują robić tezy. Spostrzeżenia nigdy nie będą tezami, nigdy niczego nie wyjaśnią. Do tego potrzebna jest solidna robota analityczna.

Jeśli polski Kościół staje się coraz bardziej materialistyczny (Krasowski pierwszy o tym mówi, inni za nim), to żeby nie narażać się na śmieszność, należałoby tę opinię jakoś uzasadnić, podeprzeć ją jakąś wiarygodną statystyką, z której wynikałoby na przykład, że ruch rekolekcyjny w Polsce zamiera, a ruch księży w salonach samochodowych rośnie. Ktoś te zakupy musi przecież rejestrować. Setki razy czytałem o relatywnie małych zarobkach lekarzy i o ich nieproporcjonalnie wysokich w stosunku do zarobków wydatkach. Ta różnica miała stanowić dowód na korupcję i szarą strefę w polskim zdrowiu. Lekarzy jest w Polsce znacznie więcej niż księży, a mimo to ktoś zliczył wydatki rodzin lekarskich, dlaczego nikt nie robi tego samego z duchowieństwem? Zebranie danych nie powinno być trudne, księża płacą podatek od liczby wiernych, a pozostałe wydatki można zebrać jeszcze łatwiej, bo księża to częsty temat plotek. Kościół z garażem bez pecyzyjnych danych to czysty zabobon. Naukowa precyzja pojawi się dopiero wtedy, gdy pecyzyjnie ustalimy, czy ten garaż puchnie czy może raczej się kurczy.

Teologia za burtą

Kościół jako przybudówka do garażu, Kościół materialistyczny, nazbyt podobny do świata, któremu ma służyć, mało od tego świata różny, mógłby wiele zyskać, gdyby mu dodać nieco teologii. Z grona ekspertów „Rzeczpospolitej” chyba tylko jeden Terlikowski jest teologiem, ale nawet on nie ma żadnego konkretnego pomysłu. Ja od lat obstaje przy tym, że krótkie homilie powinno się głosić na co dzień. Po paru tygodniach ksiądz przestałby udawać, że gorąco wierzy w Boga, bo skończyłyby mu się bonmoty i „niedźwiedzie”, którymi dręczy swoich wiernych na niedzielnych mszach. Chcąc niechcąc musiałby zacząć solidnie medytować ewangelię, uczyć się biblijnych języków, czytać źródła. Gdyby tego nie zrobił, w ciągu paru tygodni zanudziłby swoją parafię na śmierć, a ona w odruchu obronnym zapewne postarałby się o jakiegoś gorliwszego księdza. Po drugie, konieczne są rekolecje ośmiodniowe dla wszystkich duchownych co roku. Z dala od zająć i w całkowitym milczeniu. To wstyd, że siostry zakonne przykładają się do swoich rekolekcji znacznie poważniej niż księża na swoich dorocznych trzydniówkach. Po trzecie, każdy duchowny powinien mieć stałego kierownika duchowego i spowiednika (niekoniecznie w tej samej osobie), bo bez tego, nie ma poważnego życia duchowego. Po czwarte, w każdej parafii powinna działać grupa biblijna, chórek dziecięcy na mszy dla dzieci i sto innych prostych rzeczy. O postawieniu większych wymagań naukowych wydziałom teologicznym oraz wymagań profesjonalnych mediom katolickim - nie wspominam, bo to oczywiste i najprostsze do wprowadzenia, bo tych wydziałów, szkół średnich i mediów jest tyle co kot napłakał. Nie wiem jednak dlaczego nic o tym nie mówią eksperci „Rzepy”, spece od zbawiania firmy powołanej do zbawiania?

Z nagonką na autorytet

W ostatnich akapitach Terlikowski zaczyna przebąkiwać o młodzieży, że się szybko sekularyzuje, że po bierzmowaniu znika z kościoła, ale i tu znajduję tylko spostrzeżenia, bez analiz i bez  wniosków. Dowód? Proszę bardzo, ale z innej beczki.

Zdaniem ekspertów „Rzepy” polski Kościół chronicznie cierpi na brak silnego przywództwa. Po co im silne rządy, nie mówią, ale jak jeden mąż są zgodni, że nowy Wojtyła lub nowy Wyszyński na pewno ustawiłby wszystko lepiej. Co w tym czasie robiliby inni? Tego też nie wiadmo. Siedzieliby z założonymi rękami czekając aż ten opatrznościowy geniusz obrzydzi katolikom aborcję i prezerwatywy? Nie wiadomo. Żeby wykazać, że jeden celibatariusz może w takich sprawach więcej niż miliony dorosłych, trzeba by mieć w rękawie jakiś argument, ale on się nie pojawia. Semka między wierszami sugeruje, że wszystkiemu winien jest Sobór, bo to on postawił na kolegialność biskupów, z których każdy jest teraz u siebie panem na zagrodzie, co automatycznie osłabia pozycję prymasa i przewodniczącego episkopatu, czyli, idąc dalej tą logiką, niszczy ich autorytet. Semka plotąc takie bzdury jest chyba bez winy. Nie wie co mówi. Wyszyński miał w ręku kilka ważnych kompetencji zastrzeżonych dla Stolicy Apostolskiej, ale zawdzięczał to wyłącznie komunistom, nie porzedsoborowym porządkom, bo przez żelazną kurtynę trudno było się komunikować z Watykanem, więc Watykan wyposażył Wyszyńskiego na stałe w niektóre uprawnienia, czyniąc go nieformalnie nuncjuszem. Jeśli zatem jest prawdą, że autorytet Wyszyńskiego wynikał z urzędowych kompetencji, to trzeba być konsekwetnym i przyjąć tezę, że to wszystko dzięki komunistom, więc i dzisiaj bez komunistów autorytetu w Kościele uratować się nie da. No ale może autorytet Wyszyńskiego nie wynikał urzędu, z prymatu, ale z samego Wyszyńskiego, z jego osobistej modlitwy? Przecież gdyby komuniści zamknęli w Komańczy jakiegoś nudziarza, to Komańczę opuściłby jeszcze większy nudziarz, a nie mąż stanu i prymas tysiąclecia. Inni na miejscu Wyszyńskiego (znamy takich) nawet w Dachau i nawet przy boku Papieża nie byliby w stanie pomnożyć swoich talentów na tyle, żeby choć do pięt sięgnąć Wyszyńskiemu. Debatowanie o braku autorytetów ma zatem sens, ale to musi być rozmowa o konkretnych zadaniach, a nie rzucanie grochem o ścianę. W „Rzepie” taka rozmowa powinna się zawsze zacząć od analizy przypadku TW Filozof. Jeśli teraz jest dla redakcji postacią dwuznaczną, to co warte są jego teksty, które redakcja tak chętnie drukowała przez tyle lat? Mało mnie obchodzi, co TW Filozof powiedział ubekom, skoro nie mamy kompletu papierów, mamy jednak komplet jego felietonów w „Rzepie”. Niech nam redakacja powie, które linijki w tych tekstach są be, a które cacy, bo że wszystkie be lub że wszystkie cacy, nie uwierzę, a jak już to powie, to potem może uwierzę, że potrafi łowić autorytety.

W historii Kościoła autorytety zawsze pojawiały się falami. Apostołowie, długo nic, ojcowie kapadoccy, długo nic i tak dalej. Ta pokoleniowa periodyzacja nie ma jednak większego znaczenia. Ważniejsza jest ta, która dochodzi do głosu w życiu duchowym jednostki. Każdy ksiądz z cukrowej waty musi w pewnym momencie zniknąć, nawet gdyby się świat miał zawalić. Dobry Bóg, choć rządzi tym światem od 17 mld lat, na ziemi zadowolił się krótkim, ledwie trzyletnim pontyfikatem. Później wszystko zostawił komuś, kto wieje kędy chce, ale nigdy nie pozuje do fotografii. Wstępując nieba Syn Boży uroczyście oświadczył, że zjawi się znowu, ale dopiero na sam koniec, tuż przed opuszczeniem ostatniej kurtyny, więc lamentowanie nad brakiem autorytetów ma pewien sens, bo gdzie jak gdzie, ale w Kościele zawsze pownno ich brakować. Zresztą żydowscy prorocy też chętnie załamywali ręce nad upadkiem autorytetów, tyle tylko, że oni nie przelewali z pustego w próżne, ale konkretnemu królowi lub arcykapłanowi mówili konkretnie za co będzie się smażył w piekle, a jednocześnie (choć nie zawsze) precyzyjnie podpowiadali mu, co powinien zrobić, żeby tego uniknąć. W „Rzepie” nic podobnego nie znajduję. Rozmówcy przemawiają tak, jakby szczere intencje zwalniały ich od jakiejkolwiek roboty analitycznej. Ani słowa o tym czy najpierw się modlić i jak, czy może raczej najpierw się lustrować, czy może wręcz przeciwnie, postawić na coś zupełnie innego, żeby znaleźć drogę pewną do autorytetu. Jest tylko lament bez diagnozy i bez recepty.

I kto tu jest rogaczem?

Owszem, Karsowskiemu nie mogę domówić racji, że Kościół i społeczeństwo stoją tak blisko siebie, że nierzadko trudno je od siebie odróżnić, ani Mielcarkowi, że papieża Benedykta mało się w Polsce ceni i jeszcze mniej naśladuje, ani Terlikowskiemu, że dzieci w kościołach ubywa, ani Wildsteinowi, że wojna światów będzie się zaostrzać, ani Zarębie, że biskupi wolą nie krytykować zbyt ostro tych, od których spodziewają się eurodotacji, ani Semce, że PiS i PO jako przedmurze chrześcijaństwa są mniej więcej tyle samo warte, czyli mało, co Sellin i Stawrowski poniekąd potwierdzają, tyle tylko, że wszystko, co ci panowie mówią, po przełożeniu na sądy bardziej szczegółowe i praktyczne, staje się więcej niż skromne i całkiem niepraktyczne.

Zdzisław Krasnodebski w swej najnowszej książce (Innego cudu nie będzie, Kraków 2011) sugeruje między wierszami, że Polska jest już prawie kondominium, okrętem bez steru i bez okrętu, z niejasnych przyczyn utrzymującym się jeszcze na fali. Poeta ma prawo do takiej przenosi, ale ekspert niech raczej ustali kto, co, gdzie, kiedy, jak i dlaczego.

Strona domowa

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (77)

Inne tematy w dziale Polityka