Bóg nie posłał swego Syna na świat po to, aby świat potępił, ale po to, by świat został przez Niego zbawiony (J 3, 17).
W czasie deszczu dzieci się nudzą. A narzeczeni? Nigdy! W świecie emailów i komórek ich męka rozłąki staje się lżejsza niż w świecie Romea i Julii, ale wykonanie dobrej arii pod balkonem jest równie trudne. Nie z powodów technicznych. Miłość współczesna, odarta z tabu i pozbawiona radości czekania, łatwiejsza do wyznania i mniej powściągliwa w konsumowaniu, rzadko znajduje czas na wiersze. Tak szybko przeradza się w nieformalny związek, dolce far niente pod wspólnym dachem, że narzeczeni i zakochani należą dziś do gatunków ginących. Już nie pucułowaty Amor ich gubi, ale przedwczesne, stare jak świat problemy typowe dla starych małżeństw.
Pamiętny rok 1968 ponosi za to część winy. Ojcowie i matki ostatniej wojny doczekali się w końcu dzieci-kwiatów, utaplanych w błocie pod Woodstock, zaczadzonych marychą i rock and rollem, ale wchodzenie w dorosłe życie na złość rodzicom nie zawsze prowadziło do zdziecinnienia. André Glucksmann wyznał mi kiedyś, że uliczne protesty przeciw francuskiej wojnie w Indochinach zjednały mu szybko wielu sympatyków, także po stronie starej francuskiej lewicy, co on natychmiast wykorzystał, nie w celach politycznych, ale właśnie po to, żeby tym ostrzej rozliczyć polityków z ideologii, korupcji i fałszywych obietnic. Zimna wojna skazała młodzież po obu stronach żelaznej kurtyny na przedwczesną dojrzałość, skoszarowaną w hufcach i koledżach, podszytą strachem i nieufnością do zastanego świata, ale to nie ona odebrała jej trzeźwy, mocno stąpający po ziemi romantyzm. Biografie Havla i Glucksmanna świadczą o tym najlepiej.
Kolejny podejrzany, Maynard Keynes, ma niezłe alibi. Jego ekonomia popytowa pozwoliła wielu rządom podjąć walkę z bezrobociem za pomocą inflacji, co samo z siebie doprowadziło do jeszcze większego bezrobocia, niemniej w tym samym czasie wszystkie europejskie rządy zaczęły podwajać i potrajać liczbę studiującej młodzieży, przedłużając tym samym jej młodość, a zarazem podnosząc rynkowe kryteria samodzielności. Keynes niewątpliwie jest winien temu, że źle szacowano koszty tych zmian, trudno go jednak obwiniać za to, że inteligenci nuworysze woleli konkubinat od niewinnych szeptów kochanków z Werony.
Narzeczeństwo jak świat światem nie zginie, czas najwyższy jednak, żeby się i dzisiaj doczekało własnej sztuki, literatury i teologii, wszak to, co jeszcze do niedawna trwało miesiące, dziś rozciąga się na lata i nie zawsze kończy się małżeństwem. Teologia małżeństwa i rodziny także powinna się rozwinąć i objąć wiele nowych zadań edukacyjnych, nie bez wsparcia biblijnej psychologii i ewangelicznej sztuki dialogu, bo dzisiaj w powszechnym odczuciu zdominowana jest przez trudną problematykę aborcji i antykoncepcji, a te bardziej dziś są dylematami narzeczonych niż małżonków. Pokusa, żeby ułożyć sobie życie kosztem poczętego dziecka coraz częściej pojawia się poza małżeństwem, w samotności, i niestety właśnie tam przynosi najbardziej tragiczne żniwo, podobnie zresztą jak równie wczesna pokusa, żeby starłszy szminkę nie zapomnieć o pigułce wczesnoporonnej.
Teologia dla zakochanych ma swój niepowtarzalny patent w postaci chrześcijańskiej teologii trynitarnej, wciąż głęboko ukrytej traktatach i prawie w ogóle nieprzekładanej na język współczesny. Kochankowie z Werony z pewnością zasługują na więcej niż tylko łzę z Oka Błękitu, a Norwid, trzeci z podejrzanych, wespół z Szekspirem ponoszą winę za to, że zachody i wschody miłości rozpisali tylko na dwa serca, jakby to trzecie, które te dwa wydobyło z niebytu, miało prawo bić żywiej dopiero na ich grobie. Miłość nigdy nie jest diadą. Ilekroć coś za coś lub tylko we dwoje staje się dogmatem miłości, prawdziwe niebo gaśnie, przegrywając z gorączką odwzajemnień. Ale miłość nie jest diadą. Potrafi wszystko wybaczyć i czeka, aż Romeo zacznie czekać na Julię tylko z miłości i z lepszym sonetem dla niej.
Dziennik Polski 18-19 czerwca 2011.
Inne tematy w dziale Rozmaitości