Ksiądz prałat Edward Ćmiela „ekskomunikował politycznie” posła Jacka Krupę z PO za to, że ten głosował za odrzuceniem projektu ustawy całkowicie zakazującej wykonywania aborcji. W liście do posła parałat miał napisać, że „nie spełnia on kryterium osoby, na którą mogliby głosować katolicy” i ostrzec go, że poinformuje o tym wiernych. Poseł Krupa jest tym listem oburzony. Zapewnia, że jest dobrym katolikiem i w obecnej kadencji sejmu działał na rzecz uznania katolickiego święta Trzech Króli za święto państwowe (Gazeta Wyborcza).
Czy katolik może głosować przeciw zakazowi wykonywania aborcji i czy inni katolicy mogą poprzeć kandydata, który obiecuje, że w analogicznych głosowaniach zachowa się podobnie jak poseł Krupa?
Arytmetyka sejmowa nie zawsze jest jednoznaczna moralnie, dlatego poszczególne głosowania należy rozpatrywać w szerszym kontekście. Tryb pracy sejmu, a nawet sama sekwencja głosowań, może znacząco wpłynąć na kwalifikację etyczną zachowań posłów i innych uczestników debaty. W szczególnych okolicznościach może się bowiem zdarzyć, że skuteczne przyjęcie mniej restrykcyjnego prawa, lepszego jednak i bardziej restrykcyjnego niż to, które obowiązywało dotąd, jest wyrazem większej odpowiedzialności za życie niż nieskuteczne popieranie prawa maksymalnie restrykcyjnego. Pisał o tym wielokrotnie papież Jan Paweł II, a kard. Józef Ratzinger trafnie streścił jego nauczanie w „Nocie doktrynalnej o niektórych aspektach działalności i postępowania katolików w życiu politycznym”:
- na wszystkich, którzy bezpośrednio uczestniczą w ciałach ustawodawczych, spoczywa "konkretna powinność przeciwstawienia się» jakiejkolwiek ustawie stanowiącej zagrożenie dla ludzkiego życia. Obowiązuje ich — tak jak każdego katolika — zakaz uczestnictwa w kampaniach propagandowych na rzecz tego rodzaju ustaw, nikomu też nie wolno ich popierać oddając na nie głos (Evangelium vitae, 73). Nie jest to sprzeczne z zasadą, którą sformułował Jan Paweł II w encyklice Evangelium vitae w odniesieniu do sytuacji, gdy nie jest możliwe odrzucenie lub całkowite zniesienie ustawy aborcyjnej już obowiązującej lub poddanej pod głosowanie: w takim przypadku "parlamentarzysta, którego osobisty absolutny sprzeciw wobec przerywania ciąży byłby jasny i znany wszystkim, postąpiłby słusznie, udzielając swego poparcia propozycjom, których celem jest ograniczenie szkodliwości takiej ustawy i zmierzającym w ten sposób do zmniejszenia jej negatywnych skutków na płaszczyźnie kultury i moralności publicznej" (Evangelium vitae, 73).
W czasie ostatniej debaty aborcyjnej w polskim sejmie, o ile wiem, do takiej sytuacji nie doszło, bo debata została przerwana już na etapie wstępnym, dlatego wezwanie do zachowania dyscypliny partyjnej, podjęte przez szefa klubu PO Tomasza Tomczykiewicza w głosowaniu za odrzuceniem restrykcyjnej ustawy antyaborcyjnej „w imię zachowania istniejącego kompromisu” jest nieuzasadnione, niedopuszczalne i karygodne, a jedynym argumentem przemawiającym za taką decyzją mogłyby być poważne obawy, że skierowanie tej ustawy do dalszych prac w komisjach na kilka dni przed wyborami będzie mieć tak negatywny wpływ na opinię publiczną, że w nieuchronny sposób doprowadzi do wzrostu popularności ugrupowań proaborcyjnych i w konsekwencji przyczyni się do zerwania w nowym sejmie istniejącego kompromisu prawnego. Jest to warunek czysto hipotetyczny, w obecnej sytuacji fałszywy i oparty na źle dobranych przesłankach.
Wzrost poparcia społecznego dla antyklerykalnego i proaborcyjnego ugrupowania Janusza Palikota jest faktem, ale pojawia się on kosztem spadku popularności innego proaborcyjnego ugrupowania, jakim jest SLD, trudno zatem przyjąć a priori, że dyskusja nad kształtem prawa chroniącego ludzkie życie sama z siebie budzi proaborcyjne nastroje w społeczeństwie i w konsekwencji szkodzi ochronie życia. Przebieg wcześnejszych debat społecznych w tej sprawie skłania raczej do odmniennych wniosków. W trakcie długich prac nad obowiązującą ustawą o planowaniu rodziny i dopuszczalności aborcji z 1993 r. społeczne poparcie dla aborcji gwałtownie spadło i ta tendencja utrzymuje się do dziś, jeśli zatem szef klubu poselskiego PO rzeczywiście pragnął zachowania istniejącego kompromisu, to powinien był raczej zachęcić swoich posłów do głosowania za skierowaniem wspomnianego projektu do dalszych prac w sejmie i ewentualnie uzasadnić to przez przywołanie argumentów podnoszonych przez każdą ze stron.
Szybkie zamknięcie dyskusji w sejmie spowodowało, że tematyka aborcyjna pojawia się tym silniej w kuluarach obecnej kampanii wyborczej, czyli tam, gdzie znacznie trudniej oprzeć ją na rzeczowych argumentach, a znacznie łatwiej o emocje i irracjonalne postawy. Po zerwaniu sejmowej debaty ugrupowania skrajne mogą ponadto wytworzyć wrażenie, że delikatna kwestia ochrony życia i kwestie pokrewne nie są już dłużej przedmiotem kompromisu, ale raczej są kwestią otwartą, którą można podjąć na nowo bez żadnych zobowiązań wobec przeszłości i tych, którzy ją kiedyś kształtowali. Pokusa rewolucyjnego konstruktywizmu w odniesieniu do spraw z natury delikatnych zawsze jest silna, dlatego unikanie lub przedwczesne zamykanie towarzyszącej jej debaty skazuje ją tak naprawdę na deficyt wartości, zaś kompromis prawny, przez jednych nazywany „zgniłym”, przez innych „niedostatecznym”, staje się wówczas dobrem samym w sobie, które przestaje służyć innym. Dochodzi wówczas do takich absurdów, że tak zwani „konserwatyści” zaczynają bronić tego kompromisu z przeciwnej strony barykady, własnymi rękami odrzucając wszelkie próby ograniczenia prawa do aborcji, zaś tak zawni „liberałowie” zacierają ręce na widok restrykcyjnego prawa, pomstując głośno na rozrost podziemia aborcyjnego, a w duchu licząc na tym większe zyski z nielegalnych zabiegów.
Kompromis aborcyjny, w przeciwieństwie do wielu innych kompromisów, nie jest dobrem samym w sobie. Ma on sens jedynie wtedy, kiedy zwolenników aborcji skłania do zdecydowanej troski o ludzkie życie, wyrażającej się w aktywnej współpracy ze wszystkimi partnerami społecznymi, a więc do działań wykraczających daleko poza sam kompromis prawny, a jednocześnie skłania zadeklarowanych obrońców życia do podobnych działań na rzecz zdecydownaych zwolenników i zwolenniczek aborcji, w tym także tych, którzy powołując się na stanowione prawo, być może nigdy nie zechcą skorzystać z tej pomocy. Kompromis aborcyjny nie jest rozejmem między dwoma wrogo ustosunkowanymi do siebie stronami, nie jest też i nigdy nie powinien być linią demarkacyjną definiującą jednostkowe zachowania. Dla katolików i innych obrońców życia jest on jedynie smutną, lecz precyzyjną informacją, że państwo w pewnych sytuacjach zrezygnowało z jakiejkolwiek ochrony życia ludzkiego i zrobiło to, niestety, tam, kiedy jest ono najsłabsze, z kolei dla zwolenników aborcji ten sam kompromis jest rodzajem liberalnej gwarancji, że ich własne czyny pozostają legalne i bezkarne, nawet jeśli odbierają życie komuś, kogo akurat oni wcale nie są skłonni uznać za osobę.
Dla jednych i drugich tak pojęty kompromis zawsze powinien być czymś skrajnie trudnym do zaakceptowania, bo tylko wtedy każdej ze stron wciąż pozwoli być sobą. Jego sens leży zatem poza nim, a jest nim aktywna postawa na rzecz ochrony życia, obejmująca zwłaszcza te sytuacje, w których państwo się z niej wycofało, a które każda ze stron postrzega inaczej. Taki kompromis presuponuje istnienie jakiegoś pozakompromisowego programu pozytywnego, bo tylko wtedy sam kompromis staje się znośny i tylko wtedy nie prowadzi do wzajemnej destrukcji. Millowska wolność mierzona ruchem ręki wokół samotnego podmiotu nie na wiele się tu przydaje. Ręce wielu podmiotów muszą się spotkać i działać razem dla życia.
Katolik nie może głosować przeciw ograniczaniu prawa do aborcji, agnostyk także nie powinien tego robić, a zwolennik aborcji musi się liczyć z tym, że w swych wyborach nigdy nie zostanie zrozumiany przez swoich przeciwników, niemniej piętnowanie działań stojących w sprzeczności z tymi zasadami jest słuszne tylko wtedy, kiedy prowadzi do afirmacji samych zasad, a nie do potęgowania lęków stojących za ich odrzuceniem.
Poseł Krupa może spać spokojnie, jeśli rzeczywiście poparł sprawę trzech wytrwałych pogan, gości Króla Królów, w kalendarzu świąt państwowych, ale za to, że przez podniesienie ręki w sejmie uciął debatę nad ochroną życia do końca życia powinny go dręczyć nocne koszmary. Jego proboszcz nie powinien go jednak potępiać w czambuł za samo głosowanie, bo akurat to głosownaie nie rodziło i nie mogło zrodzić nowych konsekwencji prawnych, ono jedynie determinowało tryb pracy sejmu w przeddzień wyborów, po których powrót do prac nad podobnym projektem znowu będzie możliwy. Ci, którzy wtedy głosowali tak jak posłowie Krupa i Tomczykiewicz, twierdzą, że działali w dobrej wierze, starając się chronić życie tak, jak to tylko było możliwe. Ksiądz proboszcz powinien ich zatem upomnieć nie tyle za samo głosowanie, co raczej za słabą wiarę, lęki, sceptycyzm, błędną ocenę sytuacji i błędne uzasadnienia.
Skierowanie restrykcyjnej ustawy do dalszych prac w sejmie na kilka dni przed wyborami mogło mieć mniej więcej taką samą wartość jak jej zdecydowane odrzucenie (tak twierdzili niektórzy posłowie), ale mogło również, co bardziej prawdopodobne, skierować dalszą dyskusję w kierunku konkretnego pytania o zakres prawnej ochrony życia, a nie w kierunku retorycznego pytania o to kto i kiedy raczy się tą sprawą zająć na serio.
Inne tematy w dziale Polityka