John Keats, romantyczny poeta poetów, stworzył oryginalną koncepcję filozoficzną, swoisty przedsionek wiary. W liście do braci Geogre'a i Toma z grudnia 1817 r. pisał o negative capability, zdolności ujemnej, niemożności zupełnego poznania świata, która w konsekwencji każe uznać tajemnicę ukrytą w nieskończoności zjawisk. Tę myśl zawarł także wierszach. W Sonecie XXVIII zdumiewał się głosem zziębniętego drozda, który w środku zimy rozbrzmiewa „jakby się rodził w cieple”, zaś w słynnej Odzie do słowika wesoły głos „szkrzydlatej Driady” kontrastuje z głębokim odrętwieniem podmiotu, pogrążonego już prawie w odmętach Lethy, rzeki zapomnienia, na samym dnie Hadesu, której magiczne wody i nazwa (gr. Lethe) stanowią symboliczną antynomię prawdy (aletheia).
Ewangelia przynosi jeszcze głębsze antynomie. Przypowieść o królu wyprawiającym wesele swojemu synowi bardziej przypomina sąd ostateczny niż weselne gody (Mt 22,1-14). Przedstawiony tam monarcha, biblijny symbol Boga, do tego stopnia jest przejęty szczęściem gości, że niemal traci panowanie nad sobą, gdy ci, niespodziewanie, odmawiają udziału w uczcie, obijając lub mordując jego sługi, lub gdy zjawiają się na niej w nieodpowiedniej toalecie. Król wpada w szał i każe ćwiartować winnych ku ich wielkiemu zaskoczeniu.
Czytelnik również jest zaskoczony. Nie spodziewał się takiego finału. Wesele zamieniło się w pogrzeb, a właściwie w serię pogrzebów. Monarcha prosił po dobroci, zastawił stoły dla mażnych, a także dla bezdomnych, ale w końcu okazał się równie ównie okrutny jak ci, których zapraszał.
Przyjrzawszy się mu bliżej, trudno go jednak zrównać z tamtymi. Monarcha w swej stanowczości ani przez chwilę nie jest arbitralny, wręcz przeciwnie, jest apokaliptyczne sprawiedliwy, wyczerpuje wszelkie wyobrażalne konsekwencje sprawiedliwości. Uczta nie jest zwyczajną biesiadą, lecz alegorią zbawienia, wiekuistej biesiady. Ten, kto nie zechce przyjąć zaproszenia, skazuje się na śmierć. To właśnie ten ostateczny, zawsze aktualny wymiar relacji łączącej człowieka z Bogiem ma wyrazić przypowieść. Bóg kocha, a ponieważ kocha, nikogo nie zmusza do miłości, niemniej sama natura miłość jest taka, że daje życie, a jej brak życia pozbawia, prowadzi to stopniowej destrukcji egzystencji. Monarcha nie jest zatem kapryśnym despotą, lecz żywą alegorią konsekwencji kaprysów gości. Z zatrważającą precyzyją obrazuje skutki utraty pierwotnego raju. Chrystus nie przychodzi po to, żeby rozszerzać te skutki, bo nie ma nic bardziej tragicznego od śmierci wiecznej, ale po to, żeby głosić prawdę i świadczyć o miłości Boga, który każdego przeznaczył i zaprosił do życia.
Dla Boga ważne jest to, czego się spodziewamy, a także to, czy spodziewamy się tego naprawdę.
Wersja robocza.
John Keats, Ode to the Nightingale, Oda do słowika, tłum. L. Dorn.
Inne tematy w dziale Rozmaitości