Krzysztof Mądel Krzysztof Mądel
1019
BLOG

Boniecki i smak ewangelii

Krzysztof Mądel Krzysztof Mądel Rozmaitości Obserwuj notkę 50

Ksiądz Adam Boniecki nie jest moim faworytem podczas konklawe, ale to, co robią z nim niektórzy polemiści, przekracza granice absurdu. Ksiądz Waldemar Chrostowski sugeruje, że Boniecki „rozmija się z nauczaniem Kościoła”, ale nie podaje na to żadnych dowodów, robi jedynie przytyki znajomym Bonieckiego, natomiast dla Tomasza Terlikowskiego Boniecki jest swawolnym Dyziem „hasającym po mediach”, którego już dawno należało uciszyć. Czy na pewno?

Sprawa Bonieckiego niewiele ma wspólnego z kontestowaniem kościelnej doktryny i z łamaniem zakonnego posłuszeństwa, zaś wiele z ewangelizacją. Brak dowodów na to, że Boniecki rozminął się z dogmatami lub choćby z duchem przykazań bożych, a na to, że złamie zakaz wydany przez przełożonych raczej nie ma się co liczyć, bo Boniecki sam był przełożonym, generałem zakonu, a wcześniej wydawał oficjalne pismo Stolicy Apostolskiej, więc o odpowiedzialności za Kościół i za słowo wie więcej niż ci, którzy go uciszają. Problem leży gdzie indziej.

Każda działalność publiczna kapłana katolickiego w pierwszym rzędzie ma charakter ewangelizacyjny i w tym aspekcie powinna rozpatrywana, a dopiero potem, jeśli zachodzi taka konieczność, może być interpretowana przez pryzmat innych dziedzin teologii, humanistyki, etyki, praw człowieka, itp. W przypadku Bonieckiego – niezależnie od tego, co on sam o tym myśli – chodzi najpierw o ewangelizację, bo taki jest pierwszy, najbardziej naturalny kontekst działalności kapłańskiej, a dopiero potem o wszystko inne, tyle tylko, że właśnie tu trudno cokolwiek Bonieckiemu zarzucić, bo Boniecki słynie z dobroci, wyrozumiałości i życzliwości dla ludzi, a jeśli błądzi lub bywa naiwny, to z braku kompetencji, nie z powodu zaniedbania czy złośliwości, tymczasem zakaz wydany przez jego przełożonych i wszystko, co z niego wynikło, budzi wielkie zamieszanie i w konsekwencji bardziej gorszy niż ewangelizuje.

Jeśliby się oprzeć tylko na Chrostowskim, Terlikowskim i fejsbuku, to wręcz należałoby uznać, że z zamknięcia ust Bonieckiemu cieszą się jedynie ci, którzy sami mają się za gorliwych katolików, zaś wszyscy inni albo się oburzają, albo dziwią, albo po prostu nic nie rozumieją, a przecież w ewangelizacji chodzi głównie o tych ostatnich. Nie o samo „umacnianie braci w wierze”, ale o dotarcie z wiarą do tych, którzy jeszcze braćmi w wierze nie są, bo wiary nie znają albo mają o niej błędne wyobrażenie. Zakazami wydanymi in blanco, zza flanki, bez słowa, bez uzasadnienia, bez serc i jakby bez ducha trudno będzie opowiedzieć innym o Jezusie Chrystusie, bo on potrzebuje żywych ludzi, nie pustych ram i równie pustych, mrukliwych „no comments”.

Jeśli ksiądz Boniecki rzeczywiście powiedział coś niestosownego, to nic prostszego jak to sprostować, wyjaśnić w komunikacie, że zdanie Bonieckiego nie jest tożsame ze stanowiskiem polskich marianów. Prowincjał mógł wydać dementi lub napisać artykuł, albo najprościej w świecie wziąć Bonieckiego pod ramię, zwołać konferencję i wyjaśnić co do niego ma przed kamerą, a Boniecki na pewno by mu przytaknął, przeprosił i obiecał poprawę, bo przeżywszy tyle lat, ile przeżył, wie co do niego należy. Wie to także jako dziennikarz, współpracownik błogosławionego i niezwykle medialnego Papieża, który nie bał się trudnych pytań ani kamery, bo kochał ludzi.


Strona domowa

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (50)

Inne tematy w dziale Rozmaitości