Obłok Obłok
2334
BLOG

Po co?

Obłok Obłok Religia Obserwuj temat Obserwuj notkę 69

Ktoś, kto pcha się między młot a kowadło, normalny nie jest – biorąc w gołe dłonie rozgrzane żelazo niechybnie się poparzy i na dodatek może oberwać w czerep młotem. Mam tu na myśli nieszczęśnika nazwiskiem Ziobro, ale po kolei…

Czekałem na drugą odsłonę w kolejnym spektaklu „taśm prawdy", tym razem z Sową nie tylko jako miejscem, a bohaterem. Czekałem, bo po pierwszej nie byłem pewien, w czyim interesie Ziobro sięgnął do tego mocno przykurzonego lamusa. Powtórka upewniła mnie, bo znowu pojawił się ksiądz. W zasadzie rzecz się klarowała od początku, ale…

I.

ale czekałem i spoglądałem w kryształową kulę czasu. Gdzieś od trzeciego wieku naszej ery w chrześcijaństwie zaczynają się formować ruchy monastyczne – które doprowadzą do powstania zakonów. Istotą zakonu, który często postrzegamy przez pryzmat budowli klasztornej, jest reguła ustalająca wewnętrzne zasady rządzące życiem danej wspólnoty mnichów.

Reguły były stanowione do wewnątrz takich wspólnot i zakładały ich mniejszą lub większą izolację od świata zewnętrznego i doczesności. Nie czas tu się nimi zajmować szczegółowo – w każdym razie wraz z zakonami pojawił się w chrześcijaństwie pewien dualizm. Jeden nurt był nakierowany na apostolstwo i duszpasterstwo, czyli życie kapłanów pośród owieczek, drugi za to na duchowe doskonalenie we własnym, zamkniętym kręgu.

Nie były to światy odrębne, bo zakony stały się z czasem miejscem edukacji „klasycznych” duszpasterzy, którzy wychodzili z ze swoich wspólnot między lud i możnych, także zakonnicy niektórych reguł nie stronili od kapłaństwa na zewnątrz. Wraz z terytorialną ekspansją chrześcijaństwa wzrasta zapotrzebowanie na kapłanów – więc i wysysanie wspólnot zakonnych. Życie pośród świeckich ma swoje atrakcje, pociągające wielu nieco bardziej niż doskonalenie się w surowych ograniczeniach klasztornej reguły. Przy tym struktura kościoła mocno się hiererchizowała – na przełomie VIII/IX wieku dochodzi do pewnego kryzysu stanu kapłańskiego, który rykoszetem trafia i za klasztorne mury.

W 910 roku zaczyna się jednak etap odnowy – w Cluny, w Akwitanii, powstaje klasztor, który z czasem stanie się centrum tzw. wspólnoty kluniackiej, która z odnowi surowe przestrzeganie reguł zakonnych. Papież Benedykt XVI na swojej audiencji generalnej 11 XI 2009 tak mówił o tym zjawisku:

Reforma kluniacka wywarła korzystny wpływ nie tylko na oczyszczenie i przebudzenie życia monastycznego, ale również na życie Kościoła powszechnego. Dążenie do doskonałości ewangelicznej stanowiło bowiem bodziec do zwalczania dwóch poważnych schorzeń, jakie nękały Kościół w tym okresie: symonii, czyli kupowania urzędów kościelnych, jak też niemoralnego życia świeckiego duchowieństwa.”

Rzecz jasna ta reforma nie rozprzestrzeniała się łatwo- wielu biskupom i kapłanom nie w smak było pozbawianie się przyzwyczajeń, czego bezwzględnie domagali się kluniatczycy. Rzym starał się rozwiązać ten problem wyłączając wspólnoty klasztorne spod właściwej terytorialnie władzy biskupiej, podporządkowując je bezpośrednio papieżowi.

W ten sposób biskupi stracili daniny od klasztorów, a „spór ideologiczny” zyskał wymiar konfliktu ekonomicznego. Odtąd konflikt duchowieństwa świeckiego z zakonnym tlił się z większym lub mniejszym natężeniem, chociaż w miarę upływu czasu kolejni papieże nie byli już skłonni bezwarunkowo wspierać zakony w ich sporach z episkopatem.

Powstał zresztą w międzyczasie zakony z samego założenia mniej kontemplacyjne, za to – jakbyśmy to dziś powiedzieli - aktywne „społecznie i politycznie”. Zakony rycerskie, mimo fiaska krucjat, były niewątpliwie większą atrakcją dla młodszych synów ze średniowiecznych domów szlacheckich, niż jacyś tam benedyktyni czy franciszkanie. W tych właśnie zakonach powstała idea całkowitej autonomii – tak od papieży, jak i władz świeckich.

Nasi” Krzyżacy są tego najlepszym przykładem – przy tym nie byli jedynym na Bałtykiem zakonem, który stworzył zręby własnego państwa. Gdy spory między nimi a naszym królem miał rozstrzygać papież, to słuchał przy okazji racji naszych biskupów, którzy wcale nie byli skłonni do kapłańskiej solidarności - zresztą rozmaite dziesięciny czy świętopietrza z Polski były pewniejsze od danin niechętnie płaconych przez zapatrzonych w swój interes krzyżaków.

Gdy później jezuici próbowali tworzyć swoje państwo w Południowej Ameryce (co tak pięknie pokazał Joffe w swojej „Misji”), doczekali się niemal natychmiastowej kontrakcji ze strony sojuszu królewsko-papieskiego.

II.

Wzajemna opozycja między zakonami z jednej, a sojuszami królów i biskupów z drugiej strony, traciła swój zewnętrznie widziany wymiar, gdy społecznie aktywne zakony wzięły się za oświatę czy dobroczynność – jednak konflikt tlił się dalej. Widzę w kuli czasu polski dwór szlachecki, gdzie do sutej wieczerzy zasiada „swój” proboszcz i ma zamiar ugadać z gospodarzem suty datek na budowę nowej plebanii, aż tu nagle w drzwiach staje mnich – kwestarz z pobliskiego klasztoru. Jaśnie pan uśmiecha się pod wąsem, prosi gościa siadać obok proboszcza i zagaduje

- mniemam, że jako osoby duchowne zgodnie podzielicie się tym kapłonem i tymi flaszami, które by przypadły tylko jednemu, gdyby drugi mnie wraz nie nawiedził; takoż i przygotowany na tę okazję trzosik dukatów sprawiedliwie podzielę, boście pewnie obaj za potrzebą tu przyszli, obu dam co mam, po równo, z całego serca.

Ten obrazek pokazuje jak parafie i zakony, mimo że opierały się o „własną działalność gospodarczą”, sięgały do kies obywateli i co więcej, skarbca królewskiego – ponad to co wynikało ze zwyczajowych opłat za usługi i udzielonych im fundacji.

Oczywiście społeczny pożytek z obu tych nurtów był niepodważalna. Warto jednak zauważyć pewną różnicę. Duchowieństwo świeckie wrastało w system społeczny we wszystkich warstwach i na poziomie wszystkich instytucji państwowych i terytorialnych – niejako równolegle do ustroju administracyjnego i przy współtworzeniu trendów politycznych.

Tymczasem zakony, które wychodziły z klasztorów z misjami społecznymi, realizowały je sektorowo – tak w wybranej domenie misyjnej, jak i obszarze terytorialnym – dość dowolnie, według własnych zasad. Episkopat był związany nie tylko z władzą papieską, ale też z państwem – przy okazji wypełniając, z mniejszym lub większym pożytkiem, także bezpośrednio funkcje państwotwórcze.

Tymczasem zakony „skrobały swoje rzepki” zagospodarowując wybiórczo wybrane przez siebie obszary kulturowe i społeczne. Tak realizowana była idea autonomii zakonów od czasów, gdy mury klasztorne chroniły tylko mnisie jądro przed ingerencją zewnętrzną, ale furty otwierały się szeroko na zewnątrz.

III.

Po kryzysie idei państw wyznaniowych struktury kościelne powoli traciły bezpośrednie więzy ze strukturami państwa, a społeczna aktywność struktur zakonnych natknęła się na konkurencję ze strony działań administracji państwowej i terytorialnej – jak choćby nurt świeckiej oświaty na poziomie szkoły powszechnej. Na ziemiach polskich ten proces przypada na czasy zaborów, odbywał się więc w warunkach odmiennych, niż to doświadczały społeczeństwa innych, wolnych podówczas narodów.

Obie katolickie struktury organizacyjne stanęły wobec problemu tożsamości narodowej społeczeństwa i obcej temu tożsamości władz państwowych. Różnie się to kształtowało i idiotyzmem byłoby mówienie o jakiejś zdecydowanej kolaboracji władz kościelnych z władzami zaborców - ale mowa o powszechnej opozycji kleru wobec zaborców w imię idei narodowych też byłaby przesadą. W każdym razie zakonom łatwiej było uniknąć trudnych wyborów niesionych przez ten czas.

Ostatni okres – druga połowa XX wieku – to już okres znaczących różnic między tendencjami społecznymi komunistycznego państwa a kościoła. Były to przede wszystkim kardynalne różnice ideologiczne. O ile jednak można i należy ówczesnym władzom postawić zarzut kolaboracji z władcami sowieckimi i barbarzyńskiego niszczenia niektórych nurtów tradycji narodowej, o tyle mówienie o ich obcej narodowo tożsamości jest zwyczajnym nieporozumieniem czy nadużyciem.

Poza stosunkowo niewielką ilością obcych narodowo aktywistów, ta władza i jej szerokie zaplecze składały się z synów i córek polskiej ziemi – to trudna konstatacja, ale trzeba spojrzeć prawdzie w oczy. Czy chcemy czy nie – odnosząc się krytycznie do tamtego czasu musimy zauważyć, że mimo wojującej świeckości, czy nawet otwartych tendencji antykościelnych, ludzie tamtej władzy rozumieli i doceniali, czy może nawet odczuwali potrzebę i siłę chrześcijaństwa (a może nawet katolicyzmu). To poczucie sprawiało, że na polu wrogiej konfrontacji dochodziło mimo wszystko do wielu kompromisów

Niemal cały ciężar bezpośredniej konfrontacji sfery religijnej narodu z tendencjami komunistycznymi (czy później tzw. realnego socjalizmu), spoczął na świeckich kapłanach i hierarchach – zakony zamknęły się za murami, a działalność misyjną realizowały głównie poza granicami. Oczywiście za murami trwały nieustanne prace nad metodą zachowania i dostosowania wartości chrześcijańskich do dziejącej się okoliczności dziejowej , ale miały przede wszystkim charakter naukowy czy studyjny. Ważne - tym czasie było to nieocenione wsparcie duchowe i intelektualne dla kapłanów „frontowych”.

Gdy zawierano porozumienia dotyczące pokojowego zakończenia etapu reżimu komunistycznego w dziejach Polski, episkopat znalazł się w roli pośrednika czy arbitra między jego politycznymi stronami – bo miał znacznie większe doświadczenia praktyczne w kontaktach z paladynami formacji komunistycznej niż większość ludzi z demokratycznej opozycji. Różnie można oceniać ustalenia i skutki okrągłostołowego przełamania monopolu komunistów na władzę na płaszczyźnie politycznej – trzeba jednak z cała mocą stwierdzić, że niekwestionowanym, największym beneficjentem tego kompromisu stała się strona pozornie bierna, czyli kościół właśnie.

Na polu przemian politycznych w Polsce kapłani uzyskali rzadko spotykane gdzie indziej znaczenie, które doskonale potrafili wykorzystać dla wzmocnienia kondycji struktur kościelnych. Ten wzrost znaczenia i aktywność działy się w przestrzeni wyznaczonej od wieków tradycją kościelną – na polach równoległych do struktury aparatu państwa.

W uwolnione przez komunistów sfery świadomości społecznej weszły za to ze strony kościelnej przede wszystkim zakony – też tradycyjnie - w wybranych przez siebie sektorach. Historia zatoczyła koło. Znowu u królewskiego stołu zasiedli dzisiejsi Krasiccy i Kołłątaje, a za ich plecami cisnęli się do skarbca zakonni kwestarze – emisariusze autonomicznych, niezależnych od biskupów, imperiów katolickiego ducha.

Ad rem.

Nie mnie rozsądzać spory o kształt aktywności społeczno-polityczno-religijnej ojca Rydzyka, do jakich dochodziło między nim a episkopatem. Zauważam tylko, że ten spór mieści się w tysiącletnim mechanizmie kościoła rzymsko-katolickiego i jest jakby jego nieodłączną właściwością strukturalną (wydaje się, że per saldo, w długich perspektywach historycznych, dodatnią).

Nie uważam jednak, by mieszanie się w ten spór organów i instytucji państwa wyszło Polsce na dobre. To, że minister Ziobro sięga do archiwów prokuratury i przekazuje telewizji publicznej materiały kompromitujące świeckiego kapłana jest rozpoczęciem niedobrej gry przez instytucje państwowe.

Rzecz jasna Ziobro i Kurski grają tym wszystkim na doraźny użytek swojej formacji politycznej, bo odpryski kaleczą ich głównego przeciwnika w grze o władzę – niemniej jednak przede wszystkim rzucają kość niezgody tam, gdzie w ogóle nie powinni się pojawiać funkcjonariusze państwa. Ci powinni zachowywać jak pan dworu z drugiej części notki.

Przecież ksiądz Sowa jest niewiele znaczącym pionkiem w grach o wpływy różnych instytucji kościoła katolickiego na decyzje państwa – grach, które toczą się przecież nieustannie – niezależnie od zmian ekip władzy państwowej. W tych grach konferencja episkopatu, poszczególne biskupstwa, organizacje i zakony rozgrywają rozmaite, niekiedy sprzeczne co do celu solucje.

Uderzenie przez państwo w jednego z tych graczy ma charakter symboliczny – jest uderzeniem w skrzydło, którego graczem był Sowa, w gruncie rzeczy uderzeniem w kościół episkopalny.

Długofalowe konsekwencje są trudne do przewidzenia a korzyści mizerne. Czyżby przychylne spojrzenie toruńskiego zakonnika było warte takiego ryzyka? Czy Ziobro w ogóle rozumie co zrobił?


Obłok
O mnie Obłok

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo