Od jakiegoś czasu, gdy przejeżdżam przez most na Wiśle, mam okazję zaobserwować, jak z dnia na dzień powiększają się łachy na rzece. Ma się nawet wrażenie, że dałoby się przejść ją wszerz. Co oczywiście jest złudne, ponieważ królowa polskich rzek - mimo wszystko - zachowała pewne głębinowe pułapki.
I przykładowo: w Warszawie wodowskaz pokazywał ostatnio ok. 61 cm, więc już został pobity rekord minimum absolutnego z 1992 r., kiedy to odczyt wyniósł 68 cm; w Toruniu zanotowano 146 cm, co w porównaniu ze stanem alarmowym - 6,5 m - jest poziomem b.niskim.
Zamiera ruch wodny na Wiśle, tak w przypadku statków czy motorówek wycieczkowych, jak i patroli policji. Narzekają też wędkarze - ryby im "spłynęły".
Wiosna tego roku nie obfitowała w deszcze, a lato mieliśmy - i mamy - upalne oraz suche. I nie ma co liczyć, że jesienne deszcze wyrównają bilans wodny w Polsce, ponieważ długoletnie badania pozwoliły wysnuć wniosek, że najwięcej opadów u nas notowano - najczęściej - latem.
Dziś mój termometr - zewnętrzy - wskazywał 30 stopni ciepła. Było słonecznie i sucho. Wg prognozy, jutro ma trochę popadać, może się też zdarzyć burza. Ale, gdy spojrzałam w przewidywanie pogodowe na kolejne dni, to - owszem - ma się trochę ochłodzić, ale dalej będzie słonecznie i sucho. Czyli na duży zastrzyk wody nie ma co liczyć, ponieważ krótkotrwałe burze nie rozwiązują problemu suszy. Potrzebne są długotrwałe i intensywne opady deszczu, a na to - póki co - nie ma co liczyć.
Tak źle i tak niedobrze, bo gdyby latem wciąż lało, to byśmy narzekali na wilgoć, a ponieważ jest sucho, więc istnieją obawy, iż - tu i ówdzie - może brakować wody. I ta druga sytuacja może być prawdziwym kłopotem.
Inne tematy w dziale Rozmaitości