Piękny dziś był dzień. Grzało słońce, na prawie bezchmurnym niebie. I nagrzało, do ok. 25 stopni.
Po kilku burych i chłodniejszych dniach, kiedy wskazanym było okutanie..., dziś można było się - jeszcze - letnio roznegliżować - tak w zakresie odzienia, jak i obuwia.
Ogródki piwne znów się zapełniły. I ludzie, jakby mniej śpiesznie się przemieszczali, bo w pomieszczeniach nie było tak przyjemnie, jak na dworze. Może też dlatego spotykałam dziś tych, których już dawno nie widziałam.
W pewnym momencie - niestety - musiałam udać się do dużego marketu, po różniste zakupy, a tam - przy szynkach, kiełbasach i sałatkach - wpadłam na koleżankę, która właśnie na kilka dni zjechała z Londynu. I w tych okolicznościach żywnościowych spędziłyśmy sporo czasu, bo trzeba było poplotkować.
Żeby nie blokować innym dostępu do asortymentu, przy którym stałyśmy, w końcu - jednak - zaczęłyśmy przechodzić trochę dalej. I nawet nie wiem kiedy, ale znalazłyśmy się przy lodówach-szafach z /m.in./ mrożonym mięsem. Tam moja koleżanka wyciągnęła zdjęcie swojego dziecka i zaczęła się zwierzać, iż właśnie jest po rozwodzie i nie ma zamiaru już nigdy więcej wychodzić za mąż. I wtedy za naszymi plecami odezwał się męski głos: I słusznie, ja już dwa razy się żeniłem i rozwodziłem. I po co? Spojrzałyśmy na faceta, który przy nas stał i - jak się okazało - podsłuchiwał naszą rozmowę, trochę zdziwione, a on dalej ciągnął opowieść o swoich nieudanych małżeństwach. Trochę to trwało zanim odważyłyśmy się mu przerwać, stwierdzając, iż musimy iść dalej. Na co on: Ale może byśmy poszli na kawę? Nie dałyśmy się skusić. A on odszedł niezadowolony, coś sobie mrucząc pod nosem - desperat.
Przeszłyśmy do owoców i tam panował już spokój.
Jak widać i przy mrożonym mięsie można przeżyć "romantyczną przygodę".
A teraz jest już ciemno i księżycowo, więc póki co: "Goodnight Moon":
Inne tematy w dziale Rozmaitości