Mimo zapowiedzi, koniec świata nie nastąpił. A gdyby miał..., to pewne zabiegi wraz ze znajomymi wczoraj poczyniliśmy. A głównie takie, aby - jakby co - się znieczulić przywiezioną przez nich okrężną drogą /dla przechytrzenia oszustów alkoholowych z Czech/, bo z Włoch, Becherovką. Oni już jedną butelkę wypróbowali na miejscu, na sobie, jako na królikach..., bo to życzliwi ludzie. Ale ponieważ, nic szczególnego wczoraj się nie wydarzyło, to spory zapas napoju znieczulającego jeszcze pozostał, na gorsze momenty.
A dziś? Dziś trzeba było ruszyć na zakupy, bo Święta jednak nie zostały odwołane. A w sklepach, piekło. Wszędzie multum ludzi, nie można było znaleźć miejsc na parkingach itd. A przy tym na dworze panuje okrutny mróz i teraz za oknem mam już wskazanie: -10 stopni. Lecz i tak to - podobno - pikuś, przy tym co ludzie przeżywają na Syberii, gdzie miejscami bywa -50 /jak na grudzień, to temperatury - podobno - niespotykane tam od lat 30-tych minionego wieku/.
Dzisiaj zdarzył się też pozytyw, a mianowicie, gdy po powrocie do domu... postanowiłam - w ramach dobroci dla zwierząt - przebiec się z psem na spacer, to - skracając sobie drogę - przejechałam się z malutkiej górki na pazurki /i nie tylko/. Nie połamałam się, a i nawet pies nie skorzystał z okazji, żeby się wyrwać na lumpkę - czyli miałam jednak sporo szczęścia.
Ale licho nie śpi i czasami czyha...
Inne tematy w dziale Rozmaitości