Jak wosk na belce starego krzesła
tak we mnie stygną wspomnienia z wolna
kiedy się strwożył trzmiel za oknem
kamień w bucie zmętniała woda
gdy wzrok bez błysku powiesił się nad pejzażem
i dom spokojny dymił jak pochodnia
w proch tumany kamieni ziarno nas przemieniano
ze świadomością przyszłych zdarzeń
tak z cudzych smutków wieczną raną
odmieniony wciąż błądzę w kurzawie marzeń
a ranek pąsy dźga na piersiach
naciąga cień na sztywną twarz jak bez zsiniałą
krzyczeć urągać łkać
to mało - mało w podobny czas
zataczający kręgi coraz obszerniejsze
tak znajdziesz chłód i pleśń na moich ustach
w oczach wyschnięte drzazgi łez
a sercu - w sercu pustka (nic) i gniew
wypełnia przestrzeń rośnie niby krwawy skrzep
w nim wrogość pachnie chlebem i wodą łyk cierpienia
nie mogłem odeprzeć grozy zetlałej krwi na skroniach
płakałem – owszem głośno
bądź zdrowa miła moja
nim gwiazdy spłyną w dzień zazdrosny
a ruda Sol położy blask na naszych dłoniach
nastanie mało znośna świadomość niepewności
wtem trzmiel przygodny objawi się za szybą
ciekawie spojrzy w odbite oczy
niby w studnie, strzygnie lotką i zauroczy
te wszystkie dni poprzednie by nie okrzepły
ufałem…
lecz gdy na koniec wyzuty nawet z wiary
że mnie utrzyma w swych objęciach sen najtwardszy
tam gdzie widnokręgi zrzucają swe woale
jak powiek blade tarczę na martwe gałki
i głębszym żalem twarz ściśnięta
niż gdybym łowił czas przez wściekłe fale
muzykę wydrzesz ustom utoczysz jak przez wenflon
podcieniem krwawych iskier odległe tło księżyca
i zwiedziesz w czarny bezmiar
rozwiesisz kantyczkę żałosnych wyznań niby więcierz
i znów zaprosisz: chodź, bądź moją rybą –
przekleństwem
Bardzo stary wiersz z tomu "Fabryka słów w 101 wierszach" ale tu jeszcze nie publikowny.