Konkurs Stowarzyszenia Absolwentów PWr cz.5
Z cyklu: "Politechnika i ja, czyli uczelnia z "ludzką twarzą"
Podjąć decyzję o przerwaniu studiów było łatwiej niż wcielić ją w życie. Właściwie, jej wcielić w życie nie wydawało się możliwym, ale wtedy właśnie, dzięki swoim uczonym pokazałaś swoje prawdziwe, "ludzkie oblicze".
Jeszcze w technikum byłem wezwany na komisję wojskową. Miałem już swoje ustawowe 18 lat i z niejednego pieca chleb jadłem (w pierwszym rzędzie z Rokickiego, pracując na każdych wakacjach jako mechanik w brygadzie ojca), ale z takim chamskim traktowania wzrosłych ludzi, jak na tej komisji, nigdy się nie spotkałem. Nawet w pewien moment rzuciłem komisji w twarz frazę o tym, że nawet bydło w PGR-ach traktują lepiej, co ich tak rozśwcieczyło, że powiatowy komendant kazał mnie natychmiast wcielić do służby zasadniczej.
Powstrzymało ich tylko to, że uczyłem się w technikum. Zapowiedzieli mi zemstę i zażądali żebym zgłosił się w ciągu trzech dni po otrzymaniu świadectwa dojrzałości. Zgłosiłem się, ale ... z zaświadczeniem z Politechniki, że moje dokumenty są przyjęte i jestem dopuszczony do egzaminu wstępnego.
Poczekali na egzaminy, a pod koniec lipca wezwali do siebie ponownie. Miałem już w ręku odpowiednie zaświadczenie, potwierdzające, że jestem studentem Politechniki. Ach jak ten komendant warczał, jak sapał, jak kreślił coś na czerwono na mojej karcie identyfikacyjnej. Zrobić jednak nic nie mógł. Na pożegnanie wycedził przez zęby – jeszcze ci się noga podwinie.
Poszedłem do Dziekana, prof. T. Pieniążka i opowiedziałem jemu historię z egzaminami mojej "narzeczonej", oraz o tym co się zdarzyło na komisji wojskowej. Dziekan uważnie mnie wysłuchał, a po naradzie z p. Marią (sekretariat wydziału) ogłosił swoją decyzję: ja ciebie zwalniam z obowiązku chodzenia na zajęcia i poinformuję o tym wszystkich zainteresowanych, ale ... nie skreślam ciebie z listy studentów.
Przyjdziesz ostatniego dnia składania dokumentów na egzaminy wstępne i wtedy ja ciebie skreślę z listy studentów, a p. Maria odda tobie dokumenty. Ty je jedną ręką weźmiesz, a drugą oddasz te dokumenty wraz z podaniem o zakwalifikowanie na egzaminy wstępne. Ja ciebie zakwalifikuję, a p. Maria da odpowiednie zaświadczenie.
Gdy przyszło wezwanie do wojska, pojechałem do powiatu i przedstawiłem zaświadczenie. Długo i na wszystkie strony oglądali ten kawałek papieru, gdzieś tam wydzwaniali o coś tam wypytywali, ale widocznie nie było się do czego przyczepić – odpuścili rzucając w ślad za mną, że cierpliwie czekają.
Na egzaminy wstępne przyszliśmy w dobrych nastrojach. Dziekan idąc do auli zauważył mnie i wzrokiem dał mi znać, żebym podszedł do niego.
To ona? – zapytał pokazując wzrokiem na dziewczyną z którą stałem. Potwierdziłem ruchem głowy. Pokiwał głową w niezrozumiały sposób i odszedł bez słowa. Nie wiem do dzisiaj dlaczego się tak zachował. Czy dlatego, że ona była bardzo ładna, czy dlatego, że przed jego wzrokiem była naturalna blondynka.
W końcu zaczęło się. Ja "pierś cherlawą natężam" dając do zrozumienia, że dla tak doświadczonego człowieka jak ja takie egzaminy to pryszcz.
Wylosowaliśmy pierwszy przedmiot i ... w to nikt nie uwierzy. Nie dosyć, że obydwoje wylosowaliśmy matematykę, to jeszcze do tego wylosowaliśmy ten sam zestaw zadań. Gdy już skonsultowaliśmy ze sobą wyniki rozwiązań zgłosiliśmy się do zdawania.
Ponieważ zrobiliśmy to jednocześnie, to ona trafiła do jednej komisji, a ja do drugiej. Komisja to duże słowo. Za stolikiem siedział facet postury A. Szwarcenegera, który milcząc czekał na to jak ja zacznę. On sobie milczał, a ja sobie gadałem. Coś tam przeliczałem, coś tam mamrotałem pod nosem. Naprawdę, trudno się zdaje, gdy rozmawiasz ze ścianą.
Nagle usłyszałem jakiś głos. Głos, to chyba jednak zbyt dużo powiedziane. To był wulkan, tornado i strażacka syrena razem wzięte. Spadłem z krzesła. Ludziom na Sali długopisy powypadały z rąk. Spojrzałem kątem oka na moją dziewczynę, która siedziała przed swoją komisją. Była blada jak ściana.
Chyba tylko my dwoje zrozumieliśmy co się stało. Ten, który był moją "komisją" miał głos identyczny jak nasz nauczyciel Przysposobienia Wojskowgo z technikum. Jak prowadził lekcje w budynku szkoły, to inni nauczyciele robili sprawdziany pisemne, gdyż wykładać nie miało sensu – w całym budynku słychać było tylko tego majora rezerwy. Jak prowadził zajęcia na dworze, to całe miasto słyszało, że takie zajęcia się odbywają.
Gdy się zebrałem do kupy, rozpoczęła się między nami zażarta dyskusja o nierówności (jak się później okazało, to było jego hobby). Moja dziewczyna już dawno zdała matematyką i pracowała nad fizyką, a ja ugrzązłem w nierównościach jak w bagnie. Trwało to na tyle długo, że w końcu nie wytrzymałem i wykrzyknąłem – Dosyć!
Egzaminujący coś tam nabazgrał na mojej kartce, ale ja już nie czekałem. Wstałem od stolika i ... skeirowałem się do wyjścia. Gdy już się wspiąłem do drzwi, to usłyszałem głos dziekana – Panie Mordkowicz, a Pan gdzie się wybrał? Przecież Pańskie miejsce jest tam i pokazał w tym kierunku auli, z którego ja ruszyłem zdawać matematykę. Proszę do mnie podejść.
Gdy podszedłem, Dziekan zainteresował się dlaczego chciałem wyjść.
To pan Dziekan nie słyszał co się działo przy stoliku podczas zdawania przezemnie egzaminu? –spytałem. Słyszałem, no i co z tego. Ważne że zdałeś ten przedmiot. Losuj fizykę - powiedział i poprosił jednego z asystentów z odpowiednim zestawem zadań. Wylosowałem i poszedłem się przygotowywać.
Ledwo usiadłem, a tu moja dziewczyna daje mi znać, że ona gotowa do zdawania. Kiwnąłem jej, żeby nie zwracała na mnie uwagi i ona poszła. Przerwałem rozwiązywanie zadań i patrzyłem jak ona zdaje. Trwało to ok. 5 minut. Sprawdzili jej zadania. Zadali jej kilka pytań i ... odchodząc pokazała mi, że dostała 5. To mnie zmobilizowało. Jeszcze kilka minut porozwiązywałem wylosowane zadania i szybko do swojej komisji.
Dwaj młodzi asystenci szybko sprawili się z przejrzeniem moich rozwiązań. któryś z nich dał mi jakieś pytanie z dynamiki, więc wziąłem się za przygotowanie odpowiedzi. Głowę miałem spuszczoną, gdy usłyszałem "Dzień dobry panie Mordkowicz". Podniosłem głowę i zobaczyłem przed sobą prof. Rohledera.
Pan już był moim studentem, więc od Pana muszę wymagać więcej niż od innych. Tak zaczęła się moja droga przez mękę. Dział za działem. Jak w podręczniku. Nikt nigdy mnie tak nie przerolował jak Prof. Rohleder na tym wstępnym egzaminie. Postawił mi trójkę, wogóle tego nie skrywając, a gdy zobaczył mój ździwiony wzrok powiedział: Bóg umie na 5, ja na 4, to jak myślisz – co mogłem tobie postawić?
Gdy pokazałem Dziekanowi tą trójkę, on powiedział bardzo krótkie zdanie: Jesteś studentem. Jutro tylko napisz cokolwiek z rosyjskiego. Co miałem zrobić – NAPISAŁEM.
Obyś żył w ciekawych czasach. W Polsce to chińskie przekleństwo stało się nad wyraz popularne, chociaż jego wydźwięk jest trochę inny. Pierwszy raz studiowałem w latach 1970/71, ale ponieważ nie meiszkałem w akademiku, to nawet nie zdążyłem się zorientować na czym polegała różnica między technikum , a studiowaniem. I tu i tu sprawdzali obecność, i tu i tu wymagali punktualności.
Dopiero gdy zamieszkałem w akademiku, to zrozumiałem cały sens tego chińskiego przysłowia. To nie była ta sama Politechnika, którą znałem z opowiadań rodziców, inżynierów z "Rokity", czy nauczycieli z technikum. To była Politechnika po Wiośnie Studenckiej 1968 r.
Dużo studentów relegowano ze studiów i wcielono do wojska. Wielu wykładowców odsunięto od procesu dydaktycznego. Zamieniono kierowników Instytutów i Wydziałów, oraz restrukturyzowano strukturę domów studenckich. Wszystko po to, żeby studenci nareszcie zaczęli się bać.
Studentów I roku ze wszystkich Wydziałów "skoszarowano" w jednym Domu Studenckim "Nad Fosą", a Rada Mieszkańców była naznaczona ze studentów starszych roczników.
Na czele Politechniki stał JM Rektor, prof. Tadeusz Porębski, który zarządzał tym uczelnianym "kombinatem" przy pomocy Rozporządzeń, publikowanych w specjalnych broszurach, nazywanych w narodzie "Księgami Pana Tadeusza". Ile ich było, nie powiem dzisiaj dokładnie, ale ja osobiście miałem w ręku "Księgę" Nr 54.
Mimo tych wszystkich restrykcyjnych kroków, Politechnika nie była taka straszna jak ją malowali, i już egzamin wstępny jest potwierdzeniem tego, że dzięki wspaniałym ludziom tworzącym jej kręgosłup moralno-etyczny z całą odpowiedzialnością mówię po tylu latach:
To była moja Polibuda. To mimo wszystko była uczelnia z "ludzką twarzą".
Jeszcze są nieprzekonani? Czytajcie dalej.
http://manipulatorzy.salon24.pl/136524,konkurs-stowarzyszenia-absolwentow-pwr
http://manipulatorzy.salon24.pl/136716,smarkata-narzeczona-i-kawaler-w-krotkich-spodenkach
http://manipulatorzy.salon24.pl/137740,dlaczego-politechnika-wroclawska-a-nie-chemiczna
http://manipulatorzy.salon24.pl/137923,skazany-na-ciebie-politechniko-wroclawska
Uwaga: Prawa autorskie do cyklu Konkurs "Politechnika Wrocławska w mojej pamięci" należą Stowarzyszeniu Absolwentów Politechniki Wrocławskiej.
Inne tematy w dziale Technologie