waldemar.m waldemar.m
360
BLOG

Jeszcze się nie zaczęło, a już by się skończyło.

waldemar.m waldemar.m Nauka Obserwuj temat Obserwuj notkę 5

Konkurs Stowarzyszenia Absolwentów PWr cz.6

 Z cyklu: "Politechnika i ja, czyli uczelnia z "ludzką twarzą"
 
Zacząć muszę od maleńkiego sprostowania. Pisząc o skoszarowaniu wszystkich studentów I-go roku w jednym DS, powinienem był podkreślić, że dotyczyło to studentów rodzaju męskiego. Dziewczyny, czyli studentki PWr, tak jak mieszkały w "Parawanowcu", przy pl. Grunwaldzkim, tak i mieszkały.
 
1-szy październik
 
Inauguracja. Sala Wałbrzyska. Tłum, czyli cały rocznik razem. Szum jak w ulu. Mówią wszyscy, a słuchających nie widać, gdyż u wszystkich wzrok tak rozbiegany, jak u śledczego w pierwszych minutach przebywania na miejscu przestępstwa. Poznać wszystkich na raz i dowiedzieć się w ciągu jednego dnia wszystkiego o wszystkich.
 
Największa niespodzianka tego dnia? Mojej dziewczyny nie wpuścili do mojego DS. Jakieś specjalne zarządzenie, jakiejś "wirtualnej" Rady Mieszkańców. Nie, nie internetowej. Jeszcze wtedy tego cuda nikt nie znał. "Wirtualnej" gdyż nieosiągalnej. Zarządzenia tej Rady są, na życie studentów wpływają i ... idź się uczyć. Chyba z miesiąc na nich polowałem, żeby dobić się warunkowej zgody na przebywanie mojej dziewczyny na terenie DS do godz. 19:00.
 
To był prawdziwy sukces, gdyż jak uczy życie, początek erozji to trudny proces. Potem idzie już łatwiej
 
2 października
 
Dopiero drugi dzień studiowania, a już zaczynają drażnić te podpisywania list obecności. Może nie wszystkich, ale mnie tak. Nie wiem co się dzieje. Mieszkam w ośmioosobowym pokoju. Wszyscy jesteśmy z jednego roku, ale tylko ja już dwa razy spóźniłem się na zajęcia. A jeszcze ta "plątanina" po budynkach i piętrach w poszukiwaniu sali, w której będą odbywały się wykłady, seminaria i kolokwia, lub laboratoria.
 
Jeszcze do tego mój Instytut mieści się w innej części miasta. Trzeba dojechać na zajęcia w grupie i wrócić na kolejne wykłady, których słucha cały rok.
 
3 października
 
Pierwsze zajęcia z języka obcego. Nie, nie rosyjskiego, ten miał w planie zajęć osobne miejsce. To miał być język angielski dla początkujących. Umówiłem się z dziewczyną, że to z nas, które przyjdzie pierwsze do budynku Studium Języków Obcych, czeka na drugiego przy wejściu do budynku.
 
Gdy przyszedłem, nikt na mnie nie czekał, a więc logika podpowiedziała mi, że jestem pierwszy i mam czekać. Siadłem na schodach i oglądałem plejadę defilujących obok mnie w dwie strony potoków ludzkich. Byli wszyscy, tylko nie było mojej dziewczyny. Nikt jej widział i nikt nic nie słyszał o tym, gdzie jest jej grupa.
 
To nie był dla mnie powód do paniki, gdyż umówiliśmy się jednoznacznie i tylko wypadało poczekać.
 
Wreszcie zaległa cisza. Wszyscy rozeszli się po piętrach i salach. Na głównych wejściowych schodach siedziałem tylko ja jeden, ale nie przejmowałem się, gdyż z moich kalkulacji wychodziło, że do Studium nie przyszła jeszcze cała grupa. Ciszę przerwał głos mężczyzny, który właśnie wszedł do budynku, przeleciał obok mnie, i dopiero będąc za moimi plecami krzyknął tak, że aż skoczyłem na równe nogi:
 
Co tu robisz? – spytał obcesowo, ale pewnie siebie, na co z zaskoczenia nie zwróciłem uwagi.
 
Czekam na swoją dziewczynę, z którą mamy razem uczyć się angielskiego dla początkujących – burknąłem.
 
Otworzył pierwsze drzwi po jego prawej ręce, wszedł, przeliczył szybko siedzących za stolikami, po czym zawołał mnie do siebie, wskazał miejsce na którym mam usiąść i powiedział: "Teraz jest u pani pełny komplet". Prowadząca zajęcia nawet się nie odezwała.
 
My się jeszcze zobaczymy – warknął w moje plecy nieznajomy i trzasnął drzwiami.
 
W pierwszy moment, ze złości, nawet nie mogłem się zorientować jakiego języka uczyli w tej sali, w której wylądowałem wbrew swojej woli. Gdy prowadząca zajęcia zwróciła się z jakimś pytaniem do mnie, wstałem i odpowiedziałem bardzo krótko i jak mi się wydawało logicznie:
 
Proszę nie tracić na mnie czasu. Ja będę się uczył angielskiego dla początkujących, a tutaj jestem tylko dzisiaj i jak Pani widzi nie z własnej woli.
 
Zająłem się swoimi myślami i nawet nie zauważyłem, że do sali wszedł znowu ten sam mężczyzna, przez którego siedziałem tutaj jak niewolnik. Dopiero gdy usłyszałem frazę - "Pani ma za dużo o jednego studenta" – dotarło do mnie, że coś się dzieje.
 
Tak? – z radością i nadzieją w głosie zapytała wakładowczyni, a ja natychmiast zrozumiałem, że tego syku kobry nie da się pomylić ze śpiewem kolibra. Jest u mnie taki jeden student, który uważa, że on jest tutaj przez pomyłkę i tylko jeden raz – wyrzuciła z siebie jednym tchem kobieta wskazując na mnie palcem, co mi od razu przypomniało jeden plakat z okresu "żywego" stalinizmu.
 
Zostałem poproszony o opuszczenie sali i udanie się wraz z tym mężczyzną we wskazanym przez niego kierunku. Marsz zakończył się w gabinecie Kierownika Studium Języków Obcych, a tajemniczy nieznajomy przekształcił się z "Obcego" w samego kierownika tego studium.
 
To była jedna z najciekawsyzch obserwacji w moim życiu. Dzieliła nas przestrzeń szerokości biurka, ale teraz on stał się Very Important Person (VIP), a ja nadal pozostałem chłopcem z zapałkami.
 
Jego tyrady nic i nikt nie był w stanie przerwać. Nie chciał słuchać żadnego mojego argumentu. Skończyło się nasze spotkanie równie niespodziewanie, jak się zaczęło. Usłyszałem to, czego chyba nie usłyszał nikt trzeciego dnia studiowania:
 
Skreślam was z listy studentów Studium Języków Obcych. Proszę opuścić Studium i udać się do Dziekanatu.
 
Szok! Wściekłość i szok! Szok i wściekłość! Doszedłem do głównego holu i stanąłem. Co robić. Jak mam iść do Dziekanatu, jeśli ja jestem umówiony ze swoją dziewczyną właśnie tutaj.
 
W tym momencie z pierwszych drzwi przy schodach wyszła sympatyczna blondyneczka i chyba widząc moją dziwną minę zapytała co się stało. Opowiedziałem jej wskrócie tą dziwną historię i jej jeszcze dziwniejsze zakończenie. Ona bez słowa otworzyła te drzwi z których wyszła, kazała mi wejść i usiąść na wolnym miejscu.
 
Jakie było moje zdumienie, gdy po wejściu zobaczyłem moją dziewczynę siedzącą za stołem i pobierającą jakieś nauki. Dopiero gdy wróciła wykładowczyni, dowiedziałem się, że w tej sali rozpoczął się kurs języka niemieckiego dla początkujących, a języka angielskiego dla początkujących nie będzie, gdyż Uczelnia nie znalazła odpowiedniego kandydata na posadę wykładowcy tego języka.
 
Po zakończeniu zajęć, wykładowczyni języka niemieckiego poradziła mi, żebym udał się do Dziekana i pogadał z nim na ten temat, gdyż nie wiadomo jak zachowa się kierownik Studium. Według niej on może nawet interweniować u Rektora.
 
"Posypałem głowę popiołem" i poszedłem do Dziekana. W Dziekanacie nie chcieli uwierzyć w usłyszane, ale p. Maria weszła do Dziekana, który na szczęście był na miejscu i po chwili przyjął mnie osobiście. Wysłuchał uważnie całej historii, nie przerywając ani słowem. Gdy przerwałem swój monolog zadał mi tylko jedno pytanie:
 
Jak to się stało, że przegapiłeś swoją dziewczynę? – spytał on, ale w tym momencie ja jeszcze nie znałem odpowiedzi na to pytanie.
 
Prof. Pieniążek potwierdził, że rzeczywiście w tym roku nie ma języka angielskiego dla początkujących, ale ja powinienem się łapać tej szansy, którą dostałem od losu i uczyć się niemieckiego. Gdy milczałem, zamiast wyrażać słowa dziękczynienia, spytał co się stało.
 
Nie ma w tym żadnej logiki – stwierdziłem. Identyczna sytuacja zdarzyła mi się w technikum (też nie miałem angielskiego z powodu braku nauczyciela), a w dodatku, niemiecki jest ostatnim językiem, którego chciałbym się uczyć.
 
Tam właśnie, w gabinecie Dziekana, prof. Pieniążka, wysłuchałem najpiękniejszego wykładu o "naszej" logice i "żelaznej" logice. Różnicę między logikami zapamiętałem do końca życia, a ojcowska postawa Dziekana, dzięki któremu mogłem kontynuować studia była dowodem na to, że nie wszystko udało się zepsuć w tym czułym mechaniźmie jakim jest wyższa uczelnia.
 
Pora kończyć, ale czuję, że bez streszczenia wykładu o logice, moja opowieść byłaby jak flaczki bez przypraw.
 
Wczesnym rankiem, wkurzony ojciec wchodzi do domu i od progu krzyczy:
- Jakiś gnojek ukradł naszą krowę.
Starszy syn:
- Jeśli gnojek, to chyba małego wzrostu.
Sredni syn:
- Jeśli małego wzrostu, to napewno z Pogolewa.
Młodszy syn:
- W takiej sytuacji to Józek.
Poszli, nabili mu mordę - a on cały czas zaprzecza. Jeszcze raz, tak dla profilaktyki, a on w zaparte. Zabrali go i do Sędziego. Było tak i tak, opowiada ojciec:
- Budzę się rano, a krowy nie ma, więc mówię do synów, że ją jakiś gnojek ukradł. Starszy mówi - raz gnojek, znaczy małego wzrostu; średni - jeśli małego wzrostu, znaczy z Pogolewa, a młodszy - to Józek.
Mordę mu nabiliśmy, ale krowy nie oddaje.
Sędzia:
- Tak, panowie, logika u was oczywiście żelazna, ale to nie są dowody. Ot, na przykład, co jest u mnie w tym pudełku i pokazuje pakunek stojący na biurku.
Ojciec:
- Pudełko kwadratowe.
Starszy:
To oznacza, że w nim jest coś okrągłego.
Sredni:
- Raz okrągłe, znaczy pomarańczowe.
Młodszy:
- Pomarańczowe, a więc pomarańcza.
Sędzia powoli zagląda do pudełka, chwilę milczy i w końcu cichym, ale stanowczym głosem mówi:
- Tak Józefie, krowę trzeba będzie oddać.
 
P.S.: Grupa mojej dziewczyny przyszła 15 minut wcześniej niż wszyscy i ich od razu porozganiali po salach.
 
W następnym odcinku "Dziwne kolokwium i dwa jeszcze dziwniejsze egzaminy"
 
Jeszcze są nieprzekonani? Czytajcie dalej.
 
http://manipulatorzy.salon24.pl/136524,konkurs-stowarzyszenia-absolwentow-pwr
 
http://manipulatorzy.salon24.pl/136716,smarkata-narzeczona-i-kawaler-w-krotkich-spodenkach
 
http://manipulatorzy.salon24.pl/137740,dlaczego-politechnika-wroclawska-a-nie-chemiczna
 
 
http://manipulatorzy.salon24.pl/138456,drugie-zaslubiny-czyli-droga-przez-meke
 
Uwaga: Prawa autorskie do cyklu Konkurs "Politechnika Wrocławska w mojej pamięci" należą Stowarzyszeniu Absolwentów Politechniki Wrocławskiej.
waldemar.m
O mnie waldemar.m

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (5)

Inne tematy w dziale Technologie