Marcin Kędryna Marcin Kędryna
872
BLOG

Keine Kraft ohne Freude

Marcin Kędryna Marcin Kędryna Motoryzacja Obserwuj temat Obserwuj notkę 18

Pierwszym samochodem, jaki mieliśmy w rodzinie, był „Ogórek”. I to nie taki zwykły, tylko podróba „westfalii”. Ktoś wziął podwyższaną T2 i przerobił na samochód kempingowy. Całkiem udanie. Do szkoły więc jeździłem leżąc, bo nie było tylnych foteli. Tylko łóżko. 

Następnym samochodem był VW 1302. Przez tego „Garbusa” wchodziłem w dorosłość z przekonaniem, że prędkość maksymalna osobowego auta to 90 km/h.
Miałem do szkoły z górki. Znaczy była na osiedlu taka górka, na której ojciec co wieczór stawiał „Garbusa”, dzięki temu łatwiej nam było pchać go co rano. W mrokach i mrozach stanu wojennego nowe akumulatory były trudne do zdobycia. Wiem, wiem. Inni mieli gorzej. Np. lżejsze samochody parkowane na równym.
Ojciec wciąż kocha tego „Garbusa”. Pytał mnie ostatnio, co się z nim stało. I od razu opowiedział (który to już raz?!) jak naprawił kiedyś gaźnik.
Dawno temu opowiedziałam tę historię mojemu pierwszemu mechanikowi. Stwierdził, że dla niego mówienie o gaźniku w „Garbusie” to jednak przesada. Że to trochę jakby nazywać ponton okrętem.
Nie powtórzyłem tego ojcu. On zawsze, kiedy widzi „Garbusa” w komisie, zatrzymuje się, żeby go obejrzeć. Mówi, że sobie w końcu takiego kupi. Najchętniej kabriolet.

No i nie będzie to raczej beetle. 

Volkswagen powstał, bo ktoś miał ideę. Nie będę pisał kto, bo dziś użycie tego nazwiska zamyka ponoć każdą dyskusję. Idea – upraszaszczając – sprowadzała się na dostarczeniu porządnych (generalnie, wtedy jak się coś robiło, to porządnie) samochodów zwykłym ludziom. Z czasem Der Konzern skoncentrował się na robieniu samochodów porządnych. I jakoś sobie z tym radzi.

Der Konzern produkuje dziś też volkswagena beetle.

(Gdyby to jeszcze nie było wiadomo – tekst jest o volkswagenie beetle, który jakiś czas temu zastąpił model, który się nazywał new beetle. Logiczne, tylko inaczej)

To zdecydowanie ładny samochód. Niestety, o ile z zewnątrz w nieco może kreskówkowy sposób przypomina starego „Garbusa”, to w środku (i nie chodzi tu wyłącznie o to, jak tam wygląda) nie ma z nim nic wspólnego. 

Jest takie niemieckie słowo – Geist. Tłumaczy się je „duch”. 

Umberto Eco napisał, że Niemcy „Uważają się za głębokie umysły, ponieważ ich język jest ogólnikowy, nie ma jasności francuskiego, nie wyraża nigdy dokładnie tego, co powinien. Niemiec nie wie zatem nigdy, co chciał powiedzieć, i tę niepewność bierze za głębię myśli.”

Przesadza. Ale jeżeli się miało porządnych nauczycieli, takich o przedwojennych korzeniach – to oni słowa Geist nie tłumaczyli. Bo to coś więcej niż duch, dusza. Jest tam jeszcze coś jeszcze.

Jakiś filozof by wam to wyjaśnił i pewnie dodał, że słowa Geist nie można używać tak, jak ja to zaraz zrobię. Ale co mi tam.

Inżynierowie VW chcieli przenieść „Garbusa” w dzisiejsze czasy. Prawie im wyszło. Prawie, bo zapomnieli o tym, że w „Garbusie” najważniejszy był Geist. Zrobili normalny samochód w fikuśnej karoserii. Starali się. Deska rozdzielcza nie jest identyczna jak we wszystkich skodach, passatach, golfach, seatach i amaroku. Nawet bluetooth uruchamia się łatwiej niż w normalnych VW. Niestety bezpłciowość tego auta jest tak wielka, że nikt nie może uwierzyć, że bluetooth działa tak prosto. Każdy chce to robić, jak w normalnym volkswagenie – w sposób niepotrzebnie, irracjonalnie skomplikowany. 

Beetle jest wydmuszką. To porządny samochód, ale nic poza tym.

Co w tym złego? To zależy. Dla ludzi, którzy mają jakiś do „Garbusa” stosunek, takich jak mój ojciec czy ja – beetle jest nieporozumieniem. 

Ale są też inni. Ludzie, dla których volkswagen to golf czy passat. Tacy, jak mój sąsiad Tomek. Wsiadł do 200-konnego beetle. Przejechał się kawałek i natychmiast się zakochał. 

Ale podejrzewam, że gdy wsiądzie do golfa R, uczucie zniknie jak zeszłoroczny śnieg. Bo jest to ten rodzaj zakochania, w którym obiekt miłości nie ma specjalnego znaczenia.

Cóż, gdyby ktoś z Volkswagena mnie zapytał, dlaczego beetle nie jest samochodem marzeń, zasugerowałbym, żeby następnym razem do jego projektowania zaprosili ludzi z Porsche, bo oni tam wciąż wiedzą, że co znaczy hasło „Kraft durch Freude”. Dosłownie, w rozumieniu z drugiej połowy XX wieku. Że firma czerpie siłę z radości użytkowników.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Technologie